W bazach umieszczono prawie wszystkie dane Estończyków. Dzięki temu można wygodnie załatwić wiele spraw, ale przed państwem nic się nie ukryje Pod koniec 2017 r. „The New Yorker” opublikował obszerny reportaż, którego autor zachwycał się republiką Estonii, uznawaną za najbardziej zaawansowane cyfrowo społeczeństwo świata, i wdrażanym tam programem elektronicznego państwa. Czytając ten tekst, miałem dwie refleksje. Pierwszą, że marna jest kondycja polskich mediów, skoro człowiek o tak ważnych rzeczach, dziejących się niemal po sąsiedzku, dowiaduje się dopiero z prasy wydawanej za oceanem. Drugą, że projekt jest zarazem imponujący i przerażający. Estończycy już w latach 90. ubiegłego wieku wykazali się dalekowzrocznością i niewielki, mający 1,3 mln mieszkańców kraj zaczął dynamicznie inwestować w cyfrową infrastrukturę i edukację. O ile w 1991 r. dostęp do telefonu miała połowa mieszkańców, o tyle w 1997 r. 97% szkół było podłączonych do internetu. W 2002 r. dostęp do bezprzewodowego internetu miała już prawie cała Estonia, pięć lat później wprowadzono możliwość głosowania przez internet, a w 2012 r. 94% zeznań podatkowych zostało wypełnionych online. „Dziś wszystko, co da się zrobić za pomocą usług cyfrowych, jest tak robione”, podsumował w „The Wired” Ben Hammersley – dziennikarz, który postanowił zostać e-rezydentem tego kraju i zapewnić mu sporo dobrej prasy w USA. Ostry dyżur z tabletem E-rezydencja to rzecz, która zapewnia Estonii najwięcej zainteresowania zagranicznych mediów. Jest bowiem czymś wyjątkowym i praktycznym. Żeby zostać e-rezydentem tego kraju, nie trzeba w nim mieszkać – wystarczy zajrzeć do ambasady i zapłacić ok. 100 euro. Dzięki temu można później np. prowadzić w Estonii interes, a wszystkie sprawy urzędowe załatwiać za pomocą komputera i dostępu do wirtualnego państwa. Jest to atrakcyjne m.in. dla programistów z Azji, którzy chcą pracować dla Europejczyków i licznych firm technologicznych. Te zachęca nie tylko wirtualna republika, ale też niskie opodatkowanie przedsiębiorstw. Estonia jest tym atrakcyjniejsza, że dzięki rozbudowanemu e-państwu właściwie nie trzeba się fatygować do Tallina. Ma poza tym bardzo liberalne regulacje dotyczące badań w sektorze nowych technologii. Na przykład planuje już wkrótce wpuścić na swoje drogi samochody w pełni autonomiczne, co z pewnością przyciągnie firmy, które rozwijają tę technologię. W ogóle rząd estoński jest bardzo otwarty na obcokrajowców zajmujących się IT i robi wiele, by ściągnąć ich do siebie. „Jeżeli odgrodzimy się od świata, do innowacji i tak dojdzie. Tylko stanie się to gdzie indziej”, mówił wiceminister rozwoju Viljar Lubi „New Yorkerowi”. E-państwo jest tak rozbudowane, że pozwala wygodnie załatwiać codzienne sprawy. Bez wychodzenia z domu można zarejestrować dziecko w urzędzie stanu cywilnego, oddać głos w wyborach, kupić i zarejestrować samochód, a nawet zeznawać w sądzie (światłowody zapewniają również połączenie między salami rozpraw a więzieniami, co pozwala zrezygnować z kosztownego i kłopotliwego wożenia oskarżonych). Ale nie tylko o codzienne sprawy tutaj chodzi. Są w tym systemie naprawdę imponujące funkcjonalności, np. w dziedzinie służby zdrowia i e-medycyny. Kiedy karetka wyjeżdża po chorego, lekarz, który będzie go przyjmował na oddziale szpitalnym, może na swoim tablecie odczytać całą historię medyczną pacjenta i przygotować się na to, co może go czekać. W przychodniach nie trzeba wypełniać ton dokumentów i można się skupić na leczeniu, bo wszystko jest dostępne i załatwiane w formie cyfrowej. System ostrzega nawet, kiedy różni lekarze zapiszą leki, których nie powinno się brać jednocześnie. Cały obywatel w bazie danych Czy to w szpitalu, czy w przychodni lekarz uzyskuje dostęp jedynie do naszych danych medycznych, bo choć w cyfrowych bazach umieszczono w zasadzie wszystkie dane obywateli, to system oparto na wielu powiązanych, ale oddzielnych rejestrach. W praktyce więc nauczyciele mają dostęp do danych dotyczących postępów w nauce ucznia, ale już nie do tych dotyczących jego zdrowia. A kiedy uczeń zostanie studentem, do ocen wpisywanych w szkole w odpowiednich okolicznościach zyska dostęp uczelnia. Dzieje się tak, gdyż w systemie nie powinno być potrzeby wprowadzania żadnych informacji dwa razy. Działa to w wielu sytuacjach. Kiedy kupuje się ulgowy bilet miesięczny, nie trzeba mieć legitymacji, bo system sam wie, jakie są nasze uprawnienia do zniżek. Rozliczenie podatkowe automatycznie pobiera dane z banku i od pracodawcy. Człowiek nie musi – tak jak dzieje się to u nas – przepisywać jednego PIT na drugi, bo skoro










