Realista Obama

Realista Obama

Stany Zjednoczone bardziej dziś potrzebują Ameryki Łacińskiej niż ona USA. Elektorat amerykański jest coraz bardziej elektoratem latynoamerykańskim

Zaczęło się od sensacji w błyskach setek fotoreporterskich fleszy: zacięty nieprzyjaciel Stanów Zjednoczonych Hugo Chavez podchodzi do Baracka Obamy, ściska mu dłoń i wręcza jakąś książkę. Prezydent Stanów Zjednoczonych pokazuje ją przed kamerami. To wydana w latach 70., kultowa niegdyś książka południowoamerykańskiej lewicy, pokazująca m.in., jak od czasów odkrycia Ameryki, a następnie na podstawie amerykańskiej doktryny Monroego cały kontynent oraz Ameryka Środkowa były poddawane bezlitosnej kolonialnej eksploatacji i dominacji politycznej przez „kolosa z Północy”.
„Muszę się wiele uczyć i wiele wysłuchać”, mówi z książką w ręku Barack Obama. Sala przyjmuje te słowa z entuzjazmem.
Chavez kuje żelazo, póki gorące: podchodzi do sekretarz stanu USA, Hillary Clinton, i deklaruje, że chciałby znormalizować stosunki dyplomatyczne z Waszyngtonem, po nieprzyjaznych gestach z obu stron, jakimi były odwołania swoich ambasadorów.
Spotkanie prezydenta Stanów Zjednoczonych z 33 szefami państw Ameryki Łacińskiej w stolicy Trynidadu i Tobago Barack Obama określił jako nowy początek w stosunkach na półkuli zachodniej. Entuzjazm wywołało zwłaszcza zapewnienie Obamy, że odtąd stosunki z Ameryką Łacińską mają być „sojuszem równych”. Obama powiedział na zakończenie szczytu, że spotkanie to „otwiera nową erę współpracy” państw półkuli zachodniej. Skonkretyzował swe deklaracje, mówiąc, że „będzie ona wykraczała poza tradycyjne współdziałanie wojskowe i w walce z handlem narkotykami”.
Według rozmówców Obamy, V Szczyt Obu Ameryk w Port of Spain (17-19 kwietnia) oznaczał porzucenie przez Waszyngton doktryny Monroego.

Szok na prawicy

W Stanach Zjednoczonych otwarcie wobec sąsiadów na zachodniej półkuli wywołało natychmiastową krytykę ze strony niektórych czołowych polityków republikańskich. Uznali je za deklarację słabości wobec Ameryki Łacińskiej. Tak właśnie uważa były przewodniczący Izby Reprezentantów USA, republikanin Newt Gringrich. Gringrich, którego wymienia się wśród ewentualnych kandydatów w wyborach prezydenckich 2012 r., powiedział, że otwarcie Obamy wobec Ameryki Łacińskiej przypomina mu prezydenta Jimmy’ego Cartera. „Wykazał on słabość” wobec Ameryki Łacińskiej, a świat zareagował na to „większą butnością” – twierdzi przedstawiciel republikańskiej prawicy.
Szok na prawicy jest zrozumiały. Jak wyliczył wielki madrycki dziennik „El Pais”, Obama spotkał się i dogadywał w Port of Spain z zaciętym krytykiem Waszyngtonu, Hugo Chavezem, byłym nikaraguańskim partyzantem, prezydentem Danielem Ortegą, dziennikarzem i byłym rzecznikiem innej lewicowej guerrilli, Mauriciem Funesem z Salwadoru, lewicowym populistą, indiańskim prezydentem Boliwii Evo Moralesem, synem robotnika metalowca, byłym przywódcą związkowym, Luizem Inaciem Lulą da Silvą, który jest odnoszącym sukcesy prezydentem Brazylii, i dwiema kobietami – lewicującą prezydent Argentyny, Cristiną Fernandez i socjalistką, prezydent Chile, Michelle Bachelet.
Oto jak bardzo, wbrew intencjom jego poprzednika, zmienił się układ sił na zachodniej półkuli. „El Pais” uważa, że Obama potwierdził w Porto of Spain, iż jest po prostu realistą. Stany Zjednoczone nie mają dziś innego wyboru niż układanie od nowa stosunków z południowymi sąsiadami.
Konstrukcja, na której chciał je oprzeć Bush, to znaczy Strefa Wolnego Handlu Ameryki (ALCA), „największy wolny rynek świata od Alaski po Ziemię Ognistą”, nie powstała. Przeszkodziły w tym obawy wielu krajów Ameryki Łacińskiej, że ALCA stanie się nowoczesnym instrumentem przedłużenia dawnej dominacji USA nad kontynentem. Cały projekt zaś runął wskutek osłabienia gospodarki USA w następstwie obecnego kryzysu. Ponadto przez ostatnie pięć lat kraje Unii Europejskiej wyparły Amerykanów z wielu pozycji i są na dobrej drodze do stania się we współzawodnictwie z Chinami głównym partnerem handlowym Ameryki Łacińskiej.
Być może zabrzmi to paradoksalnie, ale zaryzykuję twierdzenie, że Stany Zjednoczone bardziej dziś potrzebują Ameryki Łacińskiej niż ona Stanów Zjednoczonych. Elektorat amerykański jest coraz bardziej elektoratem latynoamerykańskim. Nieskuteczność budowania wszelkich „murów” na granicy między USA a Meksykiem i zaostrzania kontroli granicznych pokazuje, że inwazji narkotyków na terytorium USA nie da się powstrzymać bez ścisłej współpracy z rządami Meksyku, Kolumbii, Wenezueli i innych krajów. Dostawy ropy naftowej z Wenezueli pozostają jednym z najważniejszych i najpewniejszych źródeł energii dla Stanów Zjednoczonych.

Nieaktualna doktryna

Wszystko to sprawia, że nowa administracja amerykańska postanowiła odesłać do archiwum historii doktrynę Monroego. Nastąpiło to właśnie w błysku fleszy, gdy Hugo Chavez wręczał Barackowi Obamie książkę „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej”, ukazującą ową doktrynę w działaniu i jej skutki.
Doktryna Monroego ogłoszona została przez piątego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Jamesa Monroego, w 1823 r. w obronie prawa do niepodległości krajów Ameryki Łacińskiej przed europejską ekspansją kolonialną. Jednak z czasem Stany Zjednoczone, które deklarowały się w XIX stuleciu jako obrońca tego prawa, zmieniły interpretację doktryny. Początkowo wyrażała się ona w popularnym haśle „Ameryka dla Amerykanów”. W XX w. USA, wówczas już mocarstwo w fazie wielkiej ekspansji, zmieniło faktyczną interpretację doktryny Monroego na „Ameryka dla północnych Amerykanów”.
Prezydent Theodore Roosevelt sformułował to w 1904 r. w sposób następujący: jeśli któryś z krajów Ameryki pozostających w sferze wpływów USA zagraża lub stawia w niebezpieczeństwie prawa bądź własność obywateli względnie przedsiębiorstw Stanów Zjednoczonych, rząd USA jest zobowiązany interweniować w sprawy wewnętrzne „kraju, który stracił rozsądek”, w celu przywrócenia ładu i praw oraz własności swych obywateli i swych przedsiębiorstw.
Było to de facto usankcjonowanie prawa Stanów Zjednoczonych do interwencji w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach.
Już rok po deklaracji Roosevelta o prawie USA do interwencji w krajach Ameryki Łacińskiej amerykańska piechota morska zajęła Dominikanę, ponieważ z powodu kryzysu gospodarczego odmówiła ona spłaty długów. Wierzyciele ściągnęli je siłą. Amerykańscy urzędnicy przejęli pobieranie opłat celnych na Dominikanie. Potem marines tłumili bunty dominikańskich robotników rolnych, które wybuchły w 1916 r., i pozostali na Dominikanie do 1924 r. 41 lat później, w 1965 r., amerykański desant powietrzny na wielką skalę ponownie zabezpiecza ochronę amerykańskich interesów na Dominikanie, zagrożonych przez dominikańską patriotyczną lewicę.
Dominikana, do dziś należąca do najbiedniejszych krajów karaibskich, to tylko jeden z licznych przykładów doktryny Monroego w działaniu. To ona uzasadniała przejęcie przez USA na długi czas kontroli nad Kanałem Panamskim, obalenie konstytucyjnego rządu Jacoba Arbenza w Gwatemali i wiele „inspiracji”, dzięki którym władzę w Brazylii, Argentynie i Chile przejmowały junty wojskowe.

Kuba – punkt zwrotny

Po raz pierwszy doktryna Monroego okazała się nieskuteczna w przypadku Kuby. Po próbie inwazji antycastrystów w Zatoce Świń w 1961 r., wspieranej materialnie i logistycznie przez USA i odpartej przez wojsko Fidela Castro, Amerykanie nie podejmowali dalszych prób zbrojnej interwencji w obronie zagrożonych interesów swych obywateli i przedsiębiorstw.
Amerykanie w Port of Spain przyznali się otwarcie do porażki utrzymywanej od 1962 r. blokady gospodarczej Kuby. Doradca ekonomiczny Obamy, Larry Summers, powiedział: „Polityka, którą prowadziliśmy przez ostatnie 50 lat, nie dała rezultatu. Naród kubański nie jest wolny”.
„Dlaczego następny szczyt obu Ameryk nie miałby się odbyć w Hawanie?”. Ta propozycja, rzucona pół żartem, pół serio przez Chaveza na spotkaniu latynoamerykańskich prezydentów z Obamą została przyjęta wybuchem śmiechu. Prezydenta Raula Castro nie było na spotkaniu, na które Kuba nie została zaproszona. Ciekawe, że przebywał on w tym czasie z wizytą w miasteczku Cumana na wybrzeżu Wenezueli, zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Port of Spain. „Kwestia kubańska” była jak najbardziej obecna. Kubański prezydent złożył tam następujące oświadczenie: „Poleciliśmy przekazać amerykańskiemu rządowi, prywatnie i publicznie, że kiedy tylko zechce, możemy rozmawiać o wszystkim: o prawach człowieka, wolności prasy, więźniach politycznych, o wszystkim, o czym chcieliby mówić”.
Prezydent Stanów Zjednoczonych, który przed szczytem obu Ameryk zniósł ograniczenia w podróżach amerykańskich Kubańczyków do ojczyzny i zakaz transferu dolarów dla rodzin na Kubie, powiedział w Port of Spain: „Wiem, że po dziesiątkach lat braku wzajemnego zaufania trzeba rozpocząć długą podróż, ale są pewne kroki, które możemy podjąć, aby pójść w stronę nowego dnia. Niech mi wolno będzie wyrazić się jasno: nie jestem zainteresowany gadaniem dla gadania, naprawdę wierzę, że możemy poprowadzić stosunki między Kubą a Stanami Zjednoczonymi w nowym kierunku”.

Wydanie: 17/2009, 2009

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy