Wolę być rzemieślnikiem, który czasem bywa artystą Rozmowa z Janem Englertem – aktor, reżyser, pedagog, laureat licznych nagród. Po ukończeniu szkoły teatralnej w 1964 r. związał się z Teatrem Polskim, a następnie z Współczesnym i Narodowym. Z sukcesem zagrał Hamleta. Był Gustawem w „Dziadach” i Konradem w „Wyzwoleniu”. Wystąpił w wielu filmach (m.in. „Sól ziemi czarnej”) i serialach („Kolumbowie”, „Polskie drogi”, „Dom”, „Ekstradycja”). Grał tytułowe role w sztukach „Don Juan”, „Król Lear” i „Ryszard III”. W Teatrze Telewizji wyreżyserował monumentalne widowisko według „Dziadów” Mickiewicza. – W trakcie doskonałego „Dożywocia” z pana kreacją w roli Łatki przypomniało mi się zdanie, które przeczytałam kilka lat temu w jakiejś recenzji: „Jan Englert jest genialną maszyną do grania”. To komplement czy obelga? – Zdecydowanie komplement, bo takie określenie jest równoznaczne z zauważeniem mojej sprawności warsztatowej. A więc przyjmuję je z satysfakcją. Tym bardziej że właśnie rzemiosło uważam za podstawę każdego zawodu artystycznego. Wielokrotnie mówiłem, że z tysiąca rzemieślników czasem rodzi się jeden artysta. A z tysiąca artystów nie zawsze urodzi się prawdziwy rzemieślnik. Ja wolę być rzemieślnikiem, który czasem bywa artystą. – Czym jest dla pana szczęście? – Stawianiem sobie celów i realizowaniem ich. Po osiągnięciu jednego celu – wyznaczaniem kolejnych. – Jaki jest ten najbliższy? Myśli pan o konkretnej roli? – Od pewnego czasu nie dostaję ciekawych propozycji aktorskich, a sam nie bardzo chcę siebie reżyserować, bo mnie to uwiera. Przepowiedział mi Andrzej Łapicki, że jak zacznę reżyserować, wtedy inni przestaną mnie obsadzać. Tak też się stało. W tej chwili priorytetowo traktuję organizację międzynarodowego festiwalu szkół teatralnych, który odbędzie się w czerwcu 2002 r. Zapraszamy uczelnie z całego świata. Oczekujemy przyjazdu kilkuset młodych aktorów. Imprezą zainteresowały się też czołowe gwiazdy. Spotkania, sympozja i warsztaty będą się odbywać na siedmiu scenach. Naszym pragnieniem jest, aby festiwal swoim rozmachem wykroczył poza polskie ramy i stał się imprezą o znaczeniu europejskim, jeśli nie światowym. nJuż wiadomo, że odchodzi pan z funkcji rektora Akademii Teatralnej, ponieważ, zgodnie z przepisami, tę funkcję można pełnić tylko przez dwie kolejne kadencje. Nie żal panu rozstawać się z tak prominentnym stanowiskiem? – Satysfakcja, która wynika z rektorowania, nie równoważy wysiłku, który trzeba w to włożyć. Zresztą „urzędniczenia” mam już chyba dosyć. – Co postrzega pan jako swój największy sukces? – Doprowadzenie do końca odbudowy gmachu Teatru Collegium Nobilium. To fakt namacalny. – Jakie zalety powinien mieć pana następca? – Zręczność małpy i siłę słonia. – Ale pozostanie pan w AT jako pedagog? – Oczywiście. Będę zajmował się pedagogiką, dopóki istnieje tak funkcjonująca uczelnia, gdzie jest selekcja utalentowanych elewów, a nie płacących za studia przypadkowych ludzi, którym się wydaje, że pomożemy im wyjść z anonimowości, bo mają na to pieniądze. Nigdy nie zgodziłbym się na uczenie niezdolnych. – Pedagogika jest pana pasją? – Pierwszą i podstawową. Uczenie uważam za najbardziej rozsądną rzecz ze wszystkich, jakie robię. Aktorstwo i reżyseria to czas teraźniejszy. Zostaje tylko tyle, ile zapamięta widz. Natomiast w pedagogice widzę pewne znamiona nieśmiertelności. -Gdy pan kończył szkołę, studentów przygotowywano do grania wielkiego repertuaru w teatrze, co w pana wypadku wspaniale zaowocowało. Czego uczy się młodzież aktorską dziś, w dobie komercji i telenowel? – Właściwie niewiele się zmieniło. Szkoła trzyma się kurczowo tych samych metod. Uczymy klasyki, wiersza… Jestem głęboko przekonany, że jeżeli poradzisz sobie z trudnościami takich ról jak Hamlet, Otello i Kordian, to z łatwością zagrasz klamkę i sedes, do czego w tej chwili namawia współczesna literatura teatralna albo serialowa. Być sobą jest łatwo. Łatwo zagrać tzw. normalnego człowieka: gońca czy listonosza. Ale prawdziwa sztuka zaczyna się, gdy trzeba być kimś innym w repertuarze klasycznym wymagającym formy i stylu. Jeżeli zmierzysz się z takim wyzwaniem, nauczysz się rzemiosła i zdobędziesz warsztat, wtedy będziesz umiał być również sobą. Odwrotnie się nie da. – W telenowelach występują amatorzy i nieźle sobie radzą. – Bo zawsze grają tylko siebie. Natomiast artyzm polega na tym, aby umieć przekonująco zagrać kogoś zupełnie innego.
Tagi:
Jadwiga Polanowska









