Ségo, Sarko, François i inni

Ségo, Sarko, François i inni

Na sześć tygodni przed wyborami w wyścigu o fotel prezydencki we Francji prowadzi kandydat konserwatystów Korespondencja z Paryża Wyścig o fotel prezydenta Francuzów, którego finał, z udziałem całego narodu, rozpocznie się 22 kwietnia, wchodzi w okres ostrego finiszowania. Na razie, pomimo albo z powodu sondażowej biegunki, wszystko jest możliwe. Dominujący (nie wzrostem, ale pewnością siebie) kandydat konserwatywnej, postgaullistowskiej partii UMP (Union pour un Mouvement Populaire – Unia na rzecz Ruchu Ludowego), Nicolas Sarkozy, wysuwa się na czoło peletonu, popierany przez 31% rodaków. Socjalistka Ségolčne Royal depcze mu po piętach z 25% głosów, centrysta François Bayrou zbiera 17%, a ekstremalna prawica w osobie Jeana-Marie Le Pena pociąga 14% głosujących. W drugiej turze sondaż przewiduje pojedynek Sarko-Sčgo i 53–procentowe zwycięstwo Nicolasa Sarkozy’ego. Ankieta, przeprowadzona pod koniec lutego, jest tylko projekcją intencji, które zmieniają się w sondażowej operze mydlanej z szybkością wydarzeń w serialach z polskiej telewizji. Błędy Ségolene Przypomnijmy w skrócie, że rok temu w stajni ewentualnych kandydatów na prezydenta rej wodził wyłącznie minister spraw wewnętrznych, Nicolas Sarkozy, któremu udało się zrobić zamach na swego mentora, aktualnego prezydenta Jacques’a Chiraca, zabierając mu przywództwo jego własnej partii! Dynamiczny minister wykorzystywał każdą okazję, aby udowodnić, że tylko on może zrobić w tym kraju porządek na wzór założeń ultraprawicowego Frontu Narodowego. Walczył więc z „hołotą z przedmieść”, prowokując kilkumiesięczne zamieszki w listopadzie 2005 r.; odsyłał do Afryki rodziny nielegalnych imigrantów, nawet jeżeli ich dzieci mówiły i myślały wyłącznie po francusku; bezpardonowo eliminował policjantów „bratających” się z przedmieściami i wzywał swych podopiecznych do statystycznych dokonań w kwestii mandatów, szczególnie drogowych. Polityka ta, odpowiednio nagłośniona, sprawiła, że Sarko stał się nie tylko najbardziej widocznym i hołubionym kandydatem prawicy, ale, co dziwniejsze, również sympatyków lewicy – w salonach Partii Socjalistycznej, a nawet w środowisku show-biznesu mówiło się o nim z podziwem i sympatią (tym większą, że według sondaży Sarkozy bił popularnością prezydenta Jacques’a Chiraca i premiera Dominique’a de Villepina). Obóz lewicy wydawał się skazany na porażkę walkowerem z powodu rozdrobnienia, skłócenia i tragicznego braku większych indywidualności. I nagle, ku zdziwieniu samych zainteresowanych, w sondażach zaczęła się pojawiać sylwetka Ségolene Royal, lansowana przez opinię publiczną jako przeciwwaga dla bezwzględnej dominacji ministra spraw wewnętrznych. Francuzi o sympatiach lewicowych stawiali na jej kobiecość, szczerość, rzeczowość, odrzucając sklerotyczną rutynę „PS-wskich słoni”, których rozpolitykowanie i drętwota przerabiane już były wielokrotnie. Ségolčne bardzo szybko weszła w rolę politycznej Joanny d’Arc i ruszyła do boju z determinacją i energią, które zadziwiły jej starszych partyjnych kolegów. Traktowana początkowo pogardliwie (madonna sondaży), następnie lekceważąco (niekompetentna) lub wręcz wrogo (zagrożenie dla partii), wzywana sarkastycznie do zajęcia się domem, Ségolčne nie dała za wygraną i po męczącej kampanii została oficjalną kandydatką Partii Socjalistycznej, wybraną większością członkowskich głosów. Po wojnie wewnątrzpartyjnej Ségolčne musiała stanąć natychmiast do walki z atakiem zewnętrznym – do tej pory Nicolas Sarkozy wspierał kandydatkę socjalistyczną, z lubością siejąc zamęt w szeregach zdezorientowanej lewicy – kiedy jednak stała się ona zagrożeniem realnym, uśmiech pobłażania zamienił się w grymas drapieżnika. Ségolčne nie miała czasu na odpoczynek ani na integrację partyjnych szeregów. Jej polityka improwizacji i kontaktów w terenie, naznaczona odpowiednio nagłośnionymi pomyłkami w ocenie sytuacji – pewien humorysta, zwolennik Sarko, posunął się nawet do prowokacji, która zaowocowała incydentem dyplomatycznym z rządem Kanady – odebrana została jako brak politycznego profesjonalizmu. Mierzona sondażami opinia publiczna, konfrontowana z codziennymi prawie dowodami na brak kompetencji „Madonny”, zaczęła dawać wyraz swemu zwątpieniu. Sytuacja zaniepokoiła w końcu partyjnych kolegów Ségolčne – również byłego premiera i nieszczęśliwego kandydata na prezydenta, Lionela Jospina – którzy postanowili publicznie wyrazić jej swe poparcie. Ogłoszony podczas zorganizowanego wspólnie mityngu program nazwany „paktem prezydenckim” nie przyniósł jednak oczekiwanych, sondażowych rezultatów. Pewny siebie Sarkozy W międzyczasie Nicolas Sarkozy triumfował, nie komentując nawet zarzucanych mu nadużyć ministerialnej władzy. A nadużyć faktycznie nie brakowało: bardzo dobrze poinformowana gazeta satyryczna „Le Canard

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2007, 2007

Kategorie: Świat