Burza w aktorskiej rodzinie

Burza w aktorskiej rodzinie

Holoubek, Zapasiewicz, Komorowska odwracają się od prezesa Łukaszewicza Trzask łamanej pałeczki. Prospero – władca, mag niszczy swą czarodziejską różdżkę. Przegrał. Jest wypalony wewnętrznie, zgorzkniały. Boso, w rozciągniętym swetrze odchodzi z lekturą młodości pod pachą. – Do rządów doczesnych zdawałem się niezdolny – mówi. To kulminacyjna scena z „Burzy” Szekspira. W Teatrze Polskim Prospera gra Olgierd Łukaszewicz. – Ta rola oddaje obecny stan mego ducha – mówi mi po opadnięciu kurtyny. Nie jestem zaskoczona. Teatralne i filmowe postacie tego aktora to zazwyczaj ludzie nadwrażliwi, niemal zawsze oglądamy ich w kryzysowych momentach życia. Jak porucznik Kiekeritz w filmie Majewskiego opartym na „Lekcji martwego języka” Kuśniewicza. Intelektualne studium człowieka dotkniętego nieuleczalną chorobą, który patrzy na świat ostrzej, intensywniej, przeczuwa bieg wydarzeń. „Lekcja…” miała wielu przeciwników, którzy powtarzali za Jaroszewiczem, że każdy robotnik w Polsce nie z własnej woli dopłaca do tego filmu 1 zł. Ale to było w latach 70. Dziś Olgierd Łukaszewicz ma inny powód do frustracji. Oto leży przed nim apel 11 aktorów i reżyserów – w tym takich sław, jak Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz, Erwin Axer, Joanna Szczepkowska, Izabella Cywińska i Maja Komorowska – do członków Związku Artystów Scen Polskich. „Dla obecnych władz ZASP-u – piszą – fakt, że poprzednie kierownictwo popełniło błędy, stał się wygodnym pretekstem do zdyskredytowania wszystkiego, co było niezaprzeczalnym dorobkiem poprzedników, rezygnacji z wypełniania podstawowych żądań statutowych, do zaprowadzenia jakobińskich porządków”. Dalej są słowa oburzenia z powodu formułowania przez prezesa ZASP publicznych pomówień i oszczerstw, manipulowania faktami i wprowadzania w błąd opinii publicznej. „Stowarzyszenie nasze kierowane od roku przez Olgierda Łukaszewicza znalazło się w głębokim kryzysie i pogrąża się w narastającym chaosie i destrukcji”. Sygnatariusze domagają się zwołania nadzwyczajnego zjazdu członków ZASP. Nie jestem telewizyjnym wesołkiem Łukaszewiczowi jest przykro. I Kazimierzowi Kutzowi jest przykro, że „cała ta sprawa dotyczy Ola, który jest człowiekiem najwyższej przyzwoitości”. Prezes ZASP broni się, wręczając kolegom po fachu wywiad z socjologiem, prof. Jackiem Hołówką, który mówi, że w Polsce pokutuje tradycja stawiania znaku równości między ujawnieniem prawdy i donosicielstwem. Nie tak miało być, gdy przed rokiem jako nowo wybrany prezes ZASP wymieniał w świetle kamer uściski z poprzednikiem, wielce zasłużonym dla tej organizacji Kazimierzem Kaczorem. Olo, jak powszechnie zwracali się do Łukaszewicza aktorzy, obejmował rządy w ZASP w aurze powszechnego zachwytu. Marek Walczewski twierdził, że jest jego cichym, serdecznym kibicem, a nawet fanem: – On łączy w sobie niezwykłą wrażliwość i mądrość z bardzo ostrym widzeniem siebie. Jest niezwykle koleżeńskim aktorem. Swój zawód traktuje poważnie i wykonuje sumiennie. Te zalety opromieniają jeszcze jego niezwykły urok osobisty i uroda. Filip Bajon zachwycał się precyzją w działaniu Łukaszewicza: – U niego wszystko musi być poparte analizą intelektualną. Kiedyś na planie miał wyjść i zamknąć drzwi. „Jak mam je zamknąć – pytał – na raz, dwa czy trzy?”. „Zamknij na dwa”. I zamknął na dwa. Sam Łukaszewicz przyznawał, że ma naturę analityczną. – Stawiam bardzo dużo pytań, wręcz nimi zanudzam, a jak nikt już nie może tego znieść, sam sobie stawiam pytania. Ale potrafił pociągnąć za sobą innych aktorów. I to tych największych. – Teatr – powtarzał z żarem w oczach – nie musi istnieć tylko jako variétés, może być publiczną trybuną, aktor nie jest jedynie telewizyjnym wesołkiem. Z cytatów z Wyspiańskiego ułożył monodram. Jako błazen z gazecianą czapką na głowie zrobioną z „Rzeczpospolitej” objechał cały kraj, pytając za dramaturgiem: „A kaz tyz ta Polska?”. W Warszawie, w pobliżu okupacyjnego Umschlangplatzu, koło przystanku autobusowego, gdzie dziś ktoś nabazgrał gwiazdę Dawida i koślawe „Do gazu”, postawił w Zaduszki namiot, w którym Zbigniew Zapasiewicz, Zofia Kucówna i inni artyści czytali przechodniom z księgi rodzaju ludzkiego historie ostatnich Żydów Europy Wschodniej. Izabella Cywińska siedziała w kącie namiotu i płakała. – Wiem – wyznał potem autor ulicznych spektakli – że jestem może anachroniczny, ale należę do dawnego mieszczaństwa, które zostało nieźle przetrzebione.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 23/2003

Kategorie: Kultura