Premier Izraela, Ehud Barak, chciał wynegocjować pokój z Autonomią Palestyńską. Ariel Szaron wierzy, że ten pokój wymusi Prawie bez wyborczych plakatów i bez atmosfery politycznej walki w powietrzu Izrael zbliżał się w ubiegłym tygodniu do przedterminowych wyborów nowego premiera, wyznaczonych na wtorek, 6 lutego. “To, z jednej strony, efekt apatii społecznej, bo ludzie coraz mniej wierzą, że jakikolwiek przywódca będzie w stanie sprawnie i skutecznie rządzić żydowskim państwem”, napisał komentator “Jerusalem Post”, Daniel Doron. Gazeta “Maariv” brak wielkich wyborczych emocji tłumaczy nieco inaczej. “Po co ekscytować się elekcją, kiedy od dawna nikt nie ma wątpliwości, kto może być jej zdecydowanym zwycięzcą”, pyta w ubiegłotygodniowym komentarzu. Przyszły premier Izraela – w tej sprawie rzeczywiście mało kto żywi najmniejsze choćby wątpliwości – nazywa się Ariel Szaron i w świetle sondaży socjologicznych na pięć dni przed terminem wyborów miał ponad 20-procentową przewagę nad obecnym szefem rządu izraelskiego, Ehudem Barakiem. “Biblijny cud albo trzęsienie ziemi to jedyne powody, które mogą zmienić nieunikniony bieg zdarzeń”, powiedział w Radiu Izrael najwybitniejszy badacz opinii publicznej w tym kraju, Rafi Smith. Premier Barak wydawał się jedynym człowiekiem, który był gotów zakwestionować tę przepowiednię. “Prawdziwa kampania wyborcza toczyć się będzie w ciągu ostatnich czterech dni przed głosowaniem. Wcześniej byłem zajęty rokowaniami z Arafatem i musiałem we własnym (lewicowym – przyp. BG) obozie zwalczać polityczną dywersję ze strony Szimona Peresa. Dlatego jeszcze nie przegrałem”, tłumaczył ten punkt widzenia dziennikarzowi agencji Reutersa. W tym, co mówił Ehud Barak, jest źdźbło, ale tylko źdźbło prawdy. W ciągu stycznia społeczne poparcie dla jego kandydatury spadło, a różnica głosów w stosunku do liczby zwolenników Szarona urosła z 13-14% do 20-22%. Po części był to efekt zamieszania w obozie izraelskiej centrolewicy. Część polityków Partii Pracy, widząc nieuniknioną klęskę własnego lidera, zaczęła gorączkowo szukać alternatywnego kandydata na premiera. Niemal naturalnym wyborem był 77-letni Szimon Peres, były premier i minister spraw zagranicznych, który jesienią 2000 r. przegrał wybory na prezydenta Izraela w Knesecie. Sam Peres wcale się przed taką koncepcją nie wzbraniał. Jeszcze w grudniu zabiegał, by kandydować w wyborach na premiera z ramienia radykalnie lewicowej partii Merc, ale ta ostatecznie poparła Baraka. W styczniu zbliżeni do Partii Pracy socjologowie zaczęli jednak alarmować, że w pojedynku z kandydatem prawicy, Arielem Szaronem, Ehud Barak nie ma żadnych szans, natomiast Peresa dzieli od Szarona tylko (i aż) sześć punktów procentowych. Izraelscy laburzyści nie zdecydowali się jednak na raptowny zwrot polityczny i porzucenie własnego lidera. “Kandydatura Peresa jest w znacznym stopniu wirtualna. Cieszy się popularnością, bo jest kandydatem tylko teoretycznym. Gdyby stanął do prawdziwej walki z prawicą, wypomniano by mu, że jest gołębiem nawet przy Baraku (Peres był autorem ugody pokojowej z Palestyńczykami z Oslo z 1993 roku – przyp. BG) i porażka byłaby pewna”, tłumaczył potem powody takiej postawy Partii Pracy jeden z jej przywódców, Ofir Pines. Bycie “gołębiem” jest tymczasem w ostatnich miesiącach na izraelskiej scenie politycznej dramatycznie niepopularne. Trwająca od września palestyńska rewolta przeciw izraelskiej dominacji nie tylko przyniosła już prawie 400 ofiar śmiertelnych, w tym ponad 50 zabitych Żydów, ale także odwróciła emocje społeczne. Jeśli jeszcze latem 2000 roku, przed wybuchem palestyńskiej intifady, ponad 50% Izraelczyków chciało pokoju z Jaserem Arafatem, nawet za cenę daleko idących ustępstw, to dzisiaj wyraźną przewagę mają, jeśli nie zwolennicy utrzymania status quo (tzn. izraelskiej kontroli nad Palestyńczykami), to na pewno ci, którzy mówią: im więcej Arabom ustępujemy, tym więcej żądają ponad to, co już otrzymali. Ta psychologiczna zmiana to jedno z głównych źródeł politycznej klęski Ehuda Baraka. Były generał, który zanim objął funkcję premiera, obiecał przed swoim wyborczym zwycięstwem przed dwoma laty, że doprowadzi do ostatecznego pokoju z Palestyńczykami. W wysiłkach, by tak się stało, poszedł na niezmiernie daleko idące ustępstwa. Mimo że w poprzednich latach często głośno mówił, iż nie wyrazi zgody na oddanie Palestyńczykom więcej niż 50% Zachodniego Brzegu Jordanu, wykazywał zwłaszcza w ostatnich miesiącach wręcz
Udostępnij:
- Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram
- Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp
- Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail
- Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety









