Kraj

Powrót na stronę główną
Kraj

Pobić się o Warszawę

Kłótnie koalicjantów PO-PiS o stołek prezydenta miasta mogą zachwiać ich wyborczym porozumieniem? Warszawa to najbardziej łakomy kąsek do wzięcia w najbliższych wyborach samorządowych. Prezydent stolicy stanie się jedną z najważniejszych osób w państwie, do dyspozycji będzie miał budżet liczący 5 mld zł i wpływ na decyzje o kierunkach rozbudowy miasta. Najostrzejsza walka toczyć się będzie pomiędzy zgłoszonymi już oficjalnie: Andrzejem Olechowskim, kandydatem Platformy Obywatelskiej a Lechem Kaczyńskim, liderem Prawa i Sprawiedliwości. Wprawdzie ugrupowania te zawarły koalicję przedwyborczą, ale wyłączono z niej Warszawę. Rywalizacja będzie tym bardziej bezkompromisowa, że obaj kandydaci nie kryją, że chcieliby w 2005 r. startować w wyborach prezydenckich kraju. Ratusz to tylko przystanek na tej drodze, możliwość zabłyśnięcia, wykazania się. Dla byłego ministra sprawiedliwości wyraźnie stało się za ciasno w ławach sejmowych. Dla Olechowskiego to z kolei być lub nie być w polityce. Wielokrotnie podkreślał on, że jeśli przegra, to wycofa się z polityki. To sprawia, że w kampanii żadna ze stron nie będzie się bawić w kurtuazję. – Naszym przeciwnikiem nie jest SLD – przyznaje poseł Prawa i Sprawiedliwości. Właściwie wzajemne podkopywanie pozycji kontrkandydatów już się zaczęło. Jako przykład politycy PiS podają sprawę sądową, jaką Kaczyńskiemu wytoczyli właśnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Zęby kontrwywiadu

Tajny raport UOP: w poprzednich latach służby specjalne zasiliły dziesiątki osób ułomnych fizycznie i z problemami psychicznymi Jeszcze kilka tygodni temu, gdy likwidowano UOP i powoływano do życia Agencję Wywiadu oraz Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, opozycja głośno domagała się wyjaśnień, na podstawie jakich kryteriów wypowiedzenia dostało 500 funkcjonariuszy urzędu. Tej sprawie poświęcone było posiedzenie sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, na które zaproszono Andrzeja Barcikowskiego i Zbigniewa Siemiątkowskiego, szefów ABW i Wywiadu. Opozycja zapowiadała wielką debatę. Pierwszy szef UOP, Krzysztof Kozłowski, nie szczędził Barcikowskiemu i Siemiątkowskiemu słów krytyki. – Jaki tryb zwalniania ludzi zastosował pan Barcikowski, który przyznał, że nie znał ludzi, których zwalniał? – pytał Kozłowski. – Oparcie się na opiniach i listach przygotowanych przez szefów delegatur, którzy sami byli na stanowiskach od kilku zaledwie miesięcy, może budzić wątpliwości co do intencji, bo niekoniecznie mogli kierować się interesem państwa. Mogły to być kryteria osobiste zmierzające do wyeliminowania przeciwników. A jeżeli doradzali im politycy? W podobnym tonie wypowiadał się Zbigniew Wasserman, poseł Prawa i Sprawiedliwości, przewodniczący sejmowej speckomisji, zwolnienia w służbach specjalnych nazywając „czystką o charakterze odwetu”. Zapowiadało się więc na wielką awanturę. Tymczasem sprawa zaczęła być wyciszana.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Ekożur na zakwasie

Talerze z pszenicznych otrębów do zjedzenia W Maćkowicach od lat ludzie w niedzielę chodzą do kościoła na dwie tury: jedna na 8, druga na 9.30. Jeszcze kilka lat temu po mszy kobiety szły do domu, a mężczyźni do sołtysa pogadać o polityce. Teraz wielu zachodzi do starej agronomówki. Obowiązkowo. Z meldunkami przychodzą do tej agronomówki, z pytaniami: – Czy ziemia okrzemkowa podsypana pod krzaczki nie zaszkodzi dojrzewającym malinom? Eugeniusz Machaj nigdy nie wymawiał się niedzielą. Jak było trzeba, to najmował transport i przywoził ziemię, a potem rozprowadzał ją wśród rolników. Za paliwo często płacił z własnej kieszeni, nawet żonie się nie przyznawał, bo chciał przekonać sąsiadów o opłacalności nowych metod uprawy i hodowli. Machajowie zatrudnili się przed laty w Maćkowicach nie tylko jako lekarze weterynarii, ale też jako rolnicy. On z Zarzecza, ona z obrzeży Jarosławia, znaczy swoi. Ekologami, twierdzą, byli już wtedy, gdy w Polsce mało kto w ogóle rozumiał znaczenie tego słowa. Połowa lat 60., lecznica dla zwierząt w małym miasteczku w pobliżu Mielca i kawałek ogrodu. – Byliśmy młodzi i pełni zapału – wspomina pani Maria. – Chłopi w tamtych latach swoje rozstanie z ziemią przeżywali jak łagodną grypę, bo zakłady lotnicze w Mielcu oferowały każdemu lżejszą pracę

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Z kopalni na swoje

60% górników potrafiło za otrzymane odprawy stworzyć nowe miejsca pracy Grodziec – dzielnica Będzina – leży już gdzieś na granicy końca świata. W centrum ogrodzone drewnianym płotkiem podwórko i parasole, pod którymi siedzi kilku młodych mężczyzn. Nad dwoma schodkami prowadzącymi do ciemnej piwiarenki widnieje jeszcze zgaszony neon z reklamą browaru. Mężczyźni spotykają się tu przynajmniej raz w tygodniu, żeby spróbować znaleźć odpowiedź na pytanie: co robić? – Od dwóch lat próbujemy zrobić coś sensownego z odprawą górniczą – mówi Tomasz Mierzwa. Po 11 latach na dole chciał sam pokierować swoim życiem. Kupił samochód dostawczy, ale współpraca z dużą firmą kurierską okazała się niewypałem. Zamiast zarabiać pieniądze, zaczął popadać w długi. – Bez układów i znajomości po prostu się nie da – mówi. Razem z nim przy stoliku siada jeszcze właściciel niewielkiego straganu i „bezrobotny”, który dofinansował sklep swojej żony. Pracuje w nim, ale nie musi płacić podatków, dzięki temu jakoś dają sobie radę. – Gdyby można było wrócić… – zastanawiają się. Ale powrotu nie ma. Jednorazowa odprawa to także deklaracja, że nie będą pracowali w żadnej kopalni w Polsce. Z odprawami odeszli głównie ludzie dwudziestokilkuletni, dla których – jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Polski kierowca – zły kierowca?

Jeżeli nie zmienimy zasad szkolenia, nasi kierowcy staną się postrachem unijnych dróg i autostrad Polscy kierowcy są sprawcami coraz większej liczby wypadków w kraju i za granicą. Prowadzący pojazdy są źle wyszkoleni i należą do grupy najgorzej wyszkolonych kierowców w Europie. Nagminnie łamią prawo, popisują się drogowym cwaniactwem, są chamscy i nieuprzejmi. Niestety, bardzo często prowadzi to do wypadków i co za tym idzie – zwiększa się liczba ofiar śmiertelnych na drogach. Wysiłki, aby ten stan rzeczy zmienić na lepszy, są nieporadne i bardzo nieprofesjonalne. Zdumiewa fakt, że niemal wszyscy za istniejący stan winią kiepskie drogi, zapominając, że to ludzie są głównymi winowajcami wypadków. Posiadam polskie, brytyjskie i amerykańskie prawo jazdy. Bezpiecznie zjeździłem pół świata i od lat nie dostałem mandatu. Codziennie zaś jestem świadkiem szaleństwa na polskich drogach. Poniżej przedstawiam moje spostrzeżenia dotyczące zachowania polskich kierowców i powodów, dlaczego tak się dzieje. 1. Kursy prawa jazdy są na niskim poziomie, a prowadzą je przypadkowi ludzie. Nie mają oni wystarczającego doświadczenia, autorytetu i umiejętności. Ich celem jest zarabianie pieniędzy, a nie wyrabianie właściwych nawyków u przyszłych kierowców. Tak jak w całym naszym życiu i tu panują znajomości oraz korupcja. W innych krajach instruktorami czy wykładowcami na kursach mogą najczęściej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

Mamy nowych ambasadorów. W ubiegłym tygodniu sejmowa Komisja Spraw Zagranicznych zatwierdziła kolejnych trzech kandydatów ministra Cimoszewicza. Pierwszy z nich to Witold Śmidowski, który jedzie do Iranu. Śmidowski jest orientalistą, absolwentem MGIMO, słynnej moskiewskiej uczelni, sprawy Iranu są mu doskonale znane. W ostatnich latach pracował w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, nadzorując kilka ważnych spraw, m.in. stosunki polsko-ukraińskie. Już więc go znamy – człowiek od prezydenta, z BBN, wprowadzony w arkana polityki, z własnymi „dojściami” do najważniejszych osób w kraju. No i zna języki obce. Ma też feler – nigdy wcześniej nie pracował w MSZ, co jest sytuacją dość wyjątkową, jeśli chodzi o absolwenta MGIMO. To będzie w ogóle dość ciekawa sytuacja – Śmidowski zastępuje w Teheranie Witolda Waszczykowskiego, którego minister Cimoszewicz odwołał w przyspieszonym trybie. I tak naprawdę będzie jego zupełnym zaprzeczeniem – zarówno jeśli chodzi o umocowanie w kraju, jak i temperament. Waszczykowski chodził do irańskich ministrów i składał im rozmaite propozycje, jak choćby takie, że Polska może być adwokatem Ameryki. Wojował też z podwładnymi w ambasadzie, odsyłając ich do Polski. Ze strony Śmidowskiego, osoby opanowanej, nic takiego nam nie grozi. Ale za to będzie musiał zbudować sobie zespół ludzi, którzy poprowadzą najważniejsze sprawy. Ciekawe, czy to mu się uda… Kolejnym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Drużynowy Kołodko

Dawni współpracownicy wicepremiera zajmują dziś najważniejsze stanowiska w państwie. Kim będą ich następcy O zamiarach Grzegorza Kołodki wiemy już dużo. Wiemy, jakie są główne zarysy jego planu ożywienia gospodarki i jakie priorytety. W tym tygodniu pod obrady rządu trafić mają projekty pierwszych ustaw oraz harmonogram ich wdrażania. Mniej wiemy, kto stanowić będzie trzon ekipy Kołodki. Jak dotąd poznaliśmy nazwiska kilku osób, które będą z nim współpracowały. Sam Kołodko zapewnia, że to nie koniec. „Prowadzę rozmowy, kompletuję drużynę”, mówi. „Mam jej wizję. Ściągam ludzi z wakacji, składam propozycje. W ciągu kilkunastu dni zespół powinien być gotowy. Jego skład parę osób zaskoczy”. Kto więc ostatecznie znajdzie się w drużynie Kołodki? Wicepremier nie chce podawać nazwisk swych faworytów. Ale, patrząc na dalsze losy pierwszego zespołu, zbudowanego w 1994 r., kiedy po raz pierwszy zostawał wicepremierem i ministrem finansów, wiadomo już, że trzeba będzie ich potraktować bardzo poważnie. Członkowie pierwszego zespołu Kołodki, którzy pisali i wdrażali „Strategię dla Polski”, porobili później kariery. Każdy. Czy to efekt szczęśliwej ręki Kołodki, znającego się na ludziach i potrafiącego wyłowić najlepszych? A może efekt tego, że ludzie pracując

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Spałem i jechałem

Horror zaczyna się latem. Człowiek zap… po cztery trasy tygodniowo i nie piśnie nawet o dziewięciogodzinnym dniu pracy Poważne wypadki polskich autokarów, które wydarzyły się w ostatnich tygodniach, sprawiły, że tematem bezpieczeństwa transportu wakacyjnego zajęli się wszyscy: rodzice dzieci wyjeżdżających na obozy, dziennikarze i politycy. Marek jest kierowcą autobusu z prawie 20-letnim stażem. Większość zawodowego życia spędził za kierownicą autokarów wożących wycieczki zagraniczne. Pracuje w dużej firmie przewozowej w Warszawie. Bieda panie, bieda Panie, teraz to jest wszystko cacy. Ale pan widzi, jaka to firma. Własny park maszynowy, własny serwis, kilkanaście autokarów, większość to nówki. Ale większość firm przewozowych w Polsce to małe przedsiębiorstwa, mające jeden, góra dwa autokary. Spotkałem kiedyś w Chorwacji takiego jednego biznesmena. Były górnik, dostał odprawę i z kumplem złożyli się na dziesięcioletniego mercedesa składanego w Turcji. I już powstała firma przewozowa! Z dwoma kierowcami, którzy zap… non stop ze zmianami w locie. Trasa, sen, trasa, sen. Ceny mieli niskie, więc w końcu przeszli na trasy zagraniczne. I tak mają szczęście, bo ze Śląska te kilkaset kilometrów bliżej do ciepłych krajów. Dobrej jakości autobus kosztuje. Nawet jeśli go wziąć w leasing, to raty są za wysokie dla przeciętnego polskiego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

My się Unii nie boimy

Główny produkt KGHM – katody miedziane – odpowiada najwyższym wymaganiom Londyńskiej Giełdy Metali Parlament tworzy prawo dostosowujące Polskę do Unii Europejskiej. Organy państwa zapewniają, że poradzą sobie z przygotowaniem nowych przepisów lub zmianami już obowiązujących. Pytanie, czy dadzą sobie radę także ci, którzy będą musieli stosować je w praktyce. Wygląda bowiem, że o istnieniu „odbiorców” prawa unijnego zapomniano. – Czy wprowadzanie ustawodawstwa unijnego przyprawia was o trwogę? – to pytanie zadaję w jednym z najznakomitszych polskich przedsiębiorstw – KGHM Polska Miedź SA. Dr inż. Herbert Wirth, dyrektor Departamentu Nowych Przedsięwzięć Inwestycyjnych, twierdzi: – Większość norm unijnych spełniamy już dziś. Niemniej jednak, jeżeli tworzy się prawo, które wynika ze standardu Unii, to należałoby zapytać też przedsiębiorców, w jaki sposób najlepiej to robić. Obawiam się, że dziś obowiązuje filozofia: my, państwo, chętnie do wszystkiego się dostosujemy. Ale koszty poniosą przecież polskie przedsiębiorstwa. Często zbyt wysokie w stosunku do rzeczywistych potrzeb. Może moglibyśmy podpowiedzieć, jak taniej osiągnąć ten sam efekt. Europejskie standardy Według oceny KGHM, podstawowym i najważniejszym warunkiem istnienia polskich przedsiębiorstw na wspólnym i jednolitym rynku europejskim będzie spełnienie wymagań

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Moje spotkanie z cesarzem Akihito

Nie mogłam uwierzyć, że Jej Wysokość najpierw podeszła do mnie! Delikatna kobieta w kimonie ukłoniła mi się i podała rękę W piątek, 12 lipca, nam, studentom japonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, przydarzyło się coś, co przeciętnemu obywatelowi Japonii nie ma szans się przytrafić. Chyba że położył szczególne zasługi dla swojego kraju. Zasłużeni li tylko studiowaniem i propagowaniem kultury japońskiej mieliśmy oto stanąć twarzą w twarz z cesarzem Japonii, potomkiem dynastii panującej nieprzerwanie od połowy VI wieku. Przygotowania Na spotkanie zaproszono 30 studentów. Przejęci byliśmy ogromnie. Niecodziennie zdarza się obcować z możnymi tego świata, zwłaszcza tak niedostępnymi śmiertelnikom jak japoński cesarz. Co prawda miałam już okazję pomachać z daleka rodzinie cesarskiej podczas obchodów Nowego Roku 2001 w Japonii. W pierwszych dniach stycznia, kiedy cała Japonia wita Nowy Rok w świątyniach szintoickich, otwierają się na jeden dzień podwoje cesarskich ogrodów w Tokio. W zbitym tłumie przesuwających się noga za nogą turystów i ciekawskich wkracza się na zakazane tereny, tłoczy się przed budynkiem pałacowym, gdzie na oszklonej werandzie pojawia się co godzinę cesarz z rodziną. Wtedy tłum entuzjastycznie macha małymi flagami Wschodzącego Słońca, a cesarz wygłasza noworoczne pozdrowienie i życzenia dla swego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.