Kraj

Powrót na stronę główną
Kraj

Polska Baba

Umie się obchodzić i z chłopem, i z wałkiem, i z komputerem Był chłop, jest i baba. Gospodynią Roku 2002 została Teresa Klimczak ze wsi Marzyce w Świętokrzyskiem. Ubrana w kielecką kieckę, gorset i chusteczkę uwiązaną w „marzyckiego zająca” kazała się chłopom złapać pod pachy, tak zasłabła z przejęcia: – Alez miołom scęście – płakała. Dostała przecież 500 kg polifoski (nawozu fosforowo-potasowo-azotowego – przyp. EG), talon na 25 ton wapna nawozowego, a od Krajowego Związku Rolników zestaw komputerowy z całym oprogramowaniem. – Pokażemy – wołał prezes związku, Władysław Serafin, patron honorowy imprezy pod Racławicami – że kobieta umie się obchodzić i z chłopem, i z wałkiem, i z komputerem. Kiedyś wprowadzaliśmy na wieś ciągniki, teraz chcemy wdrażać informatykę. Świętować suto Powiewały na wiwat kwiaciaste chusty i krakowiaczki z pawim piórem. „Jak chcesz ładną pannę mieć, do Racławic po nią jedź. W Racławicach dostanie, co ma nogi jak sanie”, nuciły baby starą racławicką balladę. Nie zawiodły. Autokarami zjechały koła gospodyń wiejskich na czele z Zofią Czają, przewodniczącą Rady Krajowej KGW. Przybyły związkowe liderki, wielkie gaździny w barwnych czepcach i gospodynie w odświętnych chustach. Z kościuszkowskiego wzgórza racławicka łąka wyglądała jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Przerwana pielgrzymka

Pierwsze faksy od firm proponujących usługi pogrzebowe wójt Czemiernik dostał już w kilka godzin po wypadku Przed Urzędem Gminy w Czemiernikach przewiązana czarną wstęgą flaga państwowa opuszczona jest do połowy masztu. Na liście, którą mam w ręku, widnieje 51 nazwisk. Przy 19 postawiono krzyżyk. 32 osoby znajdują się w węgierskich, a niektóre już w polskich szpitalach. – W niedzielę, 30 czerwca, wczesnym rankiem odwiozłem córki na parking przed klasztorem w Stoczku – mówi Kazimierz Sobieszek, wójt gminy. – Obejrzałem dokładnie autokar, którym miały jechać. Jego stan techniczny nie budził żadnych zastrzeżeń. Pielgrzymka miała być dla córek nagrodą za dobre wyniki w nauce. 21-letnia Marzena zdała na trzeci rok studiów, a 18-letnia Marta do kolejnej klasy liceum. W wyjeździe brała też udział bratowa mojej żony, polonistka z tutejszej szkoły. Dzisiaj już wiemy, że nie żyje. Autokar leżał na dachu To była dziewiąta pielgrzymka zorganizowana przez ojca Stefana Banaszczuka z Klasztoru oo. franciszkanów ze Stoczka koło Czemiernik. Ojciec Stefan znany jest z tego, że zawsze bardzo starannie wszystko przygotowywał do wyjazdu. Wybierał najbezpieczniejszą trasę i sprawdzonych przewoźników. Tym razem wynajął kilkuletni niemiecki autokar DAF w firmie przewozowej w Białej Podlaskiej.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Lepsi od „Słonecznego patrolu”

Troje młodych ludzi uratowało tonące dziecko Było upalne, piątkowe popołudnie, pierwszy dzień wakacji. W niewielkiej wsi Brzeźno, sporo osób przyszło nad Nidę w poszukiwaniu ochłody. 10-letnia Marta i jej koleżanka bawiły się w wodzie. Nagle postanowiły sprawdzić, jak głęboka jest rzeka. Trzymając się za ręce, szły coraz dalej od brzegu, woda sięgała im do łydek. Jeszcze jeden krok i niespodziewanie Marta zniknęła pod wodą. Przerażona koleżanka szybko wybiegła na brzeg. Wygrał z rzeką 23-letni Mariusz Stachowicz wracał właśnie ze spaceru z żoną i trzyletnią córeczką Milenką, gdy usłyszał krzyki i wołanie o pomoc dobiegające od strony mostu kolejowego. Popędził w tamtym kierunku. Zobaczył nurkujących w wodzie dwóch swoich braci i koleżanki. Od razu się domyślił, że kogoś szukają. Zdjął tylko buty i wbiegł do rzeki. Nie czuł nawet, że ostre kamienie kaleczą mu nogi. Wszyscy myśleli, że silny nurt porwał dziewczynkę pod most. Zanurkowali jeszcze raz, przeszukali dno – bez rezultatu. Zrezygnowani i zmęczeni wyszli na brzeg. Mariusz jednak nie dał za wygraną. Spytał ludzi, gdzie dokładnie zniknęło dziecko. Włożył maskę do nurkowania i wskoczył we wskazane miejsce. Woda była mętna, niewiele w niej widział, nie udało mu się dopłynąć do dna. Wynurzył się, zaczerpnął

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Teraz Kołodko

Gdy był wicepremierem w poprzednich rządach, z przekąsem mówiono, że jest trzecim członem koalicji SLD-PSL Użyjmy określenia zawoalowana niechęć. Gdy Marek Belka podał się do dymisji, natychmiast rozgorzały spekulacje dotyczące osoby jego następcy. W takich spekulacjach z reguły nie wymienia się nazwisk, a raczej wymienia cechy, jakimi powinien się charakteryzować idealny kandydat. Te cechy to rodzaj szyfru – za ich pomocą naprowadza się na kandydatów preferowanych i zniechęca do tych, których się nie chce. W przypadku stanowiska ministra finansów rzecz była prosta – liberalni publicyści i politycy nie chcieli Grzegorza Kołodki. Tylko mieli kłopot, jak tę niechęć opisać. W ostatnim czasie, na kanwie sporu rząd – Rada Polityki Pieniężnej została wykreowana w mediach zbitka słów „niezależny od nacisków premiera i jego ministrów”. Zbitka funkcjonowała na zasadzie białe-czarne. RPP wojowała z rządem, więc była biała, ekonomiści, którzy uważali, że w tym sporze rację ma rząd, byli czarni. No i „zależni”. Dlatego też przeciwnicy Kołodki, wymieniając pożądane cechy następcy Marka Belki, mówili, że musi być nią osoba, która będzie absolutnie odporna na naciski płynące ze strony premiera i ministrów rządu. Cóż za pudło! W III RP trudno byłoby znaleźć człowieka, który byłby bardziej niezależny od premiera, ministrów, ale także i od prezydenta,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Autokarem – najbezpieczniej?

Rzadko podawana jest rzetelna analiza przyczyn katastrofy Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Dwa polskie autokary na zagranicznych szlakach w ostatnich dniach przewróciły się, co spowodowało liczne ofiary śmiertelne. Jak zwykle w takich przypadkach staramy się poznać przyczyny katastrofy, wskazać winnych i znaleźć wytłumaczenie tragedii, ale także wynieść jakąś naukę, aby do podobnych zdarzeń nie dochodziło w przyszłości. Z reguły jednak informacje podawane do publicznej wiadomości są uspokajające. Dowiadujemy się więc, że autokary, które uczestniczyły w katastrofach na Węgrzech i w Austrii, były nowe i sprawne, a kierowcy – wypoczęci, z dużym stażem i doskonale przygotowani do pracy. Rodzi się pytanie, skąd się zatem biorą owe tragedie? Podsuwane są różne wytłumaczenia, np. awaria układu hamulcowego, wady materiałowe nie do przewidzenia ani wykrycia, za które odpowiedzialności nie ponosi nikt, ani przewoźnik, ani kierowcy. I znów wracamy do punktu wyjścia. Bardzo rzadko do wiadomości publicznej dociera rzetelna analiza przyczyn katastrofy. Może ze strachu przed odpowiedzialnością albo wysokimi odszkodowaniami. Nieoficjalne pogłoski, że np. kierowcy byli popędzani przez organizatora, że świadomie łamali przepisy ruchu drogowego i narażali bezpieczeństwo pasażerów z powodu różnych presji, często materialnych, są szybko dementowane. Wielki autokarowy biznes W Polsce eksploatuje się bardzo

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Dlaczego odszedł Marek Belka?

Odchodzący wicepremier nie był typem wojownika Sensacja, zamieszanie, szok. Nawet w burzliwej historii III RP niewiele było politycznych dymisji, które wywołałyby tyle zamętu co odejście z rządu Leszka Millera prof. Marka Belki. Po raz kolejny w ostatnich latach okazało się, że przy ciągle jeszcze bardzo słabiutkiej gospodarce każdy ruch kadrowy na szczytach resortu finansów wywołuje konwulsje na giełdzie, rynkach walutowych i w tzw. ratingach (ocenach) wiarygodności gospodarczej Polski. Kto jeszcze to pamięta, przyzna, że podobna niepewność ekonomiczna i skoki kursów towarzyszyły odchodzeniu z rządu Jerzego Buzka w czerwcu 2000 r. ówczesnego wicepremiera odpowiedzialnego za gospodarkę i ministra finansów, Leszka Balcerowicza. Dwa lata później nerwowe reakcje nie tylko bankowców i przedsiębiorców, ale nawet zwykłych ciułaczy (choćby tych, którzy oszczędzają w złotówkach, a kredyty pobrali w euro albo dolarach, albo po prostu wyjeżdżają niebawem na zagraniczne wakacje) wywołał swoją decyzją Marek Belka. Dlaczego ministrowie finansów rezygnują z funkcji przed dobiegnięciem do mety, czym zawsze jest albo koniec misji całego rządu, albo zakończenie realizacji zapowiadanego na starcie programu gospodarczego? W wypadku Balcerowicza przyczyny wydawały się dosyć klarowne. Obecny szef NBP dobrze zdawał sobie sprawę z pogarszającego się stanu finansów państwa (czy widział już wtedy jasno

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Pora skończyć z aborcyjną hipokryzją

Po rezolucji Parlamentu Europejskiego Referendum w sprawie dopuszczalności przerywania ciąży jest konieczne Zdecydujmy się wreszcie na referendum w sprawie aborcji. Nie bała się go Szwajcaria (złagodzono przepisy), nie bójmy się i my. Sądzę, że dość już kluczenia, udawania, że może być tak, jak jest. To znaczy, że oficjalnie wykonuje się ponad sto aborcji w ciągu roku, a tysiące przeprowadza się w podziemiu. Zdecydujmy wreszcie. Wszyscy. Problem powraca, gdyż Parlament Europejski uchwalił rezolucję, która zaleca, aby kobiety w krajach kandydujących do Unii miały bezproblemowy dostęp do aborcji. Inne punkty rezolucji to: propozycja, by kobiety mogły kupować tzw. pigułkę dzień po, która nie dopuszcza do zajścia w ciążę. Rekomenduje się także utworzenie centrów medycznych, gdzie kobieta mogłaby poddać się zabiegowi lub poinformowano by ją o innym rozwiązaniu np. oddaniu dziecka do adopcji. Mówi się o edukacji seksualnej i taniej antykoncepcji. Najgłośniej i najszybciej zareagowali polscy biskupi. Najostrzejszy był abp Życiński, który powiedział, że „nie potrzebuje instrukcji z Brukseli, by dowiadywać się, kiedy może zabić dziecko”. Politycy prawicowi zadowolili się przegłosowanym oświadczeniem sejmowej Komisji Europejskiej, w którym czytamy, że nikt nie będzie wywierał nacisku na parlament. Politycy lewicy zadowolili się wyjściem z sali. Myśleli, że nie będzie kworum i do głosowania

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Zakon odebrał sprzęt

Klinika musiała wynieść się z budynku elżbietanek i zostawić specjalistyczne urządzenia Warszawski Szpital Elżbietanek. Specjalistyczna klinika chirurgii naczyniowej. Wszystko oprócz aparatury było tu zgrzebne. Wytarte linoleum, w szatni, tuż przed salą operacyjną, nazwiska lekarzy wypisano na zwykłym plastrze. Tusz trochę się rozmazał. Pierwszy wieszak zajmował prof. Walerian Staszkiewicz. Profesor jest konsultantem wojewódzkim ds. chirurgii naczyniowej, do jego kliniki trafiały najtrudniejsze przypadki z Mazowsza. Rocznie przeprowadzano 1,4 tys. operacji, wykonywano 10 tys. badań. 70% szkoleń lekarzy, koniecznych dla tej gałęzi medycyny, odbywało się właśnie tutaj. Ale wszystko to czas przeszły. W gabinecie profesora piętrzą się specjalistyczne książki, personel w rozsypce, na sali ostatni pacjent, bezdomny, któremu trzeba znaleźć schronienie. Właśnie wygasła umowa między powiatem prowadzącym szpital a zgromadzeniem sióstr. Klinika chirurgii naczyniowej przenosi się do Szpitala Bielańskiego. Byli tu gośćmi, obcymi (tak ich określa dyrektor szpitala, Dorota Jarosz), więc jako pierwsi zorganizowali sobie nowe życie. Wraz z prof. Staszkiewiczem do Bielańskiego przechodzi większość lekarzy i część pielęgniarek. Niezbędny sprzęt o wartości 2,5 mln zł musi zostać w szpitalu. Zdumiewa to profesora, dla dyrekcji szpitala jest oczywistością. – Tak zapisano w umowie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Lekarze kontra cudowne ziele

Onkolodzy ostrzegają: vilcacora nie leczy raka Aż się prosi o cud. Co czwarty Polak zachoruje na raka. To problem, który dotyka praktycznie każdego z nas. Znamy go ze słyszenia, z rodzinnych tragedii, z własnej walki. I dlatego ciągle pojawiają się cudowne preparaty. Od lat w Polsce króluje vilcacora, zwana kocim pazurem. Dziś jest mniej widoczna. Jej propagatorzy nie organizują konferencji prasowych, działają w swoim świecie, ufają swojemu miesięcznikowi i poczcie pantoflowej. – Jednak vilcacora nadal strumieniem dostaje się do Polski – ocenia prof. Cezary Szczylik, kierujący kliniką onkologii warszawskiego szpitala WAM. – Jeżeli jest tak genialna i popularna, powinny poprawić się wyniki badań epidemiologicznych. Tymczasem nic takiego się nie stało. Jeśli coś się zmienia na lepsze, to tylko dzięki postępowi medycyny. Przed dwoma laty izba lekarska w Gdańsku postanowiła „coś” z tą sprawą zrobić. Próbowano zwołać „okrągły stół”, ale zjawili się tylko lekarze, zwolennicy vilcacory nie przyszli. Próbowano zainteresować władze i media. Zdaniem przedstawicieli izby – bezskutecznie. Andrzej Sokołowski, wtedy wiceprzewodniczący izby, wspomina, że starali się ostrzegać pacjentów, tłumaczyć, że nie ma żadnych poważnych badań naukowych potwierdzających skuteczność ziela. – Zdemaskowaliśmy, wskazaliśmy złe działania – wylicza Andrzej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Pożegnanie z UOP

Czy Barcikowskiemu i Siemiątkowskiemu uda się ograniczyć wpływ służb specjalnych na życie polityczne? Nie ma już Urzędu Ochrony Państwa, w jego miejsce powołano dwie agencje – Wywiadu i Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wywiadem kieruje Zbigniew Siemiątkowski, doktor nauk politycznych, kontrwywiadem – jego starszy kolega z Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych, również doktor, Andrzej Barcikowski. Cała operacja przeprowadzona została w miniony weekend, bez zgrzytów i niespodzianek, według wcześniej przygotowanego planu – SLD mówił o nim już rok temu podczas kampanii wyborczej – zaakceptowanego i przez prezydenta, i przez premiera. Już wiele tygodni wcześniej wiadomo było, kto przejmie wywiad, a kto kontrwywiad, w jakim zakresie do wywiadu cywilnego przejdzie część oficerów z Wojskowych Służb Informacyjnych. Dodajmy do tego jeszcze jeden element: w ub. tygodniu zaprezentowano założenia do ustawy o WSI, zakładające, że wojskowe służby zajmować się będą głównie wywiadem taktycznym, czyli najbliższego sąsiedztwa. W ten sposób zakończył żywot UOP, instytucja która wywarła olbrzymi wpływ na pierwsze 12 lat III RP. Wpływ zdecydowanie za duży. Minionych latach nie było w zasadzie roku, w którym nie mielibyśmy jakiegoś skandalu związanego ze służbami specjalnymi. Ich wpływ na życie – polityczne i gospodarcze – był

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.