Roman Kurkiewicz

Powrót na stronę główną
Felietony Roman Kurkiewicz

Polityczny rozbiór Polski

Są takie tygodnie, kiedy żywiący się wydarzeniami komentatorzy, publicystki czy felietoniści nie mogą wypatrzyć śladu życia na pustyni politycznej. Ale po ciszy nadciąga burza i plaga zdarzeń, potop decyzji, klęska urodzaju, jeśli chodzi o wypowiedzi wołające o pomstę do nieistniejącego niestety Świeckiego Trybunału Karnego. Taki właśnie mieliśmy poprzedni, obezwładniający zestaw siedmiu dni, a każdego z nich – jak mówi klasyk – „kulson, coś”. Powróciła gdzieś zza historycznego grobu legendarna tradycja dobrowolno-przymusowych wycieczek i demonstracji popierających władzę. W tym wypadku wiernopoddańcza pielgrzymka ludu leśniczego miast i wsi służbowymi autobusami, z wypisanymi delegacjami (gdzie ta słynna pisowska reaktywacja Państwowej Inspekcji Pracy?) przybyła do stolicy, by pod Sejmem pokrzyczeć, że minister Szyszko (którego decyzje i pójście w zaparte w sprawie wycinki w Białowieży zaraz będą kosztować Polskę 100 tys. euro kar DZIENNIE) jest Zbawcą Lasów Polskich, że jest Świętym Jerzym, który harwesterami wycina smoki obrońców puszczy w pień (ulubiona forma drzewa tego ministra). Pan ksiądz kapelan dyrekcji Lasów Państwowych, którego wszyscy utrzymujemy na tym etacie, wyjaśnia, że to walka z szatanem w myśl boskiego planu. Przypomnę: mamy wiek XXI, rok 2017. Za leśnikami chyżo podąża policja, która pokojowo protestujących poddaje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Pałac ofiarny

Kiedy rządzący, nie tylko z PiS, nie bardzo wiedzą, co powiedzieć, wyciągają z kapelusza zabawę w burzenie Pałacu Kultury i Nauki. Bo Stalin, bo brzydki, bo niefunkcjonalny, bo w złym miejscu, bo dźga legendarne polskie poczucie estetyki i gwałci patriotyczną, faszyzującą duszyczkę. Kiedy pałac oddawano do użytku (swoją drogą, kto w takim tempie dziś buduje?), Stalin na dobre nie żył, a sam budynek był świadkiem październikowej rewolty w 1956 r., czyli raczej powinien być kojarzony z bezpowrotnym rozstaniem ze stalinizmem. Jak nie do zrozumienia są meandry „pomysłów” na śmierć pałacu, tak równie egzotyczne są koalicje zwolenników takiego zamiaru. Kiedy dziś PiS nie wie, w którą stronę się obrócić i jaki wydać z siebie głos, żeby zająć stanowisko w kwestii tolerowania (najdelikatniej) faszystowskiego tzw. Marszu Niepodległości, rzuca natychmiast do mikrofonów: „To my na to – zburzymy pałac”. Jeszcze dobrze nie wybrzmiało słowo pałac, a już wspiera pomysł zawzięty wróg pisowców (ostatnimi laty) Radosław Sikorski, były minister i PiS, i Platformy, którego stałość poglądów wyraża się w malignie burzeniowej (taki młot na pałac). Burzyć łatwiej, niż wznosić. Zabawa w symboliczne akcje likwidacyjne (czy to dotyczy skandalicznych, nieakceptowalnych decyzji wojewody mazowieckiego lustrującego nazwy warszawskich ulic, czy pomników, czy w końcu przebąkiwania antypałacowego) jest ulubioną grą prawicowych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Zrób sobie swój antyfaszyzm

W rytualnym czasie rytualnych obchodów narodowych mitów i rocznic dobrze się oderwać od przeciwnika i zreflektować, czyli oddać refleksji, namysłowi. Pretekstem jest antyfaszyzm – coś w rodzaju ruchu społecznego, często intensywnie związany z tradycją anarchistyczną (dobrze sobie uświadomić, że to jedna z najstarszych linii politycznego, chronicznie niepartyjnego zaangażowania, nowoczesnego, choć z przeszło 150-letnią tradycją o wymiarze globalnym). Tak jak system podbija oczy albo je mydli, żeby łatwiej było nami sterować, manipulować, zarządzać, antyfaszyzm oczy otwiera i pozwala postawić celną diagnozę. Ten współczesny polski, polityczny antyfaszyzm nie jest akademicką wiedzą tajemną, jest – wykorzystamy tu tytuł pisma zajmującego się filozofią polityki – „praktyką teoretyczną”. Ruchy antyfaszystowskie nie czują się zmuszone do legitymizowania swojego istnienia, działań i konceptów powszechnie akceptowalną, zrutynizowaną definicją samego faszyzmu ani wikłaniem się w jałowy spór o to, czy dziś już mamy faszyzm, czy dopiero będziemy go mieli za chwilę. A jeśli tak, to jaki, dlaczego inny niż u socjalisty Mussoliniego i gdzież nam do komór gazowych Hitlera. Antyfaszyzm w jakimś sensie wybił się na autonomiczność, stał się dość spójną przestrzenią działań wynikających z oceny „europejskich korzeni przemocy faszystowskiej”, żeby strawestować tytuł ważnej książki,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Jarek premierem – planszówka

Przedstawiamy Państwu popularną, ale nie populistyczną, grę planszową, przeznaczoną dla całej rodziny (nie musimy chyba dodawać, że zbudowanej i trwającej wedle tradycyjnego, staropolskiego modelu: ociec, matka, dziatki, ewentualnie dziadki). W ostateczności można grać w ferie ze znajomymi, kiedy dziatek nie ma w domu. Jest idealna do grania w jesienno-zimowe wieczory. Po Nowym Roku nie wykluczamy aktualizacji, na życzenie dosłane zostaną dodatkowe zadania i wątki. Gra jest prosta, nie wymaga żadnego przygotowania ani doświadczeń. Można nawet powiedzieć, że niejakie kompetencje, zbyt rozległa wiedza i odbyte podróże, nie daj Panie Boże dłuższe pobyty poza Polską, mogą zaszkodzić i zawadzać. Plansza, jak Ziemia, jest płaska, bo jaka ma być? Czy ktoś widział kulistą planszę? Na początku losujemy role w grze. Jest rola Jarkopremiera, są też role opozycji totalnej, opozycji innej, mediów, oraz – jeśli starczy graczy (łatwiej o nich w tradycyjnej polskiej rodzinie wielopokoleniowej w niewielu pokojach) – rodaków, inaczej ludu, suwerena, dawniej: społeczeństwa i obywateli. Zaletą gry jest nie tyle jej przewidywalność, ile nieuchronność. Daje ona poczucie stabilności, braku rozchwiania, głębię i moc oparcia w tym, co ma być. Jarek zawsze zostaje premierem, ponieważ to najlepsze dla Polski i zamieszkujących ją Polaków

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Głos w płomieniach

Doskonale rozumiem, że pojawiają się głosy ludzi chcących odebrać polityczny wymiar próbie samospalenia, którą podjął 54-letni pan Piotr z Niepołomic (w chwili, kiedy piszę ten tekst, przebywa wciąż w stanie krytycznym w szpitalu, rokowań nie znamy). Chcemy odsunąć się na bezpieczną odległość od tego ognia, który rozbłysnął w środku Warszawy, w środku dnia, w środku naszych codziennych krzątanin, konfliktów, sporów, interesów, który wtargnął na chwilę w nasze życie. Pojawił się i zażądał reakcji, odzewu, przebudzenia. Człowiek, który stał się płonącym znakiem zapytania, płomieniem sprzeciwu, bezpardonowo na zapisanych ulotkach oczekuje od nas właściwie jednego – niezmilczenia jego czynu. Jego ofiary. Jego skrajnej, granicznej determinacji. Jego, tak czy inaczej – odejścia, zniknięcia niewidzialnego dotąd człowieka obywatela. I zapada cisza. I pojawia się bluzg ministra i jego oskarżonego świata. Ale to reakcja znana, właściwie oczywista, samoobronna w swojej ordynarnej odsłonie – bo akt wymagałby taktownego milczenia, refleksji, zatrzymania. Łatwiej, szybciej stygmatyzować sprawcę czynu. To nie dziwi. Ale równocześnie huczy milczenie świata, który współdzieli poglądy, ocenę polityczną dzisiejszej Polski z panem Piotrem z Niepołomic (nawet już sam sposób przedstawiania go, bez nazwiska, imieniem i miastem, jako drzewiej bywało, czyni ten

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Przemoc nasza powszednia wobec kobiet

Ujawnienie, a raczej upublicznienie skali i długotrwałości molestowania aktorek (i być może innych kobiet ze świata hollywoodzkiego filmu) przez producenta Harveya Weinsteina oraz oskarżenia go o gwałty uruchomiły światową akcję w mediach społecznościowych pod hasztagiem #metoo, a po polsku #jateż. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy kobiet dzielą się pod tymi hasłami swoimi doświadczeniami upokorzeń, molestowania, zaczepek, obłapiania, obmacywania, prób gwałtu czy samych gwałtów. Robią to pod własnymi nazwiskami. Skala ujawnionego procederu jest nie tylko ogromna, jest porażająca – bo powszechna. Nawet kobiety i dziewczyny, które w pierwszej chwili uznały, że ich to może nie dotyczyć, potem pisały, że jednak i one, i to od lat, na różne sposoby, od znanych sobie i bliskich mężczyzn, ale też przypadkowych i obcych, podobnej krzywdy doznały. Czytamy o zaczepianych dziewczynkach, nastolatkach, kobietach. Zaczepianych, napastowanych, molestowanych wszędzie: w szkołach, domach, na ulicach, w kościołach, klubach sportowych, sklepach, kinach. O słowach komentujących wygląd, budowę ciała, o propozycjach seksu od nieznanych mijanych na ulicy czy ze strony napastników „udomowionych”: wujków, kuzynów, księży, nauczycieli, policjantów. Nie zawsze kończy się na słowach i dotyku. Przeważnie raczej są „dalsze ciągi” tych „niewinnych zaczepek”. Są wyznania zgwałconych kobiet. Sprawców łączy jedno. Wszyscy są mężczyznami. Jak ja, jak my, którzy najchętniej powiedzielibyśmy: to nie ja, to nie my,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Śmierć dzikiej reprywatyzacji

Jeśli ktoś ciągle jeszcze uważa, że skrzywdzenie kilkudziesięciu tysięcy ludzi, mieszkanek i mieszkańców Warszawy (szacunki mówią nawet o 50 tys. osób) wyrzuconych w imię politycznej filozofii dzikiej reprywatyzacji z domów i mieszkań, w których nierzadko przeżyli całe swoje życie, było konieczne i nieuniknione, godne i sprawiedliwe, niepodważalne i zrozumiałe, jeśli zatem ktoś wciąż tak myśli, nigdy nie zrozumie, dlaczego PiS do władzy doszło i – co ważniejsze – dlaczego ją utrzyma. Sygnowany przez wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego projekt nowej ustawy w jasny, przejrzysty sposób regulującej zatrzymanie lawiny reprywatyzacyjnej (nie tylko w Warszawie, gdzie zbierała najobfitsze finansowo żniwo) nie zrodził się w czystych sercach polityków partii ze sprawiedliwością w nazwie. Zrodził się w chwili, kiedy politycy tej partii poczuli krew, jak gończe psy na polowaniu. Kiedy zrozumieli, że to, o czym krzyczały od końca pierwszej dekady XXI w. grupki protestujących na ulicach działaczek i działaczy ruchów lokatorskich, wspierających ich anarchistek i anarchistów oraz rodzących się ruchów miejskich, jest tropem, który pomoże nie tylko wymierzyć nokautujący cios Platformie, ale też skierować słuszny gniew w stronę kilku ważnych środowisk politycznych i zawodowych, w których PiS napotyka szczególny opór – wymiaru sprawiedliwości i mediów. I co z tego, że z bezradną ambiwalencją patrzę na to,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Polak w samoobronie zastrzelił wszystkich Polaków

„Ofiar śmiertelnych w Las Vegas mogło być więcej, na szczęście morderca był uzbrojony i zastrzelił sprawcę”. Właściwie nie wiem, dlaczego taki komentarz nie pojawił się w ustach któregoś z posłolobbystów, którzy w polskim parlamencie optują w ostatnich dniach za zliberalizowaniem dostępu do broni palnej. Śmierć 59 osób i zranienie ponad 500 jak zwykle nie ma żadnego znaczenia dla rytualnej dyskusji w USA na temat ewentualnego ograniczenia dostępu do pistoletów, rewolwerów, karabinów. W tej dyskusji zresztą od dawien dawna fakty, statystyki i wiedza przestały być ważne. Prawo do „guna” wysforowało się na wyżyny praw człowieka i wlazło na sztandary wolności made in USA. Żadne trupy tego nie ruszą, żadne ofiary nie zmuszą do drgnięcia gmachu lobby strzeleckiego. Trzeba wyciągnąć wnioski. Nie można się kopać z „gunem”, nie ma co walić łbem w mur. Trzeba się dozbroić, kogo stać. I zamiast kłótni małżeńskiej – strzał. Zamiast połajanki pracownika – strzał. Nie masz drobnych, żeby wydać – strzał. Pies sąsiada sra na trawie – strzał. Lekarz słania się na nogach, a ty stoisz siódmą godzinę – strzał. I drugi w pielęgniarkę – bo stoi i się patrzy. Ale, do diabła, co ona tam gramoli spod fartucha?! Tetetkę po dziadku z LWP? To strzela? Chyba tak,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Przemoc dobrze widziana

Kiedy próbuję dzisiaj wyłuskać coś, co mi najbardziej doskwiera w formie, sposobie, stylu i języku rządzenia przez PiS Polską, nie nasuwa mi się na myśl nawet to, co się wyprawia z instytucjami (pod hasłem reformy i naprawy), prawem (nowe prawa suwerena ponad prawem), stanowiskami (tysiące prominentnych miejsc pracy w spółkach skarbu państwa, z gigantycznymi apanażami, bez koniecznych kompetencji i doświadczenia), uwłaszczeniami, propagandą bez trzymanki (uwiąd prowadzący do zgonu mediów publicznych) i parlamentem (gdzie mamy zanik debaty, karykaturę prac w komisjach, niemożność nawet przysłuchiwania się obradom, zasieki wokół budynku i listy osób niepożądanych). Tym, z czym bardzo trudno się pogodzić i ze spokojem, dystansem, spojrzeniem w przyszłość – gdzie będziemy musieli jakoś nadal się pomieścić (Czy aby na pewno będziemy musieli? Może nie wszyscy?) – uznać, że to chwilowe zło konieczne i towarzysz czasu PiS, jest wpełzająca wszędzie i nieuchronnie, niemal niepowstrzymywana fala przemocy. Ma różne odcienie, kształty, nierówno rozłożone akcenty, ale mimo tej łudzącej różnorodności zawsze jest jakąś ekspozycją przemocy. Niekiedy jest to ta, dla wielu niezauważalna, przemoc werbalna, płynąca z ust najwyższych urzędników państwa, wyrzucana przez posłów i posłanki, także służalcze media. Tutaj granice zostały już przekroczone tak wiele

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Czarny piątunio totalnego Sejmu

W PRL bolączką mieszkańców miast bywały niedziałające kioski Ruchu. Do zastępczej rozpaczy doprowadzały spragnionych, a niedoszłych konsumentów (przecież nic nie było do kupienia, nieprawdaż?) karteczki: „Wyszłem na pocztę”, „Wyszłem do banku” (po bilon do wydawania reszty), samo „Zaraz wracam” wybrzmiewające rozszerzającą definicją „zaraz” (dzisiejsze „niezwłocznie”). W moim wspomnieniu utkwiło nieusuwalnie wytłumaczenie: „Wyszłem do kiosku, bo ten nieczynny”. Można pewnie twierdzić, że Sejm tej kadencji, jak poprzednie, miewał gorsze dni, słabsze posiedzenia, marne chwile, rozczarowujące sesje. Jednak 15 września 2017 r. nastąpiła jakaś symboliczna kumulacja samoobnażenia, cynizmu i niezainteresowania. Sejm przez aklamację (czyli wszyscy obecni byli za, nikt się nie wstrzymał, nikt nie był przeciw) przyjął uchwałę czczącą 75-lecie powstania Narodowych Sił Zbrojnych. Skrajnie prawicowej, faszyzującej, antydemokratycznej formacji militarnej, której wiele oddziałów nie wchodziło w skład Polskiego Państwa Podziemnego, gdyż nie uznawało podporządkowania dowództwu AK, a wymieniona w uchwale Brygada Świętokrzyska NSZ jawnie i bezspornie współpracowała z hitlerowskim gestapo i Wehrmachtem, walcząc z partyzantką radziecką, chłopską i komunistyczną, mając na koncie mordy na ludności cywilnej. Sejm tym samym postawił kropkę nad faszyzującym kłamstwem historycznym, coraz powszechniej obecnym w polskim życiu publicznym. Nikt, żaden poseł, żadna posłanka

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.