Czas burz

Czas burz

Musiałem pilnie ruszyć w pielgrzymkę po Europie, by przekonywać do konieczności i możliwości zawarcia uproszczonego traktatu (w 2007 r. prezydent Francji Nicolas Sarkozy w sytuacji pata z przyjęciem konstytucji Unii Europejskiej wystąpił z pomysłem uproszczonego traktatu – przyp. red.). Tym razem miałem przed sobą wyjątkowo trudne zadanie, ponieważ chodziło o etap w Warszawie. Polska jest wielkim europejskim krajem o liczbie ludności niemal takiej jak Hiszpania, czyli prawie 40 mln. Znaczy zatem wiele, nawet jeśli Polacy nie mają żadnego doświadczenia „europejskiego” kompromisu. Ich często tragiczna historia sprawiła, że z reguły są trudnymi rozmówcami. By rzecz nazwać po imieniu: w kwestii zapewnienia bezpieczeństwa Polacy większym zaufaniem darzyli Amerykanów (i robią tak nadal). I szczerze mówiąc, trudno uznać, że zupełnie nie mają racji. Przed kilkoma laty stało się to zresztą powodem głośnego starcia z Jakiem Chirakiem, który potraktował ich jako „źle wychowanych”, gdyż woleli zakupić bojowy samolot amerykański zamiast naszego. Udając się do Warszawy, miałem w głowie ten incydent. Moje zadanie było tym bardziej utrudnione, że w tym momencie Polska była rządzona przez bliźniaków Kaczyńskich. Osobistości dziwaczne, a pod pewnymi względami nie z tego świata. W szczególności chlubili się głośno tym, że nie posiadali ani książeczki czekowej, ani karty kredytowej. To wystarczy, by wiedzieć, do jakiego stopnia byli przeciwnikami wszelkich nowości!

Z dwójki braci jeden był dominujący, a drugi – zdominowany. A ponieważ urządzili się tak, że byli premierem i prezydentem, trzeba było negocjować z oboma bliźniakami. Podporządkowany był prezydentem, dominujący zaś premierem. Nie ułatwiało to sprawy, gdyż zgodnie z obowiązującym protokołem dyskutować powinienem z tym pierwszym. Tymczasem prezydent Lech Kaczyński nigdy nie podejmował decyzji bez konsultacji z bratem – premierem Jarosławem Kaczyńskim. Jednak podczas spotkań na szczycie i międzynarodowych konferencji to polski prezydent reprezentował swój kraj. Całe godziny podczas przerw w posiedzeniach musiałem poświęcać na rozmowy z premierem Polski, który pozostawał w kraju. Było to oryginalne, komiczne, chwilami śmieszne. Ale trzeba było iść tą drogą, ponieważ uproszczony traktat powinien być przyjęty jednogłośnie. Zgoda Polski była zatem niezbędna. Na rezygnację z niej nie mogłem sobie pozwolić. Co więcej, Polacy bardzo zręcznie skupili wokół siebie grupę krajów Wschodu, aby pogłębić współpracę i wzmocnić możliwości swojego wpływu.

Bracia Kaczyńscy, podobnie jak ich partia i większość Polaków, byli nader powściągliwi w kwestii jakiejkolwiek możliwości zacieśnienia więzów europejskich. Zdecydowanie opowiadali się za przynależnością do klubu Europa, co mimo wszystko zapewniało im pewne bezpieczeństwo wobec Rosji, ale nie chcieli słyszeć o najmniejszym nawet postępie na drodze do federacji. Nie rezygnowali z naszej szczodrości w kwestii europejskich funduszy strukturalnych. Można by nawet powiedzieć, że byli na nie łasi, ale – przykładowo – zamykanie kopalń zgodnie z zasadami ochrony środowiska przyjętymi wspólnie przez Europę w ogóle nie wchodziło w grę.

Podobnie rzecz się miała z polityką fiskalną, dziedziną, w której zamierzali robić wszystko, co uważali za dobre dla Polski, nie przejmując się w najmniejszym stopniu dumpingiem fiskalnym. Co więcej, polscy przywódcy, nie tylko bracia Kaczyńscy, odnosili się obsesyjnie do Rosji generalnie, a Putina w szczególności. Dla nich to było jasne: znajdowaliśmy się ciągle w stanie zimnej wojny. Nie można zatem okazywać bodaj najmniejszego zaufania ich wielkiemu sąsiadowi i jego prezydentowi.

Z tego punktu widzenia Europa nigdy nie była wystarczająco silna, stanowcza, agresywna. Żądali zatem głośno solidarności Europejczyków w tej kwestii. Tutaj Europy było za mało. Wszędzie indziej – było jej zbyt wiele. Wszystkim mającym nadzieję na porozumienie w sprawie uproszczonego traktatu, nieodpowiadającego wielkiej europejskiej ambicji, ale mimo wszystko pozwalającego Unii przejść przez pewną liczbę etapów – rysował się dość ponury obraz. Podczas europejskiego tournée musiałem każdorazowo dostosowywać argumentację: jedni – jak Hiszpanie – zarzucali mi chęć cofnięcia Europy, drudzy – jak Polacy – zamiar posuwania się zbyt szybko.

Na szczęście Polska kochała i kocha Francję. Mamy wspólną historię, podczas której często znajdowaliśmy się ramię w ramię. Zostałem więc przyjęty jako przyjaciel z kraju uznawanego za ważnego sojusznika. Owszem, liczyliśmy się mniej niż Amerykanie, ale fakt, że dysponujemy bronią atomową, nie miał w oczach moich rozmówców drugorzędnego znaczenia.

Nie mówili oni w żadnym innym języku poza polskim. Korzystaliśmy więc z usług tłumaczy, co nie ułatwiało nawiązywania bardziej osobistych kontaktów. Rozmówcy wysłuchiwali mnie grzecznie, nawet z uwagą, zadawali pytania i jako szczwani negocjatorzy powstrzymywali się od dostarczania mi nawet najmniejszej wskazówki co do swojej odpowiedzi, odsuwając wyrażenie ostatecznego stanowiska do najbliższego szczytu.

Wszystko było grubymi nićmi szyte. Przygotowywali się do licytacji, doprowadzenia do blokady i oczekiwania, byśmy ustąpili w tym lub innym punkcie, który uznawaliby wówczas za ważny. Robiłem dobrą minę do złej gry. Pocieszałem się tym, że nie posunęli się do publicznego skandalu, czyli natychmiastowej blokady propozycji.

Podróż kończyłem, składając wizytę premierowi. Jego stanowisko było identyczne.

Ten epizod pozwolił mi przynajmniej na kontynuowanie prób przekonywania ostatnich opornych, rezerwując sobie kwestię polską na zakończenie.

„Europejska droga krzyżowa” zatem trwała. Co samo w sobie stanowiło dobrą wiadomość.

Tłum. Andrzej Bilik

 

Fragment Czasu burz  (Le Temps des Tempêtes), książki byłego prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego, wydanej nakładem Éditions de l’Observatoire, która stała się bestsellerem lata we Francji i krajach sąsiednich.

Fot. East News

Wydanie: 2020, 41/2020

Kategorie: Książki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy