Stabilny układ Tusk-Pawlak odchodzi w przeszłość. Nowy rząd nie będzie miał tak silnego mandatu jak obecny Nadchodzi czas prezydenta. Nieodwołalnie. Po pierwsze, dlatego że tak stanowi konstytucja. Po drugie, dlatego że taką mamy sytuację polityczną. Te dwa elementy, splecione ze sobą, powodują, że Bronisław Komorowski wręcz jest skazany na rolę pierwszoplanową. Zarówno w najbliższych tygodniach, jak i miesiącach, i latach. Stabilny układ Tusk-Pawlak właśnie odchodzi w przeszłość. Teoretycznie jest on możliwy do powtórzenia, ale tylko teoretycznie. W jego miejsce powstaje coś nowego. I – jakkolwiek by liczyć – w tym nowym rola Bronisława Komorowskiego będzie większa. Znacząco większa. Konstytucja opisuje, ale… Konstytucja dość precyzyjnie opisuje mechanizm dymisji starego rządu i nominacji nowego. Poświęcone są temu art. 154 oraz art. 162. Dowiadujemy się z nich, że premier na pierwszym posiedzeniu nowo wybranego Sejmu składa dymisję, prezydent ją przyjmuje i powierza pełnienie obowiązków do czasu wyboru następcy. W jakim czasie? To jest określone precyzyjnie. Art. 109 konstytucji mówi, że pierwsze posiedzenie Sejmu i Senatu prezydent musi zwołać w terminie do 30 dni od daty wyborów. W polskich warunkach będzie to najpewniej pierwszy tydzień listopada, ewentualnie ostatni tydzień października. Od tego dnia prezydent ma 14 dni na powołanie premiera wraz z Radą Ministrów. Prezydent odbiera od nich przysięgę i od tej chwili nowa ekipa rozpoczyna urzędowanie. Konstytucja nie mówi, kogo prezydent ma powołać na stanowisko premiera. Te wszystkie opowieści, że jego obowiązkiem jest powołanie lidera partii, która zdobyła najwięcej głosów, nie mają uzasadnienia w jakimkolwiek artykule. Konstytucja przyznaje prezydentowi władzę powołania premiera według własnego rozeznania, z tym zastrzeżeniem, że w ciągu 14 dni od wręczenia nominacji nowy szef rządu musi stawić się przed Sejmem, przedstawić exposé i wniosek o udzielenie wotum zaufania. Innymi słowy, ma 14 dni na zbudowanie sejmowej większości. A co się dzieje, gdy tej większości nie zdobędzie? Konstytucja daje mu kolejne 14 dni, po których do uzyskania wotum zaufania wystarczy już tylko zwykła większość głosów. Jeśli to się nie powiedzie, w ciągu kolejnych 14 dni inicjatywa przechodzi w ręce prezydenta. Ten szczegółowo rozpisany mechanizm trzech kroków miał swój cel – chodziło o wzmocnienie władzy wykonawczej wobec parlamentu, o to, by poselskie emocje nie wywracały rządu. Ale mechanizm ten stworzył lukę, którą zamierzało wykorzystać PiS. Otóż oddaje on w ręce nowo powołanego przez prezydenta premiera władzę na 28 dni (2 x 14). Zatem przez moment w sztabie PiS na serio zaczęto rozważać taki scenariusz: PiS dystansuje Platformę, prezydent Komorowski desygnuje szefa „zwycięskiej” partii, by tworzył rząd, i w ten sposób Jarosław Kaczyński przez miesiąc znów będzie premierem, dysponując władzą i prawem do zmian kadrowych. Łatwo sobie wyobrazić, jak ten czas mógłby wykorzystać. Spekulacje te ukrócił sam Komorowski, który oświadczył, że to on desygnuje premiera i że nie będzie to decyzja z automatu. Słowa te odczytano dwojako – jako pogrożenie palcem Donaldowi Tuskowi i jako jasną deklarację pod adresem Jarosława Kaczyńskiego. Ale, zdaje się, ten drugi element był ważniejszy – że PiS musiałoby zdobyć w wyborach większość, by Komorowski wręczył Kaczyńskiemu nominację na szefa rządu. A życie trwa Piszę ten tekst w piątek przed wyborami, ukaże się on w druku już po wyborach. Wszelkie prognozowanie nie ma więc sensu, zwłaszcza że polscy wyborcy lubią płatać figle sondażowniom. Ale jedno jest pewne – nowy rząd powstały w wyniku wyborów nie będzie miał tak silnego mandatu jak obecny. Złożą się na to dwie przyczyny. Po pierwsze, małe są szanse na to, by wybory wyłoniły mocną dwuczłonową koalicję, taką, jaką mamy do tej pory. Jakie więc warianty są możliwe? Możliwy jest wariant koalicji PiS-PSL, ale chyba tylko teoretycznie. Zwłaszcza że ów układ nie miałby siły przebijać weta prezydenta. Taki układ dałby więc na chwilę władzę PiS, ale tylko na chwilę. Znacznie bardziej prawdopodobne są warianty, w których rząd będzie tworzyć Platforma. Tylko z kim? Z PSL, jak do tej pory? Na razie sondaże dają takiej koalicji ok. 230 mandatów w Sejmie. Byłaby to więc koalicja chybotliwa, narażona na zły humor i rozmaite kalkulacje swoich skrzydeł. W PSL tych, którzy chętnie patrzą w stronę rozmodlonej prawicy i PiS, a w Platformie – katolickiego
Tagi:
Robert Walenciak









