Brazylijska burza

Brazylijska burza

Przed wyremontowaną Maracaną protestujący mieli transparenty z napisem: „Jeśli twój syn zachoruje, weź go na stadion” Przez brazylijskie miasta już drugi miesiąc przetacza się fala protestów. Ich zasięg zaskoczył zarówno rządzących, jak i międzynarodową opinię publiczną. Wywołała je wprowadzona na początku czerwca podwyżka cen transportu publicznego. Manifestacje wybuchają nawet w najodleglejszych zakątkach kraju, takich jak stan Amazonas. Bojkotowane są imprezy sportowe. Gwałtowne starcia z policją towarzyszyły rozgrywkom Pucharu Konfederacji. 17 czerwca, przed meczem Włoch z Meksykiem, pod stadionem Maracana zebrały się tłumy, by skandować hasła przeciwko wydawaniu przez rząd ogromnych sum na organizację przyszłorocznego mundialu. Sytuacja powtórzyła się 1 lipca podczas meczu finałowego Pucharu Konfederacji, który został rozegrany między Hiszpanią i Brazylią. Policja musiała użyć gazu łzawiącego i gumowych kul, by nie dopuścić do wdarcia się na stadion szturmującego go tłumu. Krzyczano: „Nie będzie finału!”. Prezydent Dilma Rousseff, oskarżana przez protestujących o niewłaściwe wydawanie pieniędzy ze środków publicznych, nie pojawiła się na meczu. W kuluarach krąży informacja o tym, że FIFA przygotowuje plan B na wypadek, gdyby protesty nie ustały i utrzymywało się ryzyko zbojkotowania przyszłorocznych mistrzostw. Milion na ulicach Mimo że władze wycofały się z podniesienia cen biletów komunikacji publicznej, wydaje się, że nic już nie jest w stanie zatrzymać machiny społecznego buntu. W szczytowym jego momencie, w ostatnich dniach czerwca, w prawie 100 brazylijskich miastach na ulice wyszło ponad milion protestujących. W São Paulo główną aleją miasta, Avenida Paulista, przeszło ponad 100 tys. osób, w Rio – 300 tys. Gdy wydawało się, że sytuacja w kraju się uspokaja, 11 lipca w 27 stanach doszło do blokady dróg i ulicznych wystąpień. Brazylia od ponad 20 lat nie była świadkiem protestów na tak ogromną skalę. Ostatni raz ulice brazylijskich miast zapełniły się tak w akcie dezaprobaty dla polityki prezydenta Fernanda Collora de Mello, kiedy domagano się jego impeachmentu. Podwyżka cen biletów o 30 centavos (równowartość 50 gr) z oddali może wydawać się powodem zbyt prozaicznym, by wywołać tak gwałtowną reakcję społeczną. Patrząc jednak z perspektywy większości mieszkańców brazylijskich metropolii korzystających z transportu publicznego, zdecydowanie nie. Ceny biletów na środki masowej komunikacji są w Brazylii wyższe niż w wielu miastach europejskich. W największym mieście tego kraju, São Paulo, cena przejazdu przed podwyżkami wynosiła 3 reale (równowartość 4,50 zł), a po ich planowanym wprowadzeniu miała wzrosnąć do 3,30 (5 zł). Przy minimalnej płacy krajowej, wynoszącej 678 reali (990 zł), jaką otrzymuje większość korzystających z transportu publicznego, tak wysokie ceny mogą rzeczywiście zdumiewać i tłumaczyć ten spontaniczny wybuch sprzeciwu i niezadowolenia. W wielu miastach oburzeni ludzie niszczyli autobusy. 6 czerwca ogólnokrajowy, niepowiązany z żadnym stronnictwem politycznym Ruch na rzecz Darmowego Transportu Publicznego (Movimento Passe Livre) zorganizował pierwszy niewielki protest na ulicach São Paulo. Potem przyszedł czas na masowe demonstracje. Protestowano jednocześnie w niemal 100 miastach. W São Paulo na ulice wyszło ponad 100 tys. ludzi, w Rio de Janeiro trzy razy więcej, w stolicy stanu Amazonas, Manaus – 80 tys., na ubogiej północy w Recife – 50 tys. Policja użyła gazu łzawiącego. Wkrótce manifestacje przyjęły nazwę protestów vinagre (octowych) – od octu używanego przez protestujących jako neutralizator gazu rozpylanego przez policję. Za posiadanie octu można było trafić do aresztu. Mimo to protestujący przychodzili na manifestacje ze szmatkami nasączonymi tym środkiem i przez nie oddychali, choć lekarze i chemicy wielokrotnie wypowiadali się w radiu i telewizji o nieskuteczności takiej ochrony przed gazem łzawiącym. Początkowo istotny udział w organizacji protestów miał Ruch na rzecz Darmowego Transportu Publicznego, dalsze manifestacje były jednak spontaniczne i pozbawione lidera. Nie było płomiennych przemówień na wiecach. Podobnie jak w przypadku protestów w Turcji i Egipcie najważniejszą rolę odegrały media społecznościowe, takie jak Facebook i Twitter, za pośrednictwem których komunikowano się, ustalając miejsca zbiórki i trasy przemarszów. Pokojowe w założeniu manifestacje nieuchronnie stały się sceną wystąpień anarchistów i nie obyło się bez starć z policją – podczas ostatniego protestu, 11

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 30/2013

Kategorie: Świat