Rok na stanowisku burmistrza Nowego Jorku pokazał, że Bill de Blasio to sprawny organizator i skuteczny polityk Gdy rok temu demokrata Bill de Blasio wygrał wybory na burmistrza Nowego Jorku, obwołano go nadzieją amerykańskiej lewicy. Nie bez podstaw: po ponad 20 latach udało mu się odsunąć Partię Republikańską od rządzenia w największym – liczącym ponad 8,4 mln mieszkańców – mieście Stanów Zjednoczonych. Wrażenie zrobił nie tylko sam sukces, ale i jego skala. Na de Blasia głosowało ponad 72% wszystkich nowojorczyków, którzy poszli do urn. Republikanin Joe Lhota, w latach 1998-2001 zastępca bardzo popularnego republikańskiego burmistrza Rudy’ego Giulianiego, otrzymał zaledwie 24% głosów. Jednak samo zwycięstwo nad republikaninem w wyborach samorządowych, nawet w tak wielkim i ważnym mieście jak Nowy Jork, to za mało, by zostać jednym z ulubieńców lewicy i szwarccharakterem dla prawicy. W przypadku de Blasia znaczenie miał jeszcze program, z którym startował w wyborach (postulując m.in. zmniejszenie nierówności społecznych), a także jego mieszana rasowo, a dzięki temu nietradycyjna rodzina. Jak rok rządów zweryfikował nadzieje pokładane w de Blasiu? I co udało mu się w tym czasie osiągnąć? Żłobki dla wszystkich Jednym z głównych punktów programu wyborczego Billa de Blasia było zwiększenie liczby miejsc w żłobkach oraz zajęć pozalekcyjnych w szkołach. Pieniądze na ich opłacenie miały pochodzić ze względnie niewielkiej podwyżki podatków płaconych w Nowym Jorku przez najlepiej zarabiających. Miejski podatek od dochodu powyżej 500 tys. dol. rocznie miał zostać podniesiony na okres pięciu lat z 3,88% do 4,41%. Podwyżka dotknęłaby ok. 40 tys. mieszkańców Nowego Jorku (1,1% wszystkich płacących tam podatki) i przyniosłaby 532 mln dol. rocznie. Dla osoby zarabiającej 800 tys. dol. oznaczałaby dodatkowe 1,5 tys. dol. rocznie oddawanych fiskusowi. Z planu przedstawionego przez de Blasia w kampanii wyborczej nic nie wyszło. Gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo, również reprezentujący Partię Demokratyczną, postanowił pokazać, kto jest ważniejszy, i zablokował w parlamencie stanowym podwyżkę podatków dla najbogatszych, a jednocześnie, próbując wykorzystać popularność pomysłu, zaproponował rozszerzenie planu zwiększenia liczby miejsc w żłobkach na cały stan, na co z kolei nie było pieniędzy. Przez dłuższy czas wiele wskazywało, że burmistrz Nowego Jorku przegra w starciu z gubernatorem i jeden z jego flagowych pomysłów zostanie pogrzebany przez wewnątrzpartyjne walki o wpływy. Cuomo nie docenił jednak determinacji de Blasia, jego umiejętności tworzenia sojuszy i biegłości w taktyce politycznej. By osiągnąć cel, burmistrz zorganizował kampanię nacisku wyborców na gubernatora, wykorzystał także poparcie związków zawodowych oraz Sheldona Silvera, spikera izby niższej parlamentu stanowego, poszedł również na pewne ustępstwa w innych kwestiach. W efekcie, gdy w marcu parlament stanowy przyjmował budżet na 2014 r., znalazł się w nim punkt przyznający dodatkowe 300 mln dol. na żłobki w Nowym Jorku. Mniej, niż chciał de Blasio, ale dość, by program zwiększenia liczby miejsc w żłobkach mógł ruszyć. Sukces jest jednak połowiczny, ponieważ nie udało się zdobyć środków na znaczące poszerzenie zajęć pozalekcyjnych. Policja frontem do mieszkańca Poczesne miejsce w programie wyborczym de Blasia zajmowało też ograniczenie stosowania przez policję praktyki znanej jako stop and frisk, czyli losowego zatrzymywania przez patrole wszystkich osób, których zachowanie wskazuje, że mogą się dopuścić popełnienia przestępstwa lub wykroczenia. Po zatrzymaniu policjanci przeszukują taką osobę (frisk), sprawdzając, czy nie ma ona broni. Taktyka ta została wprowadzona w nowojorskiej policji w 2002 r., gdy burmistrzem był Michael Bloomberg. Była elementem szeroko zakrojonej polityki zera tolerancji nawet dla drobnych wykroczeń – np. jazdy bez ważnego biletu – która miała ograniczyć przestępczość w mieście. Za wprowadzeniem tak surowej polityki w latach 90., gdy burmistrzem był Rudy Giuliani, a szefem policji William Bratton, stało przekonanie (tzw. teoria wybitych okien), że do poważnych przestępstw dochodzi wtedy, gdy ludzie widzą, że jest przyzwolenie na drobne wykroczenia, w rodzaju picia alkoholu w miejscach publicznych czy głośnego zachowania. Z tego powodu policja miała zacząć reagować nawet na najdrobniejsze uchybienia i traktować je z całą surowością. Polityka zera tolerancji nawet dla wykroczeń okazała się sukcesem – przestępczość w Nowym Jorku gwałtownie spadła. Trudno natomiast
Tagi:
Jan Misiuna