Zdaniem ekonomistów, restrykcje wobec Rosji wyrządzają gospodarkom UE poważne szkody
Wiosenna wyprawa do Soczi Johna Kerry’ego nie pozostała bez echa. 12 maja sekretarz stanu USA przeprowadził w Kraju Krasnodarskim wielogodzinne rozmowy ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Siergiejem Ławrowem, a także z samym prezydentem Władimirem Putinem.
O ile w świetle wojny na Ukrainie ochłodzenie stosunków na linii Waszyngton-Moskwa wydawało się logiczne i następowało sukcesywnie, o tyle nagła odwilż nadeszła niepostrzeżenie. Wbrew powielanym w USA przez rządowe media zapewnieniom, jakoby Rosja „zakłócała porządek świata”, wizyta Kerry’ego w Soczi miała charakter ugodowy. Rozmawiano m.in. o (faktycznym już) porozumieniu nuklearnym z Iranem oraz wojnie domowej w Jemenie. Przy okazji Ławrow przypomniał, że rozwiązanie konfliktu w Syrii bez współpracy z Rosją jest niemożliwe. Przedmiotem kaukaskich konsultacji było zatem także rosnące w siłę Państwo Islamskie, zajmujące już terytorium porównywalne z Wielką Brytanią.
Tym, co łączy Biały Dom i Kreml, są uzasadnione obawy przed powracającymi do swoich krajów dżihadystami, zdolnymi do ataków terrorystycznych. Rozmawiano również o sytuacji w Donbasie. Trudno nie podejrzewać, że drażliwy temat sankcji został zamieciony pod dywan. Mniejsza o to, ile śliny Obama zużył na zapewnienia, że aneksja Krymu wtrąciła Zachód i Rosję w „najgłębszy kryzys od czasów zimnej wojny” i że wymierzone w rosyjską gospodarkę restrykcje są „ze wszech miar uzasadnione”. Mroczne wizje snute przez przedsiębiorców działających w Stanach Zjednoczonych raczej się nie ziszczą. Kerry nie musiał się rozwodzić zbyt długo na temat sankcji (wyjąwszy bodaj jeden wątek, w którym sekretarz stanu pokrótce zasygnalizował ich zniesienie), gdyż amerykańskie spółki i tak je pomijają. Aktywność USA na rosyjskim rynku w dalszym ciągu przynosi obu kontrahentom wymierne zyski, tyle że już bez europejskiej konkurencji.
Znudzony awanturnik
Deklaracją, że rząd Obamy sonduje możliwości uchylenia sankcji, Kerry wypuścił jednak z butelki dżina, którego trudno zagnać do niej z powrotem. Tymczasem podtrzymująca pozory zimnej wojny kampania medialna w USA i Rosji trwa w najlepsze, czego dowodem jest choćby powtarzanie słów Obamy o awanturniku z Kremla, który wśród wielkich zasiada w ostatnim rzędzie. W odpowiedzi prezydent Federacji Rosyjskiej puszcza starą, znaną wszystkim płytę o nieścisłościach w sprawie obozu Guantánamo oraz interwencji USA w Iraku.
Nie ustało nawet wojskowe prężenie muskułów. Jeszcze podczas pojednawczej wyprawy Kerry’ego do Soczi Rosja odbywała ćwiczenia u wybrzeży Morza Śródziemnego, wspólnie z nowym sojusznikiem – Chinami. Niemal równocześnie ruszyły manewry USA na Kaukazie, na dodatek w byłej bazie radzieckich sił powietrznych w Gruzji. – Ćwiczenia wojskowe miały zacieśnić współpracę NATO z armią gruzińską – przekonywał sekretarz obrony Ashton Carter w oficjalnym oświadczeniu Pentagonu. Oliwy do ognia dolał sam zwierzchnik sił zbrojnych Barack Obama, który podczas szczytu G7 w Elmau lamentował, jakoby Zachód był wobec Rosji zbyt uległy. – Jestem pod wrażeniem cierpliwości kanclerz Merkel i prezydenta Hollande’a – mówił podczas bawarskich obrad.
Na początku sierpnia prezydent USA zauważył na antenie CNN, że sankcje wobec Rosji „dowiodły swojej skuteczności”. – Rosja znalazła się w izolacji, jej gospodarka została wyraźnie nadszarpnięta – twierdził. Tymczasem austriacki Instytut Badań Ekonomicznych (Wifo) potwierdził ustalenia, że Rosja z problemów gospodarczych na początku roku wyszła bez szwanku, sam Obama zaś nie jest zainteresowany zupełną izolacją Putina, a na pewno nie działających przy nim przedsiębiorców.
Strony: 1 2
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy