Chodzenie po kolędzie, czyli po ziemi

Chodzenie po kolędzie, czyli po ziemi

Biskup katowicki, Damian Zimoń, zabronił zbierania datków na Kościół przy okazji kolędy Na pytanie o impresje z chodzenia po kolędzie profesor teologii, dominikanin Jacek Salij, wspomina, co opowiadali mu wierni pamiętający przedwojenne czasy o proboszczu warszawskiej parafii św. Michała. Znał osobiście z imienia i nazwiska wszystkich parafian. Miał zwyczaj przed kazaniem lustrować z ambony swą trzódkę. Którejś niedzieli rozejrzał się i zapytał tubalnym głosem: – A Malinowskiego to dzisiaj nie widzę?! Dziś takie publiczne strofowanie parafian uznano by w Warszawie za niedopuszczalne. W stołecznych parafiach liczących 10-15 tys. mieszkańców proboszcz i wikariusze znają na ogół tylko małą grupę najgorliwszych wiernych, a odwiedziny duszpasterskie po kolędzie stają się rzadką okazją do nawiązania bezpośrednich kontaktów z szerszym gronem parafian. W kwestii chodzenia po kolędzie istnieją wśród polskich proboszczów dwie szkoły: jedni w poczuciu swej misji nie przepuszczają nikomu, próbują dotrzeć do każdego, kto mieszka na ich terenie, drudzy stukają tylko do tych drzwi, za którymi na nich czekają. Różne jest też podejście do datków pieniężnych. Czy po pieniądze? Ojciec jezuita Wawrzyniec Grotek, 33-letni diakon tuż przed święceniami, który pracuje w warszawskiej parafii św. Szczepana graniczącej z placem Unii Lubelskiej, mówi o sobie: – Późno wstąpiłem do zakonu i poznałem niejedno, więc niewiele mnie może zaskoczyć. Najgorzej czuję się wtedy, gdy dzwonię do drzwi i słyszę, że są tam ludzie, ale udają, że nikogo nie ma, ponieważ nie chcą otworzyć duchownemu. Nazajutrz po takiej nieudanej wizycie jeden z moich malców w podstawówce zwierzył mi się: „Widziałem księdza katechetę przez wizjer, ale babcia powiedziała, żebym nie otwierał, bo ksiądz przyszedł po pieniądze”. Jeśli już ludzie znajdują czas na przyjęcie duchownego, często chcą z nim rozmawiać o wszystkim: o kazaniu proboszcza, które im się podobało, o tym, jakie powinny być witraże w nowym kościele, że syn żyje z kobietą bez ślubu i czy w dzisiejszych ciężkich czasach Kościół powinien wznosić takie kosztowne budowle jak Świątynia Opatrzności w Wilanowie lub sanktuarium w Licheniu. I czy nie lepiej byłoby wydać te pieniądze na pomoc społeczną dla biednych? Także o tym, dlaczego tylko 60% księży opowiada się za wejściem Polski do Unii Europejskiej, skoro Ojciec Święty mówi, że nasze miejsce jest w Europie. – Na ogół znajduję właściwe argumenty – mówi jezuita. – Bezradny czuję się tylko wtedy, gdy przychodzę do jakiegoś mieszkania i widzę 80-letnią babcię, która ma wprawdzie czterech synów, ale żaden jej nie odwiedza. Mam ochotę płakać razem z tą kobietą. – W niektórych domach duchowny zamiast sięgać po przygotowaną na stole kopertę, jest raczej skłonny zostawić dyskretnie jakiś banknot – zwierza się młody jezuita. Często organizuje pomoc parafii, namawia starszych ludzi do pracy, w której poczują się znowu potrzebni. Na przykład emerytowanych nauczycieli – do organizowanych przez parafię św. Szczepana bezpłatnych korepetycji dla tegorocznych maturzystów. Ale zwłaszcza na wsi zdarzają się proboszczowie, którzy również z okazji kolędy twardą ręką ściągają z wiernych „podatek”. Słyszy się utyskiwania gospodarzy: – Daję księdzu na kolędę 30 zł i musi wystarczyć, bo on ma więcej ode mnie. O. Wawrzyniec pochodzi z podradomskiej wsi Przytyk. Tam ksiądz nie stawia żadnych wymagań, ale parafianie uważają za punkt honoru włożyć do koperty chociaż te 50 zł, a co poniektóry – i banknot stuzłotowy. W śródmieściu Warszawy ludzie dają księdzu po kolędzie od 10 do 100 zł, jednak najczęściej zdarzają się koperty z datkiem 10, 20 lub 30 zł. – Nie prowadzimy ewidencji hojności poszczególnych parafian, a koperty otwieram dopiero po powrocie z kolędy, więc nie wiem, kto ile daje – zapewnia o. Wawrzyniec. To na razie wyjątek, ale w tym roku metropolita katowicki, Damian Zimoń, w związku z trudną sytuacją na Śląsku skierował do proboszczów swej archidiecezji list, w którym w ogóle zabronił im zbierania datków na Kościół z okazji kolędy. Ksiądz może wejść wszędzie? – Czasami my, księża, uważamy, że mamy prawo wejść wszędzie, lecz nie należy z tym przesadzać. Tych, którzy nas nie przyjmują, nie traktuję jako gorszych parafian, ale unikam pukania do wszystkich drzwi, bo wtedy ludziom może się wydawać, że idziemy tylko po pieniądze albo żeby zrobić dobrą statystykę – mówi o chodzeniu po kolędzie proboszcz parafii Dzieciątka Jezus na warszawskim Żoliborzu, Roman

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2003, 2003

Kategorie: Kraj