Te uwagi będą chaotyczne, roztrzepane, pozornie odrębne. Ale nie dajmy się zwieść, te pola aktywności, paradebaty, gry politycznej nakładają się na siebie i tak naprawdę tworzą spójną opowieść. W 2022 r. przy którejś z autostrad zauważyłem nieznane mi wcześniej znaki drogowe w kolorze żółtym. Na tabliczkach widniały dwa schematyczne rysunki: czołgu i ciężarówki. Obok dozwolone prędkości tychże pojazdów, odpowiednio 50 i 70 km/godz. Od tego czasu widuję ich coraz więcej. Równocześnie, kiedy czytam o kolejnym zamordowanym („potrąconym”) żubrze w Puszczy Białowiejskiej, nabieram pewności, że jeżdżący po bezdrożach lub małych wioskach kierowcy wojskowych pojazdów raczej testują moce i możliwości silnika, niż przejmują się ograniczeniami prędkości, zniszczeniami przyrody czy infrastruktury drogowej. Nie odnotowałem generalskich głosów zaniepokojenia demolką w puszczy czy na terenach nadgranicznych. Wszak unosi się nad tymi działaniami chmura legitymizująca wszystko, co tam wyprawiają polscy żołnierze, strażnicy graniczni, budowlańcy („mur”). Generałowie, pozostający dzisiaj poza służbą czy emerytowani, pojawiają się w mediach głównego nurtu coraz częściej, intensywniej, analogicznie do znaków drogowych dla czołgów. Dzielą się uwagami o konieczności konkretnych działań strategicznych, budują nowe wizje („Trzeba zorganizować wysuniętą strefę obrony”, czyli „staramy się zestrzelić rosyjskie rakiety przed naruszeniem polskiej strefy powietrznej” – co przecież oznacza expressis verbis prowadzenie działań bojowych poza granicami naszego kraju). Inny generał rozpromienia się na widok mnożących się w polskiej przestrzeni powietrznej samolotów wojskowych „różnorodnych narodowości” scalonych przez NATO: „Wreszcie koniec odrętwienia i milczenia”. Inny wysoki rangą oficer deklaruje: „Przyszedł czas na zdecydowane działania. (…) Nie wolno pozwalać, aby Rosja się rozzuchwalała, żeby myślała, że sobie może wlecieć i wylecieć z terytorium Polski, kiedy tylko zechce, bo to jest nic innego jak sprawdzanie naszych sił obronnych”. Czekam tylko na wygłoszenie w głównych wydaniach programów informacyjnych legendarnej polskiej frazy o nieoddaniu ani jednego guzika. Nie budzi przecież zdziwienia fakt, że generałowie aktywizują się i ożywiają w klimacie wojennogennym. Ciekawe, że w tej optyce, którą nazywam wprost prowojenną, nigdy nie pojawia się głos antywojenny, głos za podejmowaniem działań politycznych, dyplomatycznych, mogących konfliktowi zbrojnemu zapobiec. Tego głosu po prostu nie ma. Do tego dochodzą gimnastyczno-mimiczne popisy Andrzeja Dudy, prężącego swoje prezydenckie muskuły twarzowe w groźnych – jak zapewne sobie wyobraża – grymasach, które, jak to obrazy, mają być tysiąckroć potężniejsze od słów (też skądinąd mających sprawiać wrażenie groźnych). Ale bądźmy uczciwi. W ostatnich tygodniach prezydent podzielił się, z imponującą autokrytycznością, przemyśleniami na temat swojej przyszłości politycznej i zawodowej. Zapewnił, że może po zakończeniu kadencji, „mając dwie zdrowe ręce, pracować fizycznie”. Niestety, dziennikarze nie dopytali, na jakim odcinku prac fizycznych doktor prawa, w przyszłości (nieodległej) były prezydent dużego europejskiej kraju, wyobraża sobie zatrudnienie. Tak czy owak, w trudnym czasie najbliższego roku będziemy wciąż skazani na mimowe występy „głowy państwa”. Zapewne moglibyśmy (a na pewno ja) być spokojniejsi, mając po swojej stronie wiarygodne, odważne i niekorporacyjne media. O koniecznej nieufności do tzw. mediów korporacyjnych mówi doskonale w podcaście „Inny świat” prof. Paweł Mościcki na przykładzie relacjonowania zbrodniczych wydarzeń w Gazie (najgoręcej polecam wysłuchanie: www.youtube.com/watch?v=RH4smtXA9K8). Problem w tym, że media korporacyjne, globalnie i lokalnie, w identyczny sposób zakrzywiają, modelują nie tyle nawet sam przekaz, ile ramy, w których wolno nam o czymś myśleć – czy to ludobójstwo w Gazie, czy wojna w Ukrainie, czy zaangażowanie USA. Czy w końcu owa wojna, która nadchodzi, wypatrywana gorączkowo. Ze znużeniem przywołam Czechowowską (uwaga, Czechow, pisarz rosyjski! Wielki!) strzelbę, o której wiemy, że jeśli w pierwszym akcie sztuki niewinnie wisi na ścianie, to w kolejnym z całą pewnością wystrzeli. Na ścianach całego naszego świata wiszą setki milionów takich „strzelb”, wśród nich te z amunicją jądrową. I choć niby wciąż nie jest za późno, zadomawiamy się w powszechnym przeświadczeniu, że ta nowa „niezbędna”, niezatrzymywalna wojna już trwa. Dopóki rozmawiamy – nie strzelamy do siebie. Dlatego nie rozmawiamy, żeby jednak strzelać? To dzieje się nie w moim imieniu. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby









