Gdy pierwszy raz obejrzała „Kanał”, wyszła z kina niezadowolona – nieprawdziwy, przesłodzony obraz W drugiej, a może trzeciej klasie Krystyna pomagała mamie przyszywać falbanki do dziewczęcych spodenek gimnastycznych. Mama szyła na maszynie, Krystyna – nieporadnie igłą i nitką. Nie miała pojęcia, że w ten sposób razem z rodzicami walczy o nowoczesną szkołę. Nowe powstaje w kontrze do starego. Starego w prowincjonalnym wielkopolskim Koźminku strzegł proboszcz parafii św. Jana Apostoła i Ewangelisty ks. Bronisław Kochanowicz. Nowe zaszczepiali rodzice Krystyny, nauczyciele miejscowej szkoły powszechnej. Wprowadzali przewidziany ministerialnym programem przedmiot – wychowanie cielesne. Ks. Kochanowicz ogłosił z ambony: dziewczęta nie powinny się gimnastykować. Słowo proboszcza ważyło więcej niż głos nauczyciela. Komitet rodzicielski zezwolił jedynie na cielesne ćwiczenia dla chłopców. Rodzice Krystyny drążyli sprawę, póki komitet nie ustąpił. Przyjęli jego warunek – luźne spodenki do kolan. Uszyła je mama. Ks. Kochanowicz z ambony ocenił: za krótkie! Komitet uradził: muszą sięgać „dobrze za kolana”. Dziewczęta w pantalonach z doszytymi falbankami grały w szczypiorniaka. Nowe zwyciężyło. Gorzej poszło ze szkolnym teatrem. Mama zorganizowała go głównie z myślą o niepiśmiennych rodzicach uczniów z Koźminka i okolicznych wsi. Wystawiła w miejscowej remizie przedstawienie o morzu i budowie Gdyni. Krystyna tańczyła w nim w seledynowym kostiumie. Ojciec oprawił spektakl muzycznie – grał na skrzypcach fragmenty „Opowieści Hoffmanna”. Więcej premier nie było. Ks. Kochanowicz orzekł: parafianom wystarczą jasełka. Mała matura ‘39 Gdy Krystyna była w ostatniej klasie, ojciec objął szkołę w Kaliszu, czuwał nad leczeniem chorej na gruźlicę młodszej córki, Jolanty. Kierowniczką szkoły w Koźminku została mama Krystyny. Wówczas miały miejsce wydarzenia, które zaważyły na jej życiowych wyborach. Na dużej przerwie z powodu jakiegoś drobiazgu pobiły się dwie uczennice – katoliczka z Żydówką Natą. Szarpały się za włosy, pluły, kopały. Następnego dnia u mamy Krystyny zjawiła się delegacja komitetu rodzicielskiego: Żydówka nie umie się zachować, trzeba ją usunąć ze szkoły. Parę dni później przyszli rodzice katoliczki: Żydówka napluła na poświęcony medalik Matki Boskiej, musi być wyrzucona! Krystyna – podobnie jak inne dziewczęta, które widziały bójkę – zapewniała, że medalik leżał w zamkniętym drewnianym piórniku. Sprawa oparła się o proboszcza. Ks. Kochanowicz po oględzinach orzekł: zdarzył się cud, ślina na oplutym medaliku nie wysycha. Położył cudowny przedmiot na poduszce, wystawił w kościele na widok parafian. Gromił z ambony: Żydzi znieważają symbole Polaków, szkoła na to zezwala. Wyrzucić Żydówkę i kierowniczkę! W czasie ponownego przepytywania uczennice już nie twierdziły, że medalik był zamknięty w piórniku. Nata sama przestała przychodzić do szkoły. Rozpalone emocje nie chciały jednak ostygnąć. Po piątkowym jarmarku doszło do bójek na ulicach zamieszkanych przez Żydów. Próbowano puścić z dymem dom modlitwy. Grożono matce Krystyny, nocą otruto psa pilnującego ich domu, wybito szyby. Ks. Kochanowicz w obecności uczniów sprowadzonych przez komitet rodzicielski do świątyni wykluczył kierowniczkę szkoły z Kościoła. Przerażona matka zabrała Krystynę i uciekła do męża. W 1939 r. w Kaliszu Krystyna zrobiła małą maturę. Była naiwną, pogrążoną w książkach przygodowych, podróżniczych i romansach 16-latką. Wybuchła wojna – natychmiast dojrzała. We wrześniu przeżyła bombardowania, widziała trupy. W październiku zaczęła zdobywać doświadczenie konspiracyjnej łączniczki. Ojciec ukrył w piwnicy szkolny radioodbiornik i powielacz. Redagował biuletyn z nasłuchów. Krystyna nosiła go pod wskazane adresy. W 1941 r., już w Warszawie, złożyła przysięgę żołnierza Związku Walki Zbrojnej (późniejszej Armii Krajowej), przybrała pseudonim „Ewa”. Nawet dwa razy dziennie dostarczała „pocztę” ze Śródmieścia na Żoliborz. W porównaniu z powstaniem to była zabawa. 6 sierpnia 1944 r. wysłano ją z ustnym meldunkiem na Żoliborz. Przechodziła po usłanym ciałami kobiet i dzieci, otoczonym przez Niemców wiadukcie nad Dworcem Gdańskim. Wróciła tą samą drogą. Przerysowywała plany ulic, zaznaczając przebieg kanałów ściekowych dla ekip kanalarskich. 12 sierpnia po raz pierwszy sama weszła do kanału. Kształtem przypominał klucz, w najwyższym miejscu miał metr dwadzieścia, w najniższym – 60 cm. Przez osiem godzin – tyle zajęła droga ze Śródmieścia na Stare Miasto – pełzała w fekaliach. Po kilku takich
Tagi:
Krzysztof Pilawski









