Śmierć dzikiej reprywatyzacji

Śmierć dzikiej reprywatyzacji

Jeśli ktoś ciągle jeszcze uważa, że skrzywdzenie kilkudziesięciu tysięcy ludzi, mieszkanek i mieszkańców Warszawy (szacunki mówią nawet o 50 tys. osób) wyrzuconych w imię politycznej filozofii dzikiej reprywatyzacji z domów i mieszkań, w których nierzadko przeżyli całe swoje życie, było konieczne i nieuniknione, godne i sprawiedliwe, niepodważalne i zrozumiałe, jeśli zatem ktoś wciąż tak myśli, nigdy nie zrozumie, dlaczego PiS do władzy doszło i – co ważniejsze – dlaczego ją utrzyma. Sygnowany przez wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego projekt nowej ustawy w jasny, przejrzysty sposób regulującej zatrzymanie lawiny reprywatyzacyjnej (nie tylko w Warszawie, gdzie zbierała najobfitsze finansowo żniwo) nie zrodził się w czystych sercach polityków partii ze sprawiedliwością w nazwie. Zrodził się w chwili, kiedy politycy tej partii poczuli krew, jak gończe psy na polowaniu. Kiedy zrozumieli, że to, o czym krzyczały od końca pierwszej dekady XXI w. grupki protestujących na ulicach działaczek i działaczy ruchów lokatorskich, wspierających ich anarchistek i anarchistów oraz rodzących się ruchów miejskich, jest tropem, który pomoże nie tylko wymierzyć nokautujący cios Platformie, ale też skierować słuszny gniew w stronę kilku ważnych środowisk politycznych i zawodowych, w których PiS napotyka szczególny opór – wymiaru sprawiedliwości i mediów. I co z tego, że z bezradną ambiwalencją patrzę na to, kto się stał Herkulesem czyszczącym reprywatyzacyjną stajnię Augiasza. Ci, którzy mogli zrobić to wcześniej, nie wykazali się wiedzą, odwagą, determinacją ani wyobraźnią polityczną. Dowiedli natomiast pogardy dla najsłabszych, ich lekceważenia i uniżoności wobec możnych. Projekt Jakiego kończy jedną z odsłon reprywatyzacyjnego horroru – zwracanie konkretnych nieruchomości w skali 1:1. Być może pozwoli na rewizję wielu dotychczasowych decyzji zwrotowych. Zostawi niewiele czasu na kolejne żądania i dużo więcej na spłacanie 20-procentowych odszkodowań, ale już nie w naturze. I to dobrze. I mocno. I przyjdzie czas na ocenę roli sądów w tych decyzjach. I mediów milczących przez niemal dekadę. I na wyrównanie krzywd wysiedlonym, wyeksmitowanym, zadłużonym, upodlonym. I na ujawnienie sprawców oraz – co ważniejsze – zleceniodawców mordu politycznego na Jolancie Brzeskiej, działaczce lokatorskiej z ul. Nabielaka w Warszawie. Ale nie będziemy tu rozrzucać płatków róż przed Jakim. II wojna światowa skończyła się ponad 70 lat temu, a zaczęła prawie 80. Ofiarami padły miliony obywateli polskich, ich życie, a także majątek. Wymordowano trzymilionową społeczność żydowską, majątek rozgrabiono. Niewyobrażalny wysiłek odbudowy Warszawy i całego kraju nie został przeliczony na wspólny udział w majątku narodowym. Nie ma powodów, żeby nadal dotować roszczenia tych, którzy nawet nie w tzw. pierwszej linii dziedziczyli (często wówczas zadłużone) dobra i nieruchomości. Żądaniom oddania całej Polski na powrót rodom arystokratycznym i Kościołowi nie poświęcę dzisiaj specjalnej uwagi. Wysiłek finansowy państwa powinien zostać skierowany na realną politykę mieszkaniową (przypomnę tym, którzy krytykują pomysły Jakiego i wiele posunięć PiS za niekonstytucyjność, że taki obowiązek jest zapisany w konstytucji) oraz naprawę sytuacji skrzywdzonych przez reprywatyzację. Jedyną sprawiedliwą formą zamknięcia tej dramatycznej i kompromitującej przygody politycznej, jaką było przyzwolenie na zwroty nieistniejącym spadkobiercom realnego majątku o wartości liczonej w miliardach złotych (domów, placów, parków, skwerów), jest koniec roszczeń, zakończenie II wojny światowej. PiS ograło Platformę na amen. Za dotychczasową politykę zwrotów majątku nielicznym płaciliśmy wszyscy – drożały usługi komunalne, nie budowano nowych mieszkań na innych niż dzikie, rynkowe zasadach. Warto o tym pamiętać, bo w równocześnie procedowanej ustawie Mieszkanie+ są zapisy naturalizujące eksmisje na bruk i inne formy pozbawiania lokatorów ich praw. Determinację PiS do walki z Platformą i jej wynaturzeniami oraz żądzę utrzymania władzy dobrze by było przekuć na trwałą zmianę wokół polityki mieszkaniowej i troski o wspólne dobro, w tym majątek wspólny nas wszystkich, a nie tych, którzy ogrodzeni płotkiem umacniają swój uprzywilejowany status, ufundowany często na społecznych gratyfikacjach. Mieszkanie prawem – nie towarem. Miasto to nie firma. Lokatorzy to nie wkładka mięsna. Taki krzyk rozlegał się nie tylko na warszawskich ulicach. Trzeba było słuchać, myśleć, reagować. A nie oddawać bez umiaru hochsztaplerom, kancelariom, „kuratorom” czy Kościołowi. Czas na sprawiedliwość, szkoda, że ze strony nacjonalistycznych zamordystów. Bierzemy, nie kwitujemy. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 42/2017

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz