Co by tu jeszcze spalić, księża?

Co by tu jeszcze spalić, księża?

Rozum łka, żeby napisać o olbrzymich nierównościach w Polsce, które sygnalizowały opublikowane ostatnio badania „Jak nierówna jest Europa”, sporządzone przez Thomasa Blancheta, Lucasa Chancela i Amory’ego Gethina z World Inequality Lab – ośrodka związanego z Thomasem Pikettym, badaczem nierówności, autorem bestsellera ekonomicznego „Kapitał w XXI wieku”, który mimo krytyk przynosi rozległy obraz procesu narastania nierówności w Europie. Polska, jak się okazało, skutecznie potrafiła ukrywać przez lata rzeczywistą skalę nierówności, co niektórzy tłumaczą faktem, że najbogatsi i najlepiej zarabiający po prostu masowo nie wypełniali ankiet na temat swojej zamożności i majątku. Kiedy zastosowano szersze spektrum pozyskania danych (ankietowe – GUS, podatkowe – MF i z rachunków narodowych), wyszło, że Polska jest liderem nierówności w Europie. Jak piszą autorzy omówienia, „10% osób o najwyższych dochodach dysponuje u nas ok. 40% dochodu narodowego”. To przypomina krajobraz nierówności w USA, co może tłumaczy polską irracjonalną fascynację Wielkim Bratem i bezkrytyczne zapatrzenie w niego. Rozum pcha w stronę rozważań, dlaczego nierówności w ogóle, a w takim rozmiarze w szczególności, to ZŁO (czy jak piszą młodsi „zuo”), a równość i lepsza, i sympatyczniejsza, i korzystniejsza dla większości oraz całego społeczeństwa (tu zawsze nie dosyć polecania i przypominania klasycznej pozycji Richarda Wilkinsona i Kate Pickett „Duch równości. Tam, gdzie panuje równość, nawet bogatszym żyje się lepiej”). Jednak felietonistyczna dusza i woreczek żółciowy felietonisty wyją, żeby maglować palenie książek, słoników z podniesioną trąbą, maski afrykańskiej i Hello Kitty przez księży w Gdańsku, którzy awangardowo – z prezentacją w mediach społecznościowych – postanowili odnowić wielowiekową tradycję palenia niewygodnych ksiąg (a potem heretyków i tzw. czarownic), ten, wydawałoby się, wstydliwy w drugiej dekadzie XXI w. proceder. Pewnie można zrozumieć tęsknotę bezradnego umysłu kapłanów, urojenia, że magicznym aktem spalenia uda się pokonać „złe moce” potężnego maga Harry’ego Pottera czy nawet groźniejszej, bo pozornie niewinnej, Hello Kitty, kotka bez ust, japońskiej postaci z kreskówek powstałej jeszcze w latach 70. Jeśli duch wieje, kędy chce, to szatanisko może być kotkiem w różowościach.

Rafał Jarosiewicz, ksiądz i prezes fundacji, a jakże, SMS z Nieba (operator nieznany, a może trzeba dużą literą, Nieznany), najpierw spalił (ale się nie zaczytywał) „Harry’ego Pottera”, sagę „Zmierzch”, wspomnianego słonika z podniesioną trąbą (gdybyś ty, nieszczęsny słoniku, miał trąbę opuszczoną jak nos na kwintę…), a następnie szybko podjął jeszcze bardziej nieudaną próbę przeprosin: „To było niefortunne, nikogo nie chciałem urazić, spalenie książek nie było wymierzone w książki jako takie”. Jak ktoś ma taki bigos w głowie, to może powinniśmy spokojnie wrócić do nierówności i dywagować o Pikettym alla Polacca. Ale jeszcze nie. Sam Jarosiewicz zmaga się nie od wczoraj z nowoczesnością, zasłynął mobilnym konfesjonałem zamontowanym w dostawczym mercedesie (a może to już jest o nierównościach? Czy pan ksiądz wypełnił ankietę GUS?), chciał też wypożyczyć od Tatrzańskiego Parku Narodowego krzyż z Giewontu… No, twórczy baca. Tylko owce pogubione, kiedy szamoce się na dawną, ogniową modłę ze złymi mocami. Hierarchowie, jak zawsze, kiedy wyskok dotyczy ich stanu, milczą niemądrością krajobrazu stosów, wyklętych odszczepieńców, ekskomunikowanych reformatorów, potępionych kobiet i mężczyzn. Prezes od SMS-ów z nieba musi teraz sam zagasić i posprzątać po sobie, a może jeszcze mandat wlepiony za palenie śmieci zapłacić. Co uważam akurat za naprawdę niefortunne – on palił wroga, którego tylko potraktował jak śmieci. Pewnie warto tu jednak zauważyć inną prawidłowość – symbolicznie to pochodnie płonące na Jasnej Górze, niesione przez polskich faszystów i faszystki, przy błogosławieństwie Kościoła podłożyły ten ogień w realnie odległym Gdańsku. Tu jest prawdziwa odpowiedzialność, na tej linii.

Pochylę się teraz nad teoretycznie słusznym oświadczeniem dystansującym się od palenia książek – tekstem Biblioteki Narodowej. Czyjeż, jeśli nie jej, uczucia religijne winny być tym aktem spalenia urażone? Biblioteka napisała: „Publiczne spalenie książek w Polsce budzi wyjątkowe skojarzenia. Odsłania historyczne konteksty, zwłaszcza tu – w kraju dotkniętym w sposób wyjątkowo okrutny barbarzyństwem totalitaryzmów, które z palenia książek uczyniły symbol zniszczenia; w kraju, w którym w czasie II wojny światowej zniszczono 70% zasobów bibliotek; którego Biblioteka Narodowa jako symbol niepodległości została świadomie podpalona przez niemieckich okupantów i w rezultacie niemal całkowicie unicestwiona”.

Przy tej kuriozalnej okazji, gdzie sprawcą jest przedstawiciel potężnej instytucji, roszczącej sobie prawo do nauczania, a nawet mającej prawo uczyć w szkole (jak wytłumaczyć dzieciom w klasie, że ksiądz pali jedyną taką książkę, którą czytają same z siebie, a nie z przymusu?!), pojawia się jak deus ex machina widmo „totalitaryzmów”, chociaż wszystkie przywołane przykłady zniszczeń i barbarzyństwa odnoszą się do hitlerowskiego faszyzmu. Miał komunizm wspólną z Kościołem brzydką kartę cenzury książek i tekstów, ale publiczne palenie książek „niechcianych i niewygodnych” nie weszło tam nigdy do symbolicznego imaginarium, inaczej niż w przypadku faszyzmu z niezapomnianymi obrazami z Berlina z 1933 r. (pisał o tym naoczny świadek Antoni Sobański). Mniej dymu, więcej lektur, chciałoby się zaapelować do narodowej książnicy.

Wydanie: 15/2019, 2019

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy