Konkurenci do dziewczyn

Konkurenci do dziewczyn

Korespondencja z Cork W Irlandii coraz wyraźniej słychać: Tylko nie zróbcie nam tu drugiej Polski! Sklepy z polską żywnością prowadzone przez Polaków, polskie media, strony internetowe, polskojęzyczne dodatki do irlandzkich i brytyjskich gazet, wydawane przez rząd broszury i znaki drogowe w języku polskim – anglosaski świat wyraźnie się zmienił po 1 maja 2004 r. – Dwa lata temu wiedza o Polsce i w ogóle Europie Wschodniej była w zasadzie żadna mimo wzmożonej kampanii prowadzonej przez rząd tuż przed rozszerzeniem Unii – przyznaje Katie O’Farell z irlandzkiej organizacji Europa Razem, pomagającej imigrantom w adaptacji w nowej rzeczywistości. – Księża przekonywali, że Polacy to tacy sami katolicy jak my; politycy, że tak samo walczyli o swoją niepodległość od Rosjan jak my od Anglików. Sami byliśmy was ciekawi. Z każdym miesiącem ta ciekawość przeradzała się jednak w obojętność, a później nierzadko w irytację. Polacy wcale nie zamierzali siedzieć cicho i udawać, że ich nie ma. Przeciwnie. Język polski słychać było coraz głośniej i coraz bardziej natarczywie. Puby zapełniły się ludźmi mówiącymi wyłącznie obcym językiem, a policjanci bezradnie rozkładali ręce, nie potrafiąc w żaden sposób porozumieć się z hałaśliwymi przybyszami. – Serdecznie witamy Polaków i zapewniamy, że są u nas zawsze mile widziani – zapewniali aż nazbyt gorliwie politycy maleńkiego Macroom w hrabstwie Cork, gdy ktoś na chodnikach wyrysował swastyki i obraźliwe dla Polaków napisy. – Doceniamy waszą pracę i przepraszamy za nieodpowiedzialne zachowanie pojedynczych osób – wtórowali szefowie miejscowej stolarni Cygnum, w której 90% załogi to Polacy. Dawniej było lepiej Ale ta frustracja jest poniekąd zrozumiała. – Przed 2004 r. mieszkało w Macroom około 3 tys. ludzi, sami Irlandczycy – śmieje się Brendan Mulcahy, szef Mulcahy Insurances, broker ubezpieczeniowy i właściciel agencji obrotu nieruchomościami. – Dziś jest tu już ponad 4,5 tys. mieszkańców i większość nowych to Polacy. Nie wszystkim to się podoba. Więcej Polaków to chociażby więcej pracy dla urzędników wydających irlandzkie dokumenty rejestracji podatkowej czy spraw socjalnych. W wielu kilkutysięcznych sennych miejscowościach hrabstwa Cork urzędniczy letarg został dość brutalnie przerwany. Każdy Irlandczyk zaraz po urodzeniu otrzymuje numerr PPS – polski NIP. Musi go mieć każda osoba pracująca w Irlandii. Po wejściu Polski do UE nagle przed okienkami urzędów pojawiły się dziesiątki tysięcy naszych rodaków – każdy z wnioskiem o PPS. W tym roku, po 1 maja, kiedy skończył się okres przejściowy i Polacy uzyskali dostęp do wszystkich świadczeń społecznych, każdego tygodnia do Departamentu Rodziny wpływa ponad tysiąc podań o zasiłek na dziecko (wynosi on 150 euro miesięcznie). A przecież obok Polaków liczni są tu także Litwini i Łotysze. Etatów urzędniczych jednak nie przybywa. Efekt – na zasiłek rodzinny trzeba czekać nawet rok. – Polacy to konkurencja do pracy, ale i do dziewczyn – mówi pół żartem, pół serio Kevin, 18-latek, stały bywalec najpopularniejszej w Macroom dyskoteki O’Riada’s. – To żadna konkurencja – prycha stojąca obok mocno wymalowana dziewczyna. – Chodzić z Polakiem to przecież obciach. To akurat nie jest prawdą. Związki polsko-irlandzkie, choć oczywiście nie są powszechne, stają się coraz popularniejsze. – Z Irlandką jest po prostu łatwiej – tłumaczy 32-letni Tomek. – Wie, gdzie się obrócić, ma znajomych, którzy mogą pomóc, przetłumaczy… Niamh, jego irlandzka przyjaciółka, jest w ciąży. W domu, w Polsce, na Tomka czeka żona z trójką dzieci. Zwyczajny obrazek z Irlandii. Biznes się kręci Napływ imigrantów – nie tylko z Polski – dla większości Irlandczyków jest jednak powodem do zadowolenia. Biznesowego zadowolenia. W Macroom półtora tysiąca nowych mieszkańców oznacza kilkaset nowych kwaterunków. W 130-tysięcznym Cork napływ 15 tys. „nowych” oznaczał już kilka tysięcy mieszkań. Ceny za wynajem w ciągu dwóch lat podskoczyły o kilkadziesiąt procent. Obroty firm zajmujących się wyszukiwaniem domów i pokojów do wynajęcia – kilkunastokrotnie. Hossa wybuchła i wcale nie zamierza przygasać. Pobyt rodaków na wyspie zauważyły też inne branże. Polacy często przyjeżdżają własnymi autami, muszą je tankować, naprawiać, zmieniać opony. Dorabiają się i kupują irlandzkie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2007, 2007

Kategorie: Świat