Córka za wódkę

Córka za wódkę

Czternastolatka z Chorzowa była „udostępniana” przez własną matkę kompanom od kieliszka W śląskich familokach czas płynie inaczej. Szczęśliwi, którzy mają pracę albo mieli ją na tyle długo, żeby dostawać emeryturę. I czasem utrzymać za nią kilka osób. Takie życie z dnia na dzień, w świecie, w którym wszyscy się znają, a każdy żyje osobno. Niektórzy piją. Coraz więcej. Tania nalewka na spirytusie poprawiona piwnym utrwalaczem robi gąbkę z mózgu, ale widocznie tak ma być. Dzieci? Gdzieś są. Dobrze się bawią, ostatnio wpadły na pomysł wpychania dużych kluczy od mieszkań do zamków samochodowych. Sąsiedzi? Niech nie udają świętych. Też pili, właśnie piją albo zaraz będą pić. To nie jest tak, że można szybko zobaczyć dramat tuż za ścianą. A nawet jeśli – przecież to nie moja sprawa. To już za ścianą. 14-letnia dziewczynka z chorzowskich familoków miała na swój sposób szczęście. Trafiła do tutejszej świetlicy dla dzieci z rodzin patologicznych. Zaniedbana, zamknięta w sobie. Któregoś dnia otworzyła się jednak przed opiekunką. Nie umiała już sobie poradzić z tym, co się działo w jej życiu. Dwaj panowie G. Fragment opisu zdarzeń z życia 14-latki: „Mieszkaliśmy z mamą przez jakiś czas z panem Piotrem i jego ojcem, panem Romanem. Potem się wyprowadzili, ale nadal przychodzili w odwiedziny. Pili z mamą i jej koleżanką. Pan Piotr zaproponował mamie, żebym pojechała z nim do domu, do jego mieszkania w familokach w Świętochłowicach. Mama postraszyła mnie, że jeśli tego nie zrobię, to mnie więcej nie wpuści za drzwi. Pojechałam, a tam był pan Roman, który z nożem w ręku zaprowadził mnie do piwnicy i zaczął robić ze mną różne rzeczy. To samo działo się i w naszym mieszkaniu. Mama piła wtedy z koleżanką”. Potem pan Roman i pan Piotr robili z dziewczynką różne rzeczy jeszcze wiele razy. Pan Roman dostawał rentę, więc gdy zbliżał się koniec miesiąca, było za co wypić i za co się zabawić. Matka dziewczynki była tym jak najbardziej zainteresowana. Za córkę dostawała od mężczyzn „odstępne”. Raz był to alkohol, innym razem pieniądze albo i jedno, i drugie. Nieposłuszeństwo nie wchodziło w rachubę. Trzeba czekać Listopad ubiegłego roku. Zapłakana dziewczynka wyznaje opiekunce, że jest wykorzystywana za wiedzą i zgodą matki przez jej kompanów od kieliszka. Opiekunka robi, co w jej mocy, by zapewnić dziecku spokój i bezpieczeństwo. Dziewczyna trafia do domu dziecka, szybko znajduje też rodzinę zastępczą. Nowi opiekunowie dziecka są przerażeni opowieściami. Dziewczynka nie jest w stanie ani wszystkiego opowiedzieć, ani określić. Jest coś dużego i śliskiego, są takie gumy, które można nadmuchać jak balonik. Próbuje spisać swoje wspomnienia. Powstaje niewielki dokument przeżytego koszmaru. W styczniu tego roku o sprawie zostaje powiadomiona prokuratura. W lutym zeznaje opiekunka dziecka. Prokuratura kieruje sprawę do sądu. Prowadzący ją prokurator awansuje wkrótce do prokuratury okręgowej. Sąd powołuje biegłego psychologa. Ale sprawa trafia na biurko sędziego, który jest zawalony robotą. Czas mija. Sędzia idzie na urlop, termin przesłuchania dziewczynki wyznaczony zostaje na… czerwiec. Trzeba czekać. Nowi opiekunowie dziewczynki próbują stworzyć jej dom. Ciepły, rodzinny, bez strachu i upokorzenia. Długo musieli tłumaczyć, żeby nie chowała jedzenia, bo nie musi się bać, że go zabraknie. Będzie miała śniadania, kolacje i obiady. Ciepłe obiady. I nikt nie będzie na nią wrzeszczał, że chce kupić sobie bułkę zamiast składać pieniądze na wódkę i papierosy. Dziewczynka powoli zaczyna funkcjonować w nowym dla niej świecie bez przemocy. Nie jest już tak przerażona, choć czeka ją jeszcze wiele, choćby w sądzie. Będzie musiała zeznawać. Po wyrwaniu się od matki najbardziej bała się, gdy usłyszała, że jak zacznie gadać, jej koniec jest bliski. Matka nie miała problemów z odnalezieniem nowej szkoły swojego dziecka. Przychodziła pod szkołę z koleżanką i mówiła, że zabije, jeśli tylko piśnie słowo i wszystkiego nie odwoła. Zawsze miała ze sobą nóż. Jeździła nim po gardle dziecka. Raz wspólnie z koleżanką stłukły dziewczynkę przed szkołą. Przypłaciła to pobytem w szpitalu. System nerwowy nie wytrzymał. Lekarze orzekli, że to nerwica. Na szczęście sparaliżowana lękiem opowiedziała swoim opiekunom o tym, że od matki dostała wyrok śmierci. Strach usunął wszystkie opory. Postanowiła, że nie będzie milczeć. Koniec? Minęło blisko pół roku, gdy ta sprawa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 26/2004

Kategorie: Reportaż