Cisza, szum i zgiełk

Cisza, szum i zgiełk

Nieźle się zaczęło, a jest na co czekać – sezon teatralny 2018/2019 Tak jest od lat: mimo że „sezon teatralny” stał się pojęciem bardziej umownym niż rzeczywistym, we wrześniu rusza z impetem machina, sypią się premiery, zapowiedzi premier i festiwali. Widać, że zaczyna się coś nowego. Pierwszy ton nowemu sezonowi nadał Teatr WARSawy mądrym i pięknym spektaklem-koncertem Leny Piękniewskiej-Bem „NieWarszawa”. Szkoda, że przy tej okazji ratusz nie wypowiedział się o przyszłości tej offowej sceny. Od trzech lat trwa jego wymowne milczenie, od czasu kiedy stołeczni radni odrzucili projekt wymiany tytułów własności między gminą a właścicielem dawnego kina Wars na Nowym Mieście, gdzie funkcjonuje dzisiaj teatr. Trudno dociec, czemu podjęto taką decyzję, ale w efekcie teatr istnieje jedynie dzięki dobrej woli prywatnego właściciela, który stosując preferencyjne warunki najmu, faktycznie ponosi straty – wciąż z nadzieją, że dojdzie z miastem do porozumienia. Ale ratusz milczy, trzymając w napięciu artystów, którzy związali swoje życie z tym miejscem w Warszawie i stworzyli magiczny punkt na mapie kulturalnej pustki Nowego Miasta. Adam Sajnuk, szef WARSawy, prowadzi teatr w warunkach „frontowych”. Najwyższy czas z tym zerwać (to apel do ratusza) i rozwiązać ten palący problem. Tymczasem twórcy WARSawy nie ustają w przygotowaniach do kolejnych premier. We wrześniu pokazują nowe pomysły, począwszy od koncertu Duszpasterza hipsterów – Andrzeja Konopki, który zdobył nieprawdopodobną popularność w kabarecie Pożar w Burdelu. Również we wrześniu kolejna odsłona rozwijającego się romansu WARSawy i Montowni – obejrzymy spektakl „Niepodległość słoików” z udziałem aktorów Teatru Papahema z Białegostoku. Sajnukowi i Rafałowi Rutkowskiemu śni się też powołanie sceny stand-upu, coraz popularniejszej formy teatru-kabaretu jednoosobowego, którego guru jest Rutkowski. Wróble ćwierkają poza tym, że właśnie w gościnnych progach WARSawy od przyszłego roku mają grywać spektakle aktorzy Teatru Ateneum, który idzie do remontu. Tymczasem Ateneum szykuje się do premiery „Antygony” Sofoklesa (13 października), którą zamierza uczcić swoje 90-lecie. Odetchnąć może za to Teatr Żydowski. W poprzednim sezonie, choć pozbawiony stałej siedziby i poniekąd na walizkach, dał pokaz możliwości artystycznych i organizacyjnych, przygotowując aż 11 premier w siedmiu punktach Warszawy. Tuż przed festiwalem Warszawa Singera, który jest wspólnym dzieckiem Teatru Żydowskiego i Fundacji Shalom, ratusz zdecydował o przeznaczeniu na nową siedzibę posesji przy Próżnej 14, tuż przy placu Grzybowskim. Oznacza to, że wygnany z placu Grzybowskiego Żydowski tam powróci. Ratusz wydzielił 150 mln zł na inwestycje mające dostosować wybrany obiekt do potrzeb teatru. Przyszłość rysuje się więc w jasnych barwach i Żydowski szykuje się do nowego sezonu w dobrym nastroju. Forpocztą będzie koncert Gołda Tencer/Masecki/Młynarski (1 października), który ma zapowiadać powstanie przy Teatrze Żydowskim sceny muzycznej z prawdziwego zdarzenia, poprzedzony już piękną uroczystością w Łodzi, gdzie Gołda Tencer obchodziła 50-lecie pracy artystycznej. Dlaczego w Łodzi, nietrudno zgadnąć – bo w tym mieście debiutowała. Z okazji jubileuszu Maciej Nowak napisał piękny tekst, nazywając Gołdę Tencer Mamełe – doprawdy trudno znaleźć lepsze określenie: „Gołda przeprowadziła swój teatr przez Morze Czerwone. Scementowała zespół i pracowników, przyciągnęła najwybitniejszych i najmodniejszych polskich reżyserów XXI w. Dzięki jej inicjatywie zaczęli tu pracować Maja Kleczewska, Monika Strzępka i Paweł Demirski, Anna Smolar, Michał Zadara, Jędrzej Piaskowski, Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin”. Jubileuszowo ściskam, a wytrwałości życzyć nie muszę. W zgoła odmiennym nastroju wchodzi w nowy sezon, a prawdę mówiąc, już nie wchodzi, Videoteatr Poza Jolanty Lothe i Piotra Lachmanna. Znany i ceniony w Europie i w Polsce teatr eksperymentalny, który swoim laboratoryjnym polem działania uczynił współistnienie żywego aktora i odpowiednio komponowanej projekcji wideo, dokonał żywota. Mecenasom nie starczyło wyobraźni, by podtrzymać istnienie tej unikatowej w skali europejskiej placówki, siejącej ziarno poszukiwań w obszarze wciąż słabo rozpoznanym. Wielka szkoda. A przy tym gorycz, że śmierć teatru nastąpiła w zupełnej ciszy – prawie nikt się nie zająknął, że ubywa kulturze polskiej coś bardzo ważnego. W „Nekrologu” napisanym przez Piotra Lachmanna można przeczytać: „Uchodzące za magiczne miejsce w pałacu Szustra

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 39/2018

Kategorie: Kultura
Tagi: Teatr