Kraj

Powrót na stronę główną
Kraj

Gawęda o Gawędzie

To chyba jedyne miejsce na świecie, gdzie końskie ogony od 50 lat wiąże się tak samo: na wysokości czubka ucha Dębowe schody prowadzą na trzecie piętro Pałacu Młodzieży do sali zwanej „Teatrem”. Tu się wchodzi jak w dzieciństwo. Światło kolorowym refleksem odbija zatrzymane na ścianach sceny z bajek, w kącie elektryczna lokomotywa, wszędzie gwar. Starodawna już metaforyka lat 70. kontrastuje z nowoczesną, sprytną wyobraźnią internetowych gier. Zza barku wystaje koński ogon z kokardą i cienkim głosem informuje, że druh jest w harcówce. Maluch przed wejściem bez słowa ściąga tenisówki. Pachnie woskiem, drewnem i bibułą. Nikt do mnie nie mówi „proszę pana” Andrzej Kieruzalski – inscenizator, chórmistrz, lalkarz, reżyser, menedżer, konferansjer, no i… druh. – Druh to harcerz, to człowiek życzliwy, powiernik, druh to po prostu nasz „drunio” – wyliczają na palcach dzieciaki. Druh to dla chłopców ojciec, a dla dziewcząt prawie bożyszcze… z czym chłopaki muszą się pogodzić. Pokój 403 jest magiczną harcówką. Tu w jednym miejscu skumulował się czas. Potężne kroniki, koło od dorożki z trzynastoma świecami, totem obozowy ze Starej Dąbrowy, sztandar z krajką. Lalki z Chin, miś koala z Australii, wachlarz z Paryża, pamiątki podróży ze wszystkich kontynentów.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Disco rozwali wszystko

Napaści z siekierami i kamieniami oraz profanacja grobów to normalna sceneria dla dyskoteki w Konojadach Z jednej strony kościół, z drugiej cmentarz. W środku budynek wiejskiego domu kultury. Jednak dziś nie ma tam ani śladu po kulturalnej placówce. W zamian – co sobotę i w każde święta – dyskoteka. Wówczas dawny WDK zamienia się w „Venus” – dance club, jak głosi napis przy wejściu. Naprzeciwko „Venus”, za asfaltową drogą, dom rodziny Rudników. – To wesoły rewir – nie ma wątpliwości część mieszkańców Konojad, małej wsi w woj. kujawsko-pomorskim. Lecz wcale im nie do śmiechu. Teresa Rudnik, w koszulce z satanistycznymi motywami, stoi w progu domostwa. – Wszystkie szyby powybijali! – zawodzi ochrypłym głosem. – Nie mam na nowe, to dykty wkładam. Ale jak walną kamieniem, takim ze trzykilowym, to i dykta nie wytrzyma. Cud, że nikogo nie zabili. Krew na ścianach Kobieta zaprasza do środka zniszczonego i zaniedbanego domu. Z sieni widać niemal wszystkie pomieszczenia. Brudne, od lat niemalowane ściany, zdemolowane meble, podarte dywany. W powietrzu zapach stęchlizny. W samym przedpokoju na ścianach bure plamy. Zaschnięta krew. – To nic – macha ręką gospodyni. – Świnię szlachtowalim, pryskało, to i plamy zostały. Niczym nie dało się zmyć – zapewnia rzeczowym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Mieliśmy pecha

Gdyby wszystkie plany rozwoju stoczni zostały zrealizowane, to bylibyśmy bohaterami, a nie oskarżonymi Rozmowa z Arkadiuszem Gojem, jedynym niearesztowanym członkiem Zarządu Stoczni Szczecińskiej – Pańscy koledzy z byłego kierownictwa stoczni siedzą w areszcie. Pan nie. Dlaczego? – Proszę mi uwierzyć, że nie wiem. Jechaliśmy we trójkę na rozmowy do konsorcjum banków w Warszawie. Zatrzymał nas pod Toruniem patrol policji drogowej. Myśleliśmy, że za przekroczenie prędkości. Ale nie! Przewieziono nas do Torunia, gdzie czekaliśmy kilka godzin na przyjazd ekipy ze Szczecina. Zostałem przesłuchany jako świadek i zwolniony. Tamtych dwóch zatrzymano. – Prasa i dzienniki telewizyjne pełne są informacji o waszym sposobie okradzenia stoczni. – Nie okradliśmy stoczni! Ale po przejęciu upadającego, zadłużonego przedsiębiorstwa zatrudniającego około 3,8 tys. pracowników, stworzyliśmy wielką firmę zatrudniającą ponad 10 tys. ludzi. – Fakt – parę lat temu Stocznia Szczecińska była naszą narodową dumą. Wówczas wszystkie publikatory nie mogły się was nachwalić. Jeśli ktoś źle mówił o polskiej prywatyzacji, odpowiadano: „A Stocznia Szczecińska?”. Jak doszło do obecnego stanu? – Złożył się na to cały ciąg przyczyn. Można powiedzieć: nieszczęść. Były też błędy. Stocznia była bardzo mocnym organizmem ekonomicznym. Każda z tych przyczyn

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

Powiało w MSZ wielkim światem. Ambasadorowie RP zjechali się do kraju, by wziąć udział w konferencji ambasadorów zorganizowanej przez ministra Cimoszewicza. Przy okazji tego zjazdu kilku co bardziej złośliwych ludzi w MSZ miało pewną nadzieję. Mianowicie taką, że ambasadorowie zostaną poddani próbie ognia, którą przechodzą wszyscy chcący wyjechać za granicę – czyli testom językowym. Na kilku ambasadorów, m.in. na ambasadora w Rosji, w MSZ się czajono. Nawet zbierano dla nich słowniki – bo podczas testu można z nich korzystać. Niestety, nikt nie kazał ambasadorom, by zdawali egzamin. Więc nieniepokojeni wrócili do miejsc pracy. Panie ministrze, taka okazja przeszła nam koło nosa… Powiało w MSZ pieniędzmi. Zaczęto wypłacać nagrody kwartalne. To jest w ogóle ciekawa sprawa, bo te nagrody wypłacono po pół roku, więc powinny nazywać się półroczne. Poza tym nie wszyscy je dostali, tylko ci, którzy sobie na to – w oczach przełożonych – zasłużyli. W niedawnych czasach, za Geremka i Bartoszewskiego, takie premie dostawał praktycznie każdy, wynosiła ona od tysiąca złotych w górę, przeciętnie 3 tys. zł. Dzisiaj oscyluje w granicach 300-400 zł. Więc niech ktoś teraz powie, że lewicowe państwo jest bardziej rozrzutne od prawicowego! Ponieważ minister niewiele daje, daje elegancko. Otóż fakt

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Z państwowego na prywatne

Prezes stoczni i jego zastępcy dokładnie wiedzieli, co robić, by wyprowadzać pieniądze do własnej firmy Dokumenty finansowe są nieubłagane. Grupa Przemysłowa bogaciła się kosztem Stoczni Szczecińskiej Porta Holding. Poznańska Prokuratura Apelacyjna, która prowadzi śledztwo w sprawie byłego zarządu holdingu, wyliczyła, że stocznia straciła na tym 69 mln zł, Grupa Przemysłowa zaś zarobiła 28 mln zł. Nie można uznać, że były to tylko błędy w podejmowaniu decyzji. Tak się bowiem złożyło, że udziałowcami Grupy Przemysłowej byli prezes stoczni i jego zastępcy. Dokładnie wiedzieli zatem, co robić, by wyprowadzać pieniądze ze stoczni do własnej grupy. Sprawozdania z kontroli transakcji akcjami i udziałami oraz przepływów gotówkowych i bezgotówkowych w Grupie Przemysłowej Sp. z o.o., Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA oraz w jej dwóch „córkach” – Porcie Petrol SA oraz Porcie Eko-Cynk Sp z.o.o. – nie pozostawiają wątpliwości – zarząd stoczni darzył Grupę Przemysłową wyjątkowymi względami. Potwierdza to każda z opisanych transakcji. Jak GP sprzedawała akcje Pod koniec 1998 r. zgromadzenie akcjonariuszy Porty Petrol SA podjęło uchwałę o emisji nowych akcji o wartości 10 mln zł. Nowa emisja objęła akcje serii „D”. Były to akcje imienne, skierowane do spółki Grupa Przemysłowa, mającej wyłączność

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Jan Peszek – mediator i futurysta

CHARAKTER (Z) PISMA Niesie ze sobą łagodną energię wewnętrzną. Rozważny, głęboko myślący, bywa bardzo wnikliwy w ocenach ludzkich motywów i charakterów. Dba o obiektywizm – zawsze bierze pod uwagę obydwie strony każdego medalu. Okazuje takt, troskę, elastyczność i życzliwe zainteresowanie, za co jest darzony ogólną sympatią. Pan Peszek wszystkie litery pochyla wyraźnie w prawo, co oznacza, iż ma wrażliwą, pełną entuzjazmu duszę, lecz niekiedy bywa porywczy i skłonny do kierowania się uczuciami. Jego umysł potrafi zarówno syntetyzować, tworzyć nowe pojęcia, jak i analizować oraz logicznie dedukować – odzwierciedleniem tego w piśmie jest to, iż np. w słowie „Odczuwam” wszystkie litery postawione są osobno (intuicyjność), zaś nazwisko napisał, łącząc litery ze sobą (dedukcyjność). Posługuje się tzw. girlandami, czyli litera „n” wygląda u niego jak „u”. Z tego wniosek, że na ogół przyjaźnie odnosi się do otoczenia – w stosunkach z ludźmi bywa łagodny, cierpliwy, elastyczny, wesoły i „dyplomatycznie” usposobiony. Girlanda jest znakiem swobodnego dawania i brania, a także gotowości do kompromisu, lecz z drugiej strony również gadatliwości, łatwowierności, wygodnictwa i ustępliwości (podatności na wpływy). Pierwsze litery imienia i nazwiska, nakreślone z rozmachem, nad miarę przeciągnięte w górę i w dół – to cecha bujnej fantazji i skłonności

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

Komisja sejmowa zatwierdziła ośmiu ambasadorów rekomendowanych przez MSZ. Ambasadorów przedstawiał wiceminister Byrt, informując posłów, że tym razem można podawać, do jakiego kraju pojadą, by wszyscy otrzymali już agrément. To zmieniło obraz sytuacji. Do tej pory posłowie przesłuchiwali kandydatów i ich akceptowali, teraz w zasadzie z nimi się zapoznawali. I jeszcze jedno – nigdy dotąd komisja nie musiała przesłuchiwać aż ośmiu kandydatów. Efekt był więc taki, że co poniektórym zadano po jednym pytaniu, a byli i tacy, którym nie zadano żadnego. Ha! W MSZ zastanawiano się nad tą taktyką zmasowanego nalotu na sejmową komisję i – trzeba przyznać – niewiele wymyślono. Bo jest jedno logiczne wytłumaczenie tego stanu rzeczy – minister miał słabych kandydatów, bał się, że padną w ogniu krzyżowych pytań. Więc wysłał ich do komisji gromadą, by posłowie nie mieli czasu na bardziej pogłębione dyskusje. Sęk jednak w tym, że ta ósemka to ludzie znający od podszewki kraje, do których jadą. Opowiadać o nich mogliby godzinami. Więc po co te ostrożności? Andrzej Biera, który jedzie do Iraku, jest arabistą, wiele lat przepracował w tamtym regionie, Wojciech Jasiński i Kazimierz Duchowski już od paru lat kierują ambasadami w Kenii i Kambodży. Poza tym w ósemce byli Henryk Kobierowski (Kolumbia), Tadeusz Pawlak (Białoruś), Witold Sobków

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Wilanów i interesy inwestorów

Czy supermarkety zasłonią pałac króla Jana? Generalnie interesy warszawskiej gminy Wilanów mają się bardzo dobrze, bo jest ona jedną z najbogatszych w Warszawie. Działa tutaj ponad 2,3 tys. podmiotów gospodarczych, zaś stopa bezrobocia nie przekracza 1,5%. Udostępniając tereny pod zabudowę, gmina potrafiła zebrać wielomilionowe sumy, z których część przeznaczyła na potrzeby mieszkańców. W ciągu ponad trzech lat kadencji ostatniego zarządu Wilanów stał się jednym z największych placów budowy, wielkim terenem przyciągającym inwestorów. Władzom gminy nie zależy jednak na bezładnym zapełnianiu wolnych działek, ale na kształtowaniu krajobrazu zgodnie z potrzebami mieszkańców i planami zagospodarowania terenu. Na obszarze Wilanowa Zachodniego i Powsina przewidziano np. zabudowę apartamentowo-rezydencjalną oraz mieszkaniowo-usługową. Na terenie gminy zostanie zbudowana Świątynia Opatrzności Bożej. Niedawno też podpisano i wmurowano akt erekcyjny nowej oczyszczalni ścieków Południe. Zainteresowanie inwestorów terenami gminy Wilanów budzi ostatnio poważne kontrowersje, bowiem ziemie kupiły również trzy podmioty mające w programie stawianie hipermarketów – Metro, Prokom, który reprezentuje firmę Auchan, i Carrefour. Mieszkańcy boją się tak dużych obiektów, bo spodziewają się nie tylko degradacji terenu, ale i naruszenia specyficznego krajobrazu oraz atmosfery dzielnicy. Oczywiście, wydanie decyzji o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Strategia maratończyka

Kołodko nie ukrywa, że jego plan chwilowo zwiększy inflację o ok. 1,5% i spowoduje wyższe spłaty długu zagranicznego – Kołodko najpierw napisał w swej książce, że inflacja i bezrobocie mogą maleć, a jednocześnie produkcja rosnąć – a potem to zrobił. Złośliwi mówili, że to utopia, on jednak potrafił to urzeczywistnić – mówi Marek Wagner, dając do zrozumienia, że nowy wicepremier nie rzuca słów na wiatr. Grzegorzowi Kołodce zarzucano, że jego Strategia dla Polski to koncert życzeń. Odpowiadał: „Po owocach ich poznacie”. I rzeczywiście – w czasach gdy kierował polską gospodarką, tempo jej rozwoju było najwyższe i sięgało 7% – to wtedy właśnie Polska zaczęła uchodzić za europejskiego tygrysa – bezrobocie zjechało do najniższego w III RP poziomu 1,7 mln osób. Kołodko uważa, że można powrócić na ścieżkę szybkiego rozwoju, co zapewni nowe miejsca pracy. Jest też przekonany (co wielokrotnie podkreślał w drukowanych co miesiąc w „Przeglądzie” tekstach), że spadek tempa wzrostu, jaki nastąpił, gdy wicepremierem był Leszek Balcerowicz, był możliwy do uniknięcia, że doszło do tego w wyniku kompromitującego błędu ówczesnej ekipy. „Raptem w środku roku tzw. schładzanie gospodarki doprowadziło do załamania budżetu, czyli podstawy funkcjonowania państwa. Podcinanie, przez wyhamowanie dobrej koniunktury, gałęzi, na której siedzi gospodarka

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Zakon odebrał sprzęt

Klinika musiała wynieść się z budynku elżbietanek i zostawić specjalistyczne urządzenia Warszawski Szpital Elżbietanek. Specjalistyczna klinika chirurgii naczyniowej. Wszystko oprócz aparatury było tu zgrzebne. Wytarte linoleum, w szatni, tuż przed salą operacyjną, nazwiska lekarzy wypisano na zwykłym plastrze. Tusz trochę się rozmazał. Pierwszy wieszak zajmował prof. Walerian Staszkiewicz. Profesor jest konsultantem wojewódzkim ds. chirurgii naczyniowej, do jego kliniki trafiały najtrudniejsze przypadki z Mazowsza. Rocznie przeprowadzano 1,4 tys. operacji, wykonywano 10 tys. badań. 70% szkoleń lekarzy, koniecznych dla tej gałęzi medycyny, odbywało się właśnie tutaj. Ale wszystko to czas przeszły. W gabinecie profesora piętrzą się specjalistyczne książki, personel w rozsypce, na sali ostatni pacjent, bezdomny, któremu trzeba znaleźć schronienie. Właśnie wygasła umowa między powiatem prowadzącym szpital a zgromadzeniem sióstr. Klinika chirurgii naczyniowej przenosi się do Szpitala Bielańskiego. Byli tu gośćmi, obcymi (tak ich określa dyrektor szpitala, Dorota Jarosz), więc jako pierwsi zorganizowali sobie nowe życie. Wraz z prof. Staszkiewiczem do Bielańskiego przechodzi większość lekarzy i część pielęgniarek. Niezbędny sprzęt o wartości 2,5 mln zł musi zostać w szpitalu. Zdumiewa to profesora, dla dyrekcji szpitala jest oczywistością. – Tak zapisano w umowie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.