Czas nie leczy ran

Czas nie leczy ran

W 25 lat po wybuchu Rotundy rodziny ofiar nadal czują podmuch tamtej tragedii Niektórzy mieli przeznaczenie zapisane od dawna. Kasjerki, które pracowały w okienkach od 17. do 23., tych od frontu, i dwaj skarbnicy (jeden z nich, Lubomir, zawsze narzekał na ciemności) zginęli na swoich stanowiskach. Ale wiele osób akurat umówiło się w tym ulubionym punkcie warszawiaków, ktoś biegł do Domów Towarowych „Centrum” w nadziei, że pomimo wielkich mrozów „coś rzucili”. Zginęły obowiązkowe pracownice, które do Rotundy przyszły załatwić sprawy służbowe. Jedna chciała uzgodnić urlop wychowawczy, inna pomóc koleżance, kolejna choć miała trzy dni do emerytury, zwlokła się z bólem gardła. Inna pracowała od godz. 13, ale przyszła wcześniej, bo samej w domu smutno. Do kasjerki Marii Zawadzkiej zadzwonił służbowy telefon. Odeszła ze swojego bezpiecznego stanowiska. Odłamek rozetnie jej brzuch. Inną wysłano do archiwum. To tak, jakby sama weszła do trumny. Jeszcze inna wracała dwa razy – a to po klucze, a to po kawałek wołowego. Wreszcie poszła. Podmuch zakręcił ją pod sklepem chińskim. Nie cofniesz zegara Zima stulecia. Dozorca Bronek nie daje rady. Kilka kobiet właśnie wróciło z odśnieżania okolicy. Nie zdążyły zdjąć płaszczy i to złagodzi uderzenia. Tylko Jadwiga Waler (planuje, że po południu odwiedzi syna w szpitalu) przebrała się w firmowy fartuszek, ale nie ściągnęła ciężkich kozaków. Uratuje nogi. Podchodzi kolejna klientka. Jadwiga radzi jej, żeby przyszła za kilka dni. Kobieta wychodzi szybko. Ocaleje. Później odnajdzie Jadwigę w szpitalu. Podziękuje za życie. Ktoś wyciąga pączki, w końcu jest tłusty czwartek. Radio nadaje komunikaty, że w mieszkaniach będzie 10-15 st., a mleko należy kupować tylko dla chorych. Mocny zmierzch Gierka. W kinach przebojem jest „Port lotniczy 77”. Wieczorem w telewizji będzie „Columbo”. Kilka kobiet ma najmodniejsze w tym sezonie haftowane sweterki. Następnego dnia pierwszą wiadomością w „Trybunie Ludu” będą „załogi zwiększające produkcję rynkową”. Rotunda po wybuchu zostanie dostrzeżona, dopiero gdy Edward Gierek złoży rodzinom kondolencje, no i oczywiście zwoła naradę. Zaczną się ukazywać nekrologi, ale całe straszne zdarzenie będzie przedstawiane jak jeszcze jeden czyn partyjny. Warszawiacy oddają krew, a robotnicy nie mają czasu na rozmowy z dziennikarzami, tak się palą do odbudowy. Ale na razie jest 15 lutego 1979 r. Marzena Cicha ma 19 lat. Nie dostała się na studia, no to rok przepracuje w banku w pobliżu Rotundy. W drodze do pracy chce odwiedzić matkę, która w Rotundzie siedzi w informacji. Stoi w progu, ale nie podejdzie. Do matki ustawiła się długa kolejka. Nawet jej nie pomachała, nawet nie zawołała: „Do zobaczenia”. Tylko po raz kolejny pomyślała, że miło jest mieć taką piękną mamę, taką lśniącą w tłumie. Za pół godziny Genowefa Cicha, jak cała ta część budynku, zapadnie się pod ziemię. Tam, pewnie kilka sekund wcześniej, zginie skarbnik Czesław Budny. Córka Mirosława (ukochane dziecko) jedzie do niego kolejką. W zaspie utknie pod Warszawą. Gdyby zdążyła, zginęliby razem. Stefania Maksymowicz (wyjdzie z tego z urwaną piętą i strasznymi złamaniami) właśnie parzy kolejną herbatę, najlepszą jak na owe czasy, madras. Pracuje na antresoli. Jeszcze dorobi drugą parującą szklankę, przecież do pracy przyszła młodziutka Wanda Szwenk. Matka, kucharka z Metropolu, dogoniła ją z kanapkami. Dziewczyna jest trochę nieprzytomna, bo rano odeszły wody płodowe. Po paru łykach herbaty decyduje – jeszcze wytrzyma, dzięki temu urlop macierzyński rozpocznie dzień później. Chciała tylko oddać klucze, zawsze była akuratna, ale jak już jest, to wśród swoich jakoś poczuła się raźniej. Kilka godzin później jej syna Igora nie uda się uratować, bo zostanie wyciągnięty ze strzaskanej miednicy. Ona sama, po cudownej poprawie, która uskrzydli matkę, umrze kilka dni po wybuchu. W pobliskim pogotowiu dyżur ma Julia Borkowska-Gomez. To jej 15. rok pracy, zostanie na Hożej do dziś. Jest zmęczona, bo wypadek goni wypadek. Nie wie, że za kilka tygodni na ścianie powiesi zdjęcie – ona w rozpiętym szeroko kożuszku (żeby było widać biały fartuch) pochyla się nad ciężarną Wandą Szwenk. To zdjęcie ocalało jakimś cudem, bo fotoreporterom na miejscu prześwietlano filmy. Opublikowane zostaną wyłącznie zdjęcia budynku,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2004, 2004

Kategorie: Kraj