Teraz Kołodko

Teraz Kołodko

Gdy był wicepremierem w poprzednich rządach, z przekąsem mówiono, że jest trzecim członem koalicji SLD-PSL

Użyjmy określenia zawoalowana niechęć. Gdy Marek Belka podał się do dymisji, natychmiast rozgorzały spekulacje dotyczące osoby jego następcy. W takich spekulacjach z reguły nie wymienia się nazwisk, a raczej wymienia cechy, jakimi powinien się charakteryzować idealny kandydat. Te cechy to rodzaj szyfru – za ich pomocą naprowadza się na kandydatów preferowanych i zniechęca do tych, których się nie chce. W przypadku stanowiska ministra finansów rzecz była prosta – liberalni publicyści i politycy nie chcieli Grzegorza Kołodki. Tylko mieli kłopot, jak tę niechęć opisać. W ostatnim czasie, na kanwie sporu rząd – Rada Polityki Pieniężnej została wykreowana w mediach zbitka słów „niezależny od nacisków premiera i jego ministrów”. Zbitka funkcjonowała na zasadzie białe-czarne. RPP wojowała z rządem, więc była biała, ekonomiści, którzy uważali, że w tym sporze rację ma rząd, byli czarni. No i „zależni”. Dlatego też przeciwnicy Kołodki, wymieniając pożądane cechy następcy Marka Belki, mówili, że musi być nią osoba, która będzie absolutnie odporna na naciski płynące ze strony premiera i ministrów rządu. Cóż za pudło! W III RP trudno byłoby znaleźć człowieka, który byłby bardziej niezależny od premiera, ministrów, ale także i od prezydenta, kół finansowych i wielkich domów medialnych, niż prof. Grzegorz Kołodko. On niezależność ma we krwi. Gdy w latach 1994-1997 był wicepremeirem i ministrem finansów w rządach Waldemara Pawlaka, Józefa Oleksego i Włodzimierza Cimoszewicza, z przekąsem mówiono, że jest trzecim członem koalicji SLD-PSL. I było to celne spostrzeżenie, bo Kołodko prowadził swą politykę, niewiele sobie robiąc z pomruków obu koalicyjnych partii czy też kolejnych premierów. Jeśli było trzeba, odwoływał się do prezydentów Lecha Wałęsy, a potem Aleksandra Kwaśniewskiego. A najchętniej do opinii publicznej. Był zresztą moment, w którym Kołodko zaliczał się do grona pięciu najpopularniejszych polskich polityków. Mit, że minister finansów musi być postacią niepopularną, jego nie dotyczył. Mimo że atakowany był przez związki zawodowe, związki rolników, a przede wszystkim przez liberalne media. „Inflacja spada, bezrobocie spada, produkcja rośnie”, powtarzał, nagabywany przez dziennikarzy. A potem z dumą opowiadał o swojej polityce gospodarczej, którą opisywał jako terapię bez szoku, w przeciwieństwie do dokonań poprzedników, zwłaszcza Leszka Balcerowicza, którego „dokonania” nazywał „szokiem bez terapii”.
To zresztą jest oś, którą można opisać ostatnie 12 lat polskiej gospodarki, którą kierowali albo Balcerowicz, albo Kołodko. Ten pierwszy miał znakomitą prasę, ale nie miał wyników. Ten drugi, przeciwnie, miał wyniki, o których jego poprzednicy oraz następcy mogli tylko pomarzyć, ale nie miał dobrej prasy.
Niezależność Kołodki, która tak doskwierała partiom koalicyjnym, wyszła im później na dobre. Owszem, ministrowie – Leszek Miller jako minister pracy, Włodzimierz Cimoszewicz jako minister sprawiedliwości i Jacek Żochowski jako minister zdrowia – niewiele mogli u Kołodki wskórać. Pieniądze, które im wydzielał, były zawsze niewystarczajace. Ale sukces gospodarczy, który Polska osiągnęła za jego czasów, stał się mitem, który rok temu pozwolił SLD powrócić do władzy. Gdy rok temu SLD obiecywał normalność, powrót na ścieżkę szybkiego wzrostu gospodarczego, to odwoływał się do pamięci lat 1994-1997, kiedy polską gospodarką kierował Kołodko i kiedy Polska wyszła z kryzysu i zaczęła szybko się rozwijać.

Zdrowe ciało, zdrowy duch

Na czym polegała tajemnica jego sukcesu? Jak zwykle w takich przypadkach złożyło się na to kilka czynników. Na pewno zadecydowały talenty Kołodki, jego wiedza i inteligencja, ale także niewiarygodna pracowitość i ambicja. To były motory, które zawsze nim kierowały i dzięki którym odnosił sukcesy.
A nie miał łatwo.
Jego pierwsze podejście na studia zakończyło się niepowodzeniem. Chłopak z Tczewa zamarzył, że będzie studiował handel zagraniczny na warszawskim SGPiS (dziś Szkoła Główna Handlowa). Zabrakło mu kilku punktów. Przegrał z młodzieżą z dużych ośrodków, lepiej przygotowaną. Po tej porażce wrócił do Tczewa i podjął pracę w stoczni jako robotnik. Jednocześnie wieczorami nadrabiał zaległości. Po roku znów zameldował się na wymarzonej uczelni. Tym razem zdawał na finanse i zdał. „Potem, przez rok chodził po uczelni w kufajce, żeby podkreślić swój robotniczy rodowód”, wspominają jego koledzy ze studiów. Tą kufajką rzucał się w oczy.
Kolejnym etapem była działalność w uczelnianej organizacji ZSP, w której działali Józef Oleksy, Dariusz Rosati, Jan Monkiewicz, Marek Wagner, Grzegorz Wójtowicz, Leszek Balcerowicz i kilku innych znanych dziś postaci świata finansów i biznesu.
„Kołodko zrobił wielką karierę w komisji stypendialnej – to kolejne wspomnienie rówieśnika. – Otóż w tym czasie studenci mogli ubiegać się o stypendia socjalne i naukowe. Przyznawała je uczelnia, ale musiała konsultować swe decyzje z przedstawicielami studentów, czyli z ZSP. Do takiej komisji, która opiniowała stypendia, trafił Kołodko. I uczelnia miała z nim kłopot – nikt wcześniej, a podejrzewam, że i nikt później, nie potrafił z taką zawziętością i skutecznością jak on wykłócać się o stypendia dla studentów. Dziekan, rektor, to nie robiło na nim wrażenia. Prosił o uzasadnienia decyzji odmownych, potem je oprotestowywał, pisał wnioski, polemizował. Był skuteczny”.
Działalność w ZSP nie wyszła mu na dobre. Tak się w nią zaangażował, że oblał egzaminy z języka angielskiego i musiał powtarzać przedmiot. „W tym czasie była zasada, że studenci mający kłopoty z nauką, nie mogą pełnić kierowniczych funkcji w organizacji”, wspomina jeden z jego kolegów. „Grzegorz musiał na rok zrobić sobie przerwę z ZSP”. Ta przerwa skończyła się w sposób charakterystyczny dla Kołodki. Przysiadł do angielskiego i po roku otrzymał celujący. Dziś – jak sam przyznaje – równie łatwo pisze artykuły i książki po angielsku jak po polsku. Książkę, którą napisał podczas pobytu w Helsinkach „Od szoku do terapii. Ekonomia i polityka transformacji” tłumaczono z angielskiego na polski.
„To jest cały Grzegorz. Gdy za coś się bierze, bierze się cały sobą, i musi być najlepszy”, mówią jego przyjaciele. Przykładów na potwierdzenie tej tezy są dziesiątki. Kołodko jest znakomitym pływakiem, otarł się nawet o karierę reprezentacyjną. Celuje w długich dystansach. Kiedyś pytany o najfajniejsze wakacje, wspominał o Dalmacji. Kiedy rano wypływał w morze, płynął od wyspy do wyspy po parę kilometrów, by wieczorem wrócić na swoją plażę.
A pytany o najfajniejszego sylwestra, wspominał tego z przełomu lat 1997 i 1998, kiedy wraz z żoną i córkami, w Laponii psimi zaprzęgami wybrali się poza koło podbiegunowe. Byli sami, z psami i gwiazdami.
Gdy był wicepremierem, poczuł, że tyje, że źle mu to służy, że szybciej się męczy. Wtedy jeden lekarz zalecił mu dietę, drugi – forsowne ćwiczenia na siłowni. Kołodko zastosował obie metody i po kilku tygodniach trafił do szpitala. Dziś jest wegetarianinem, pije tylko wodę i gorzką herbatę. Poza tym rano uprawia jogging, wieczorem ćwiczy na siłowni, a potem odpoczywa w saunie.
Dlaczego? To proste – jest fanem zdrowego i bardzo zorganizowanego trybu życia.
O tej organizacji krążą legendy. Mówił o tym parę lat temu naczelny „Polityki”, Jerzy Baczyński. Otóż gdy Kołodko był wicepremierem i ministrem finansów, co tydzień pisał do „Polityki” felietony na tematy gospodarcze. Co tydzień, regularnie przez trzy lata, o wyznaczonej porze felieton był w redakcji. Niezależnie od tego, czy jego autor był na urlopie, na rozmowach rządowych w USA, w Japonii, czy też przeżywał kolejną awanturę w koalicji rządowej.

Niespotykanie spokojny człowiek

Osiem lat temu, gdy miał przejąć stanowisko ministra finansów, pisano o jego wybuchowym charakterze i o tym, że rzuca we współpracowników popielniczkami. Wybuchowy charakter się potwierdził, rzucanie popielniczkami – nie. Dodajmy do tego jeszcze jedno – Kołodko nie ma dyplomatycznych talentów, jest wobec swych rozmówców nad wyraz szczery.
Ta szczerość leży u źródeł jego konfliktu z Leszkeim Balcerowiczem. Wszystko zaczęło się w roku 1990, kiedy Balcerowicz był ministrem finansów, a Kołodko dyrektorem Instytutu Koniunktur i Cen, będącego częścią Ministerstwa Finansów. „Podczas posiedzeń kolegium ministerstwa było zawsze tak – Grzesio wstawał i zaczynał cenzurować Balcerowicza: tu błąd, tu gafa, tu złe wyliczenie. Był przy tym świetnie przygotowany, Balcerowicz tylko słuchał cały zielony. Ale szybko przedstawienie się skończyło. Najpierw zmieniono skład kolegium, wykreślając z niego Kołodkę, a potem rozwiązano instytut”, opowiada uczestnik tamtych posiedzeń.
Inny ze znajomych obu wicepremierów jest skłonny źródeł konfliktu szukać jeszcze wcześniej – w czasach SGPiS-u. „To byli dwaj młodzi pracownicy nauki, teoretycznie bardzo podobni, ale równocześnie bardzo różni. Obaj pochodzili z małych miejscowości, obaj uprawiali wyczynowo sport, obaj byli pracowici i ambitni. Ale różniło ich podejście do materii. Balcerowicz był lepszy w przyswojeniu jakiejś teorii, a potem w jej szlifowaniu, powtarzaniu. Był odtwórczy – to, co inni kiedyś wymyślili, potrafił dokładnie powtórzyć. Z kolei Kołodko to gejzer pomysłów, kreatywności. To przecież on opracował teorię zmiennych cykli rozwoju w gospodarce socjalistycznej i potrafił ją obronić. A to w tym czasie była herezja, bo gospodarka planowa z zasady miała być wolna od wszelkich wahań”.
Nasz rozmówca nie ma wątpliwości: „Grzegorz Kołodko jest najlepszy na trudne czasy. On wciąż coś tworzy, buduje. Strategia dla Polski, Polska tygrysem Europy… To właśnie cały on”. Jednocześnie, dodaje, Kołodko dysponuje pewną umiejętnością, której wielu nie dostrzega. W czasie wicepremierowania zbudował bardzo sprawny zespół współpracowników. I z ich pomocą budował Strategię dla Polski. Wtedy były to ważne nazwiska, ale znane w kręgach ekspertów. Dziś są to ludzie z pierwszych stron gazet. Danuta Hübner pracowała nad sprawami naszej integracji z Unią Europejska, Jerzy Hausner nad polityką regionalną, Jan Monkiewicz nad reformą sektora ubezpieczeń, Katarzyna Duczkowska-Małysz nad polityką dotyczącą obszarów wsi. W tej grupie byli takie profesorowie Wernik, Czekaj i Sopoćko. A także Grzegorz Wójtowicz, no i Marek Wagner, którego ściągnął do siebie z MSZ.
Trzeba sporych zdolności, by pozyskać do współpracy takich ludzi. Tym bardziej że żadnemu ministrowi finansów ani przedtem, ani później nie udało się zbudowanie takiego zespołu. Zresztą chyba nawet nie próbowali. „Kołodko umie wykorzystać pracę innych”, mówił niedawno zgryźliwie jedne z jego oponentów. W pewnym sensie był to komplement.
Dziś widać, że mając takie zaplecze, Kołodko mógł budować odważne teorie i wiedział po, jakiej stąpa ziemi. Dorzućmy do tego jego zagranicznych „stałych konsultantów”. Profesora Maria Nutiego z London Business School i Josepha Stiglitza, wiceprezydenta Banku Światowego, laureata Nagrody Nobla.
Wiedzy, doradców Kołodce więc nie braknie. Charakteru również. Czy więc uda mu się powtórzyć sukces sprzed kilku lat?
W prywatnych rozmowach po odejściu ze stanowiska wicepremiera, gdy władze wzięła koalicja AWS-UW, Kołodko zżymał się, że owoce jego ciężkiej pracy spożywać będą inni. Ciężko było mu pogodzić się z tym, że siedmioprocentowy wzrost PKB, który był jego udziałem, nazywano najpierw zbyt małym, a potem mówiono, że trzeba schładzać. Natomiast był wtedy przekonany, że gospodarka nie zejdzie z pewnego poziomu, że będzie rozwijać się przynajmniej w tempie 4% PKB. Rzeczywistość okazała się inna. Teraz 4% PKB jest marzeniem.
Czy je wykona? Taką nadzieję ma na pewno Leszek Miller. Ich znajomość to osobny temat. Gdy Kołodko był ministrem finansów, a Miller ministrem pracy, byli przeciwnikami, walczyli o pieniądze. Potem ich drogi się zeszły. Kołodko był obecny w kampanii wyborczej SLD, był też kandydatem na ministra finansów, ale w październiku 2001 Miller postawił na Marka Belkę, osobę mniej kontrowersyjną, akceptowaną przez media. Nie znaczy to, że zerwał kontakty z Kołodką. „Obaj są fanami muzyki, więc spotykali się u Kołodki, by posłuchać jej na najlepszym sprzęcie – opowiada jeden z ich przyjaciół. – Grzegorz ma świetny sprzęt, wart niewiarygodne pieniądze, obaj więc słuchali muzyki”. Czy tylko?

 

 

Wydanie: 2002, 27/2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy