Pierwsze faksy od firm proponujących usługi pogrzebowe wójt Czemiernik dostał już w kilka godzin po wypadku Przed Urzędem Gminy w Czemiernikach przewiązana czarną wstęgą flaga państwowa opuszczona jest do połowy masztu. Na liście, którą mam w ręku, widnieje 51 nazwisk. Przy 19 postawiono krzyżyk. 32 osoby znajdują się w węgierskich, a niektóre już w polskich szpitalach. – W niedzielę, 30 czerwca, wczesnym rankiem odwiozłem córki na parking przed klasztorem w Stoczku – mówi Kazimierz Sobieszek, wójt gminy. – Obejrzałem dokładnie autokar, którym miały jechać. Jego stan techniczny nie budził żadnych zastrzeżeń. Pielgrzymka miała być dla córek nagrodą za dobre wyniki w nauce. 21-letnia Marzena zdała na trzeci rok studiów, a 18-letnia Marta do kolejnej klasy liceum. W wyjeździe brała też udział bratowa mojej żony, polonistka z tutejszej szkoły. Dzisiaj już wiemy, że nie żyje. Autokar leżał na dachu To była dziewiąta pielgrzymka zorganizowana przez ojca Stefana Banaszczuka z Klasztoru oo. franciszkanów ze Stoczka koło Czemiernik. Ojciec Stefan znany jest z tego, że zawsze bardzo starannie wszystko przygotowywał do wyjazdu. Wybierał najbezpieczniejszą trasę i sprawdzonych przewoźników. Tym razem wynajął kilkuletni niemiecki autokar DAF w firmie przewozowej w Białej Podlaskiej. Autokar prowadziło dwóch doświadczonych kierowców: właściciel firmy, który ponad 20 lat jeździł w Orbisie i jego szwagier z 30-letnim stażem pracy w PKS. W czasie podróży ojciec Stefan zazwyczaj siedział koło kierowcy. Tak było i tym razem. Jechali do sanktuarium maryjnego w Medjugorie położonego w pobliżu Mostaru w Bośni i Hercegowinie. – Wieczorem przyjechaliśmy do Budapesztu – kilka godzin po wypadku autokaru opowiadała przez telefon Dorota Gonet, dziennikarka Radia Lublin, która jeździła razem z pielgrzymami. – Weszliśmy na wzgórze Gellerta podziwiać panoramę miasta. Koło północy zatrzymaliśmy się w pobliżu McDonalda. Chcieliśmy przed nocą skorzystać z toalet. Potem wszyscy uczestnicy wycieczki położyli się spać. Ja siedziałam na końcu autokaru. Zwinęłam się w kłębek na siedzeniu i usnęłam. Nagle poczułam ostre szarpnięcie w jedną i drugą stronę, tak jakby kierowca bardzo szybko wyprzedzał. Potem poczułam ból, słyszałam krzyk ludzi, dźwięk rozbijanego szkła. Zobaczyłam przed sobą dziurę w oknie. Wydostałam się przez nią i pociągnęłam za sobą dziewczynę, która siedziała obok. Potem wróciłam po plecak, ale upadłam. Nie dałam rady, bo bardzo bolał mnie kręgosłup. Autokar leżał na dachu, jeszcze kręciły się koła. Bardzo szybko pojawiły się straż, pogotowie, policja. Zajęli się nami, uspakajali, głaskali po twarzach. Pomagali wydostać się wszystkim, którzy przeżyli. Wiem, że wiele osób nie żyje… Sępy – Zadzwoniła do mnie teściowa, mówiąc, że usłyszała w radiu o wypadku autokaru z Lubelszczyzny – mówi wójt Czemiernik, Kazimierz Sobieszek. – Nastawiłem radio. O 7 podano wiadomość o wypadku i że jest wiele osób zabitych i rannych. Pani sobie wyobraża, co my tu przeżywaliśmy? Natychmiast zadzwoniłem do Tadeusza Sławeckiego, wiceministra oświaty, który pochodzi z Czemiernik i w tutejszej szkole przepracował kilkanaście lat. Poprosiłem, aby pomógł mi ustalić telefony do Ministerstwa Spraw Zagranicznych i wszędzie tam, gdzie mogłem spodziewać się, że coś więcej będą wiedzieli o wypadku. Muszę przyznać, że pan minister ogromnie nam pomógł i cały czas kontaktuje się z nami. Odwiedza też w warszawskim szpitalu osoby, które już przetransportowano z Węgier. W wypadku zginęła nauczycielka, której szefem był przez wiele lat. O 9 rano córka zadzwoniła do mnie z węgierskiego szpitala. Obydwie przeżyły katastrofę. Ale kolejne wiadomości były coraz bardziej tragiczne. Pierwsze faksy od firm proponujących swoje usługi zaczęły spływać na biurko wójta Czemiernik już w poniedziałek po godzinie 10. Teraz leży ich pokaźna kupka. Wysyłały je firmy z całej Polski, od Wybrzeża aż po Śląsk, oferując swoje usługi żałobne, pomoc w dochodzeniu roszczeń ubezpieczeniowych i komunikacyjnych. Stojący przed urzędem gminy mężczyźni kwitują ten fakt krótko: – Sępy. Na placu przed kościołem spotykam kilka kobiet. – W każdej wolnej chwili przychodzimy do kościoła modlić się za zmarłych i za zdrowie tych, co ocaleli – mówi jedna z nich. – To nieszczęście jest tak wielkie, że tylko modlitwa może pomóc. – Jechali na spotkanie z Matką Boską –
Tagi:
Izabella Wlazłowska