Chcą, to czytają

Chcą, to czytają

Jacek Dehnel Często czytelnicy moich wierszy nie znają mojej prozy i odwrotnie. Ale widać, tak to musi wyglądać – Debiutował pan wcześnie, bo już w 1999 r., początkowo jednak pozostawał pan w niszy. Wreszcie otrzymał pan Nagrodę Kościelskich za „Żywoty równoległe”, a w 2006 r. „Lala” przyniosła panu Paszport „Polityki” i sławę. Jak udało się przebić wśród tłumu „młodych zdolnych”? – Ależ bardzo słusznie pozostawałem w niszy. „Kolekcję” wydałem dzięki fartowi – dostałem nagrodę w Konkursie Prozatorskim Miasta Gdańsk, a nagroda polegała właśnie na druku książki. Powiedzmy sobie szczerze: miałem wtedy lat 18, a literatura licealna słusznie pozostaje literaturą niszową, czymś dla kolegów, rodziny i ewentualnie tych krytyków literackich, którzy chcą wyłapać przyszłe talenty w fazie kijanki. Czy nawet skrzeku. Potem przez pięć lat nic się nie działo (jeśli chodzi o wydawanie, bo jeśli chodzi o czytanie i pisanie, to pracowałem pełną parą) i w 2004 r. wydałem „Żywoty równoległe”. Które, jak to poezja, były niszowe – do czasu, aż kapituła Nagrody Kościelskich z powodów dotąd dla mnie niejasnych postanowiła przyznać mi to wyróżnienie. I od tego czasu wszystko, w jakimś sensie, potoczyło się samo: dzięki Nagrodzie Kościelskich otrzymałem propozycje wydawnicze, dzięki nim mogłem rok później opublikować „Lalę”, za „Lalę” z kolei otrzymałem Paszport „Polityki”. Sporo szczęścia, sporo pracy, sporo ludzkiej życzliwości. – W świadomości przeciętnego odbiorcy kultury funkcjonuje pan chyba przede wszystkim jako prozaik i oczywiście jako prowadzący „Łossskot”. A pana poezja, którą przecież docenił m.in. Czesław Miłosz? Nie odczuwa pan, że jest za mało znana? – Nie, czemu? To znaczyłoby, że mam jakieś roszczenia wobec czytelników. Że powinni czytać moje wiersze. A niby czemuż powinni? Chcą, to czytają, nie chcą, to nie czytają. Ja oczywiście cieszę się, jeśli ktoś sięga po moje tomiki, bo po to je piszę, żeby ktoś po nie sięgał, ale nie jestem naiwny, wiem, jak wygląda popyt na wiersze: grupy czytelników poezji i prozy są nieproporcjonalne, znacznie więcej osób kupuje powieści i opowiadania niż lirykę. W dodatku są to grupy w dużej części rozdzielne, tak że często czytelnicy moich wierszy nie znają mojej prozy i odwrotnie. Ale widać tak to musi wyglądać. Balzakiem w Polskę – „Lala” miała wspaniałe recenzje i uznanie czytelników, „Rynek w Smyrnie” oceniono słabiej. A co z „Balzakianami”? Jakie są reakcje czytelników? I czy pan sam jest usatysfakcjonowany swoją książką? – Książka wyszła bardzo niedawno, raptem miesiąc temu, zebrała kilka recenzji, w większości dość entuzjastycznych, ale oczywiście trafiły się i recenzje książce niechętne, co zresztą jest zupełnie normalne. A jeśli chodzi o mnie… cóż, „Balzakiana” założyłem sobie jako pewien projekt literacko-badawczy: na ile da się przyłożyć XIX-wieczną powieść o społeczeństwie kapitalistycznym do społeczeństwa polskiego po 1989 r.? Na ile będzie to nośne, na ile coś powie o Polsce, która nas otacza, na ile będzie to atrakcyjne literacko? I mnie ten eksperyment satysfakcjonuje o tyle, że odnalazłem takie balzakowskie historie i postacie wokół siebie, że na styku Balzaka i Polaków przełomu XX i XXI w. dzieje się coś dla mnie bardzo interesującego. Oczywiście, nie wiem, czy okaże się to interesujące dla innych czytelników. Choć mam taką nadzieję. – Dlaczego akurat Balzak stał się pana duchowym mentorem przy pisaniu nowej książki? – Nie wiem, czy mentorem, bo słowo „mentor” sugeruje jednak komunikację obustronną, co z powodów oczywistych jest niemożliwe. Natomiast, owszem, książki Balzaka wydały mi się znakomitym opisem społeczeństwa, które po okresie gwałtownych społecznych i historycznych przemian buduje nową hierarchię i za wspólny mianownik, ustalający miejsce w tej hierarchii, przyjmuje pieniądz. A poza tym Balzak to też genialny psycholog, który z medyczną wprost dokładnością zagłębia się w psychikę swoich bohaterów, wywala na wierzch wszystkie ich skryte motywacje, do których często nie przyznają się nawet przed samymi sobą. I świetny humorysta, bo „Komedia ludzka” to nie tylko łzawe historie, ale i kaustyczna ironia. – Czy w dzisiejszym świecie postmodernistycznej prozy jest miejsce na XIX-wieczną formę powieści realistycznej? – Ho ho! I to jak! Po pierwsze, nie bardzo wiemy, czy żyjemy „w świecie postmodernistycznej prozy”, ale przyjmijmy roboczo takie założenie. Po drugie, akurat z punktu widzenia postmodernizmu (przynajmniej pewnego jego rozumienia) taki gest jak „przepisanie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 49/2008

Kategorie: Kultura
Tagi: Agata Grabau