Chory to nie roślina

Ludzie niedowierzają, gdy patrzą na prace pacjentów ośrodka Warszawa, centrum miasta. Niepozorny budynek z szarej cegły. Ale na Orzyckiej 5 nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Sytuacje są nieprzewidywalne. Tak jak ludzie w środku. Kolorowe pokoje kontrastują z barwą budynku. Na ścianach fotografie – pamiątki z podróży i wyjazdów rehabilitacyjnych. Kilka małych pomieszczeń, jadalnia, gabinety do indywidualnej terapii. Centrum leczenia autyzmu – mieszczące się właśnie pod numerem piątym – istnieje już pięć lat. Jako jedyne w stolicy prowadzi terapię dorosłych. Syzyfowa praca – Psychoterapeutą zostaje się z powołania – przekonuje Piotr Krawczyk, 35-letni blondyn. W zawodzie od 12 lat. Pasjonuje go psychiatria, zna doskonale radości i pułapki zawodu. – Widzę efekty mojej pracy, wiem, że dobrze wybrałem. Daję i dostaję. Terapia to twarde rzemiosło – musisz mieć stałą kontrolę nad tym, jaki jest cel. Sukcesem może być wyartykułowanie słowa lub zrozumienie polecenia – twierdzi. Piotr wszystkich podopiecznych traktuje jednakowo – poważnie, jak dorosłych. – Oni są pełnoletni, mimo to rodzice bardzo często widzą w nich dzieci. I chcą, by nimi pozostali. Trudno wtedy mówić o terapii – wyjaśnia. Jednak nie wszyscy akceptują jego rozumienie autyzmu. – Często zdarza się wypalenie. Po prostu nie widzisz efektów pracy – mówi Justyna Karwacka, psycholog. – Pierwsze miesiące były odkrywaniem nowego, nieznanego świata – wspomina. To było wyzwanie. Byliśmy zapaleńcami. Justyna w ośrodku na Orzyckiej znalazła się przez przypadek. Została i nie żałuje. – Dużo się nauczyłam. Doszłam do tego, co jest w życiu najbardziej istotne – więzi z drugim człowiekiem i dawania poczucia bezpieczeństwa. Gdy na nich patrzę, wiem, że wybrałam dobrze – zapewnia. Justyna prowadzi terapię szczególnie trudnych pacjentów, którzy nie mogą uczestniczyć aktywnie w życiu grupy. – Są zbyt agresywni, mają bardzo ciężkie zaburzenia. Pierwszym etapem w dotarciu do nich jest pozwolenie poznania siebie, wejście w ich świat. Powiedzenie: chcę zobaczyć to, co ty – opowiada. Dopiero później można wdrażać swoje pomysły, urozmaicić spotkania. Następnie terapeutka próbuje wprowadzać chorego do grupy. Justyna ma już sukcesy. Agresywny dotąd chłopiec (facet – mówi Piotr) nie wali głową w ścianę i przestał na jej widok reagować furią. Dyrektor ośrodka, Teresa Piołunowicz, mówi, że jest spora rotacja pracowników. Nie każdy potrafi podołać obciążeniu, nie każdy jest twardy. Wolontariusze garną się do pracy. W sekretariacie piętrzy się stos życiorysów. Powody podjęcia pracy są różne, tak jak różni są ludzie, którzy się na nią decydują. Olga, która na Orzyckiej zajmuje się pracownią malarską, „doznała objawienia” na ekumenicznych spotkaniach młodzieży akademickiej. Pedagogika specjalna miała ją przygotować do pracy z ciężkimi przypadkami. Jednak dopiero wspólnota sprawiła, że wie, czego chce od życia. Niektórzy przychodzą z ciekawości, dla sprawdzenia się, ile wytrzymają, czy dadzą radę. Na początku jest euforia, całkowite zaangażowanie. Dopiero po pewnym czasie widać, kto nadaje się do pracy. Ludzie się zniechęcają. Z czasem wykruszają – nie wytrzymują obciążenia i presji. – Bardzo trudno po pracy wrócić do normalnego życia – mówi Justyna. Teraz jestem silna – Długo nie zachodziłam w ciążę. Myślałam, że nie będę miała dzieci. Dlatego urodzenie Piotrka było darem od Boga. Cieszyłam się jak głupia, mój syn był rumiany i tłuściutki – okaz zdrowia – opowiada Maria, matka Piotrka. Gdy miał półtora roku, zaczęło się dziać coś dziwnego. Nie reagował na to, co mówiła, potrafił cały czas siedzieć w jednej pozycji, kiwając się w przód i w tył. – Czułam wściekłość i żal, że właśnie mnie się to przytrafiło. Obwiniałam się, że nie urodziłam zdrowego dziecka. Syn krzyczał, był niespokojny. Nie jadł, nie umiał się załatwić – tak jest do dziś. Co ja mam od życia? Mąż nie wytrzymał i odszedł. Nie mógł znieść krzyku i tego, że my też nie będziemy już normalni – opowiada swoją historię. Kochanka zapewniła mu lepsze warunki. Maria została sama z Piotrkiem. Jednak ciągle nosi obrączkę. – Byłam w depresji, ale dla dziecka musiałam być silna. Powtarzałam sobie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2002, 2002

Kategorie: Społeczeństwo