Budowlana samowolka

Budowlana samowolka

Na Żywiecczyźnie można stawiać domy i mosty, jak kto chce, bo państwowy nadzór nie ma pieniędzy na objazd terenu

Fotele dla interesantów w Powiatowym Inspektoracie Nadzoru Budowlanego w Żywcu pamiętają czasy Gromadzkiej Rady Narodowej. Na nowe nie ma pieniędzy. Brakuje ich zresztą na wszystko, dlatego w powiecie walą się mosty i domy, a dzikie budownictwo hasa niczym juhas po halach. Andrzej Płonka, szef powiatowego nadzoru budowlanego w Żywcu, jest przygnębiony: – O czym tu mówić? Bieda u nas, aż piszczy.
Siedzimy w jego „gabinecie”: stolik niczym z wiejskiej knajpy, regał pamiętający wczesnego Gierka, fotele z wystającymi sprężynami. – Ten faks mam pożyczony od kolegi – pokazuje nienowe już urządzenie. – A ksero też pożyczone. Sam się dziwię, że jeszcze tu pracujemy. Na nic nie ma pieniędzy. Na nic. Nawet na znaczki pocztowe.
Gdy tworzono powiaty, żywiecki miał mieć 12 etatów inspektorów nadzoru budowlanego. Od początku było jednak wiadomo, że tylu nie będzie. Płonka walczył przynajmniej o ośmiu. Dostał pięciu. – Razem ze mną – dodaje. – Ale ja robię wszystko, tylko nie normalną robotę. Muszę biegać i wypraszać pomoc u znajomych. Jak z tym faksem.
W zeszłym roku tych kilku inspektorów musiało przerobić ponad 2,5 tys. spraw. W tym roku pracy jeszcze przybyło. Owe sprawy to głównie skargi i donosy na samowolę budowlaną. – A gdzie reszta? – pyta retorycznie Płonka. – Gdzie kontrole, sprawdzanie stanu technicznego budynków, mostów i szkół?
Na resztę nie ma już czasu, pieniędzy i etatów.

W kieszeni starosty
Chciał pracować w takiej państwowej instytucji jak inspektorat, bo marzyła mu się pełna niezależność od lokalnych władz. Ale niezależność w żywieckim wydaniu to fikcja. Tutejszy nadzór budowlany siedzi w kieszeni starosty.
– Dzięki niemu jakoś jeszcze funkcjonujemy. Pod koniec września znowu będziemy musieli prosić starostwo o pomoc finansową, bo zostaniemy bez grosza – mówi inspektor Płonka. Starosta dał państwowej instytucji stare meble, pożycza samochód, wspomaga finansowo. Słowem, utrzymuje swoich kontrolerów. I nie, żeby tak chciał. Ale przecież nie odmówi państwowej instytucji, gdy ta grzecznie prosi.
Bez wizyt w terenie nie da się skutecznie wykonywać obowiązków inspektora nadzoru budowlanego. Żywiecczyzna to rozległy, górzysty obszar, gdzie komunikacja wciąż kuleje. Powiatowy inspektorat ma jednego, starego malucha. – Jak już trzeba gdzieś pilnie jechać, kupuję benzynę za swoje pieniądze, a później martwię się, jak to z firmy odebrać – wstydliwie tłumaczy Płonka.

Widok z zerwanego mostu
Nie chcąc narażać państwowej instytucji na kolejne koszty, proponujemy objazd terenu naszym prywatnym samochodem. Zaczynamy od Żywca. – Ten budynek runął niedawno ze starości – wskazuje szef nadzoru budowlanego. – Pewnie nie doszłoby do tego, gdybyśmy mogli normalnie pracować.
Stary, opuszczony na szczęście dom zawalił się na jednej z ulic Żywca po gwałtownych ulewach. Nie wytrzymała zmurszała więźba dachowa. – Działamy już po fakcie, a powinniśmy zapobiegać. Gdybyśmy mieli czas i pieniądze, wcześniej doprowadzilibyśmy do rozbiórki tego zawalonego budynku.
W Ujsołach inspektor Płonka pokazuje zerwany most. Katastrofa nastąpiła, gdy przejeżdżał załadowany trocinami samochód ciężarowy. Stare przęsła nie wytrzymały obciążenia, pojazd runął do rzeki. Gdyby inspektorzy mogli dokonywać kontroli w terenie, sprawdzać między innymi mosty, do tego zdarzenia prawdopodobnie by nie doszło.
Drewnianych mostów drogowych, dla pieszych, kładek przez potoki i małe rzeczki jest na Żywiecczyźnie bez liku. W większości są to obiekty wiekowe. A bywa, że budowane przez domorosłych specjalistów. Tak powstał swego czasu most drogowy w Przyborowie. Postawił go w kilka dni miejscowy wójt. Gdy inspektor nadzoru budowlanego dowiedział się o tym od lokalnych dziennikarzy, wydał natychmiast nakaz rozbiórki. – Wolę nie myśleć, ile takich mostów trzeba by u nas rozebrać – mówi Andrzej Płonka.
Jesteśmy już na drugim końcu powiatu, przy stacji paliwa gazowego. Podobno powstała z pogwałceniem wszelkich zasad budowlanych. – Jestem prawie pewien, bo takie uzyskałem informacje – twierdzi szef powiatowych inspektorów – ale co z tego, skoro nie mamy już żadnych pieniędzy na kontrolę takich obiektów? Pozostaje tylko świadomość, że kiedyś trzeba będzie tu wrócić.
– A jeśli wcześniej wybuchnie? – pytamy. – No, co pan! Lepiej tak nie myśleć – przestrzega Płonka.
Ujsoły, Rajcza, Milówka, Koszarawa. W tych turystycznych gminach ostatnie kontrole nadzoru budowlanego wyższego szczebla niż gminny były wiele lat temu.

Wolnoć Tomku
Na Żywiecczyźnie ludzie masowo stawiają bez zezwolenia altany, letnie domki wypoczynkowe, płoty itp. Nikt nie przejmuje się nadzorem budowlanym, bo każdy wie, że zanim dojdzie do jakiejś sprawy, miną miesiące, a poza tym…
– Dlaczego mieliby akurat do mnie trafić, jak ja tu na końcu świata żyję – śmieje się jeden z górali, który wie, że murowana przybudówka do jego domu stanęła bez wymaganych zezwoleń. W ciągu roku powiatowy inspektor nadzoru budowlanego wydaje średnio 80 decyzji rozbiórki nielegalnych budowli. – Wiem, że takich dzikich obiektów jest tu dwa razy więcej – mówi. – Nic jednak na to nie poradzę.
Ostatnio zasypywany jest listami i donosami od grupy ekologów z Węgierskiej Górki. Krótko i treściwie donoszą oni szacownej instytucji nadzoru, że w pobliskiej Cięcinie dwóch gości na oczach wszystkich buduje drogę dojazdową do nielegalnie postawionych domków letniskowych.
Płonka przekładał papiery z miejsca na miejsce od kilku miesięcy.
– Co mam zrobić, skoro nie mam tam jak pojechać? – denerwował się inspektor jeszcze miesiąc temu. Ciuciubabka trwała, aż nadzór zdobył wreszcie jakieś pieniądze na kilka litrów benzyny i ruszył do Cięciny.
– Rzeczywiście, wygląda na to, że jest samowola – stwierdza inspektor Płonka. – Ale jeszcze potrwa, zanim zbadamy całą historię.
Wojnę o dzikie budowle toczą w żywieckim inspektoracie cały czas. Jak nie z obywatelami, to z wójtami, bo nawet ci pozwalają sobie na omijanie przepisów. Tak było w ubiegłym roku, gdy okazało się, że w tej samej Węgierskiej Górce za przyzwoleniem miejscowej władzy postawiono nowe wiaty przystankowe. – Zaraz wiedziałem od ludzi, że wójt złamał prawo budowlane. Ale co się namęczyłem, żeby tę sprawę chociaż trochę wyprostować, to szkoda gadać.
Papierowy ping-pong między wójtem a inspektorem trwał kilka miesięcy i dotarł nawet do Warszawy. Skończyło się na ugodzie, bo wiaty w końcu służą ludziom i nie o rozbiórkę powinno w tym przypadku chodzić. Płonka ma jednak świadomość, że jego pozycja w oczach gminnej władzy nie jest za wysoka, a wszystko dlatego, że instytucja, którą reprezentuje, groszem nie śmierdzi.
O biedzie żywieckiego inspektoratu słyszano aż w odległych Katowicach, gdzie mieści się centrala wojewódzka tej instytucji. Szef śląskiego Wojewódzkiego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego, Stanisław Rostkowski, może tylko rozłożyć ręce w geście bezsilności. – Nie ma pieniędzy. Wojewoda ma puste konto – tłumaczy. Tak jest teraz, tak było w zeszłym roku, kiedy Rostkowski usiłował wyciągnąć od wojewody śląskiego dodatkowe pieniądze dla swoich powiatowych placówek. Już wtedy żywiecki oddział monitował, że brakuje mu nawet na opłaty pocztowe.
– Rozumiem, co czują moi inspektorzy – zapewnia Rostkowski – ale w województwie wcale nie mamy lepiej. I nie o porównania tu chodzi. Pieniędzy po prostu nie ma.
– I nie będzie – dodaje Andrzej Płonka. – Wiem o tym, bo już nas zdążono uprzedzić, żebyśmy nie liczyli w tym roku na jakieś fundusze.
Jeśli starosta kolejny raz wyciągnie jakiś grosz z powiatowej kasy, to może państwowa instytucja nadzoru budowlanego dociągnie do końca roku budżetowego. W przeciwnym razie Płonka wywiesi na drzwiach wejściowych do żywieckiej siedziby inspektoratu kartkę z napisem: „Nieczynne do odwołania”.


(Trybuna Śląska)

Wydanie: 2001, 47/2001

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy