Co tu jeszcze sprzedać?

Najważniejszym celem prywatyzacji jest gorączkowe łatanie dziur w budżecie

– Dochody z prywatyzacji gwarantują wypłaty emerytur – oświadczyła wiceminister skarbu państwa, Barbara Litak-Zarębska, co jakby zamyka dyskusję na temat racjonalności obecnych działań prywatyzacyjnych rządu. No bo skoro od tego, czy budżet dostanie 18 mld zł zaplanowanych z prywatyzacji, zależy, czy emeryci dożyją do pierwszego, to nie ma o czym rozmawiać. Trzeba sprzedać, co się da, wyrwać te 18 mld zł choćby od diabła i już. – Niewykonanie prywatyzacji zagraża budżetowi, kłopoty budżetu zagrażają niewypłaceniem emerytur, a rząd chce dotrzymać słowa danego obywatelom, że emerytury będzie wypłacać w terminie – podsumowuje wiceminister Zarębska. W istocie, jeśli specyfika naszego ustroju społeczno-ekonomicznego polega na tym, że o terminowych wypłatach emerytur decyduje słowo rządu, trzeba uczynić wszystko, by rząd mógł go dotrzymać. Minister Aldona Kamela-Sowińska uznaje wręcz, że tylko jej osoba gwarantuje osiągnięcie zaplanowanych wpływów z prywatyzacji i w wypadku powodzenia wniosku o wotum nieufności jej następca nie będzie w stanie prywatyzować tak szybko jak ona.

Nie umiemy nacisnąć
Pani minister nie wygląda zresztą na specjalnie zaskoczoną poselską akcją, gdyż próby odwoływania ministrów zajmujących się prywatyzacją i ciągania ich przed Trybunał Stanu stały się naszą świecką tradycją. W tym wypadku może co najwyżej dziwić, że stało się to już po trzech miesiącach urzędowania, ale gorący, przedwyborczy czas ma przecież swoje prawa.
Krytycy pani minister uważają, że po rekordowych, ubiegłorocznych wpływach z prywatyzacji, sięgających 27 mld zł, w chwili, gdy państwo pozbyło się już większości „klejnotów rodowych”, osiągnięcie w tym roku 18 mld zł jest nierealne, o czym zresztą było wiadomo, gdy przyjmowano budżet.
– To był nieuzasadniony optymizm, bo przecież w marcu sytuacja wyglądała podobnie. Nic nie wróżyło, że rynek kapitałowy się zmieni, a akcje prywatyzowanych firm raptem zyskają na wartości – uważa pos. Wiesław Kaczmarek.
Determinacja prywatyzacyjna jest jednak znaczna i ministerstwo nie przejmuje się krytycznymi opiniami. A jest ich sporo, bo tegoroczne plany resortu wydają się bardzo dyskusyjne.
Najważniejsza pozycja w bilansie to sprzedaż France Télécom i holdingowi Kulczyka kolejnych 10% akcji Telekomunikacji Polskiej, co miało przynieść ponad 5 mld zł. Resort skarbu traktował te wpływy niemal jak pewnik, ale Francuzi uznali, że cena (38 zł za akcję) jest za wysoka, bo na giełdzie akcje TP SA zjechały i oświadczyli, że nie skorzystają na razie z możliwości zakupu. Mają do tego prawo i można się tylko dziwić, dlaczego nasz rząd zawarł z Francuzami i Kulczykiem podobnie skonstruowaną umowę. Prywatyzacja TP SA w warunkach tak silnie zmonopolizowanego rynku telekomunikacyjnego była złym pomysłem, bo raptem okazało się, że równowaga budżetowa naszego państwa zależy od decyzji prezesa jednej francuskiej firmy. Paryż potrafi zresztą dbać o swoje interesy – tamtejszy rząd bardzo mocno naciskał na stronę polską, by sprzedała obiecane cukrownie francuskiemu koncernowi. My na France Télécom jakoś nie potrafimy nacisnąć.

Szybko i tanio
Pod młotek trafią też większościowe pakiety akcji najważniejszych zakładów chemicznych – Tarnów-Mościska i Police. To dobre i zyskowne firmy. „Wszystkie instalacje są nowoczesne i efektywne”, zachwala Police resort skarbu. Na pytanie, jaką korzyść odniesie nasz przemysł ze sprzedaży nowoczesnych przedsiębiorstw, w których państwo dokonało poważnych inwestycji, trudno znaleźć odpowiedź. Resort skarbu powinien skoncentrować się na planowanej również w tym roku sprzedaży Kędzierzyna, bo te zakłady przynoszą straty i mają problemy z płynnością finansową. Wiadomo jednak, że łatwiej handlować przedsiębiorstwami nowoczesnymi i zyskownymi niż przeżywającymi kłopoty.
Podobne wątpliwości budzi sprzedaż 18% akcji PKN Orlen (prawdopodobnie kupią je Austriacy, którzy cieszą się większą przychylnością resortu niż ich konkurenci z Węgier). Petrochemia w Płocku to jeden z najlepszych zakładów tej branży w Europie, mający ogromne znaczenie dla funkcjonowania polskiego przemysłu. Nie jest tu potrzebny zagraniczny inwestor strategiczny (a taką pozycję w Orlenie daje zakup 18-procentowego pakietu akcji), który – jak sama nazwa wskazuje – realizować będzie strategię zgodną z interesami własnego kraju, ale niekoniecznie korzystną dla naszej gospodarki. Program prywatyzacji stwierdzał zresztą wyraźnie, że „nie przewiduje się pozyskania inwestora strategicznego dla PKN”. Resort skarbu, w odpowiedzi na krytykę, przytoczył opinię mówiącą, iż – z prawnego punktu widzenia – 18% trudno uznać za pakiet strategiczny. Nie zmienia to faktu, że doraźne potrzeby budżetu (fakt, że ważnego, bo wyborczego) przełożono ponad interes gospodarki.
Ten sam zarzut można postawić w związku ze sprzedażą zakładów dystrybucji energii (STOEN). Będą one sprywatyzowane wcześniej niż nasze elektrownie, co stworzy sytuację, w której prąd będzie wytwarzać Polska, jednak zyskowne pośrednictwo w handlu energią przejmie już inwestor zagraniczny. Trudno takie rozwiązanie uznać za racjonalne, ale min. Kamela-Sowińska bardzo szczerze stwierdziła, że wytwarzanie energii jest trudne i kosztowne, więc sektor przesyłu jest znacznie atrakcyjniejszy dla inwestora.
Resort skarbu chce również szybko sprzedać konsorcjum Eureko większościowy pakiet PZU. Pośpiech jest tu jednak złym doradcą, bo gdy resortowi wreszcie udało się odwołać prezesa Grzegorza Wieczerzaka, trzeba przede wszystkim dokładnie sprawdzić, czy firma nie ucierpiała w wyniku jego działań i dokonać jej gruntownej wyceny. Dziś bowiem nie wiadomo, ile wart jest PZU, ponieważ spółka ogłosiła wyniki finansowe bez audytu.

Niech się martwią inni
Innym kontrowersyjnym zamierzeniem jest pomysł sprzedaży inwestorowi zagranicznemu Polskiej Agencji Prasowej (na razie 49%). Resortowi skarbu warto polecić słowa Petera Joba, szefa Reutera, który powiedział „Rzeczpospolitej”: „Obowiązuje zasada, że nikt nie może kupić Agencji Reutera i jej kontrolować”.
Dużo obaw i słów krytyki budzi zamiar prywatyzacji uzdrowisk. W tym roku sprzedane będą: Iwonicz, Nałęczów, Krynica, Lądek, Połczyn i Świeradów. Jan Golba, burmistrz Krynicy i szef Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych, uważa, że prywatyzacja może po prostu zniszczyć sanatoria. W istocie, nie ma skutecznych mechanizmów, mogących powstrzymać nowych właścicieli przed zmianą charakteru sanatoriów lub wręcz ich zamknięciem, gdy okaże się, że nie przynoszą zadowalającego dochodu. Z pewnością zainteresowane utrzymaniem uzdrowisk są gminy, w których obiekty te się znajdują. Przyjęty model prywatyzacji naszych uzdrowisk nie przewiduje jednak uczynienia z nich własności komunalnej. Powód jest prosty – gminy nie mogą zapłacić tyle, co inwestorzy zagraniczni.
Dziś najważniejszym celem prywatyzacji jest łatanie budżetowej czarnej dziury. To krótkowzroczna polityka, bo w 2002 r. nie będzie już czym jej załatać. Nie jest to jednak zmartwienie obecnej ekipy, gdyż wtedy rządzić będzie kto inny. „Zasadniczym celem prywatyzacji jest zapewnienie Polsce szybkiego, wieloletniego wzrostu gospodarczego, z przyspieszeniem tworzenia miejsc pracy, dającego podstawy do poprawy poziomu życia obywateli”, twierdził jeszcze niedawno resort skarbu państwa. Przypominanie dziś tych słów zakrawa na złośliwość.

Wydanie: 2001, 25/2001

Kategorie: Gospodarka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy