Polowanie na śniadanie

Polowanie na śniadanie

Ich żywioł to kontenery. Tam szukają żywności. Jedni dla idei, drudzy z potrzeby

W Ameryce wymyślono termin freeganie. W Polsce mówi się na nich kontenerowcy. Ich żywioł to kontenery. Na bazarach, w pobliżu supermarketów. To tam szukają żywności. Jedni dla idei, by zaprotestować przeciw konsumpcjonizmowi i zapobiec marnotrawstwu. Drudzy z konieczności. GUS podał, że w ubiegłym roku 2,8 mln Polaków żyło w skrajnym ubóstwie.

Rolno-Spożywcza Giełda Okęcie w Warszawie istnieje od czasów powojennych. Kiedyś była centrum handlu hurtowego dla regionu warszawskiego. 15 lat temu utraciła palmę pierwszeństwa na rzecz rynku w Broniszach. Ale nadal ma się dobrze. Codziennie o drugiej-trzeciej w nocy hurtownicy otwierają swoje pawilony. A po siódmej zaczynają się pojawiać freeganie. Najpierw głowy rodzin, potem balangowicze, a na koniec damy.

Głowy rodzin

Dochodzi ósma. Edward sunie powoli. Ciągnie za sobą wózek do przewożenia bagażu z przymocowaną plastikową skrzynką na owoce. To taki własny patent, konstrukcja specjalnie na wypady na giełdę. Edward mieszka tak blisko, że nie musi jak inni dojeżdżać na rowerze. Według stałego planu obchodzi kontenery. Najpierw ten największy, tuż przy bramie wjazdowej. Niestety, nie znajduje w nim nic, co budziłoby jego zainteresowanie. Potem ze swoim wehikułem podąża do mniejszych kontenerów, rozstawionych co kilkanaście metrów przy pawilonach hurtowników. Czasem jedynie zagląda do wnętrza, czasem przeszukuje kontener. Znowu nic. I znowu.

– Edziu! – rozlega się wołanie. Edward niespiesznie idzie w kierunku wołającego. Jego twarz rozpromienia się, kiedy tamten wskazuje pojemnik z wyrzuconymi owocami. Są banany z brunatnymi plamkami, gruszki nie wiadomo dlaczego wykluczone z handlu, jabłka, pomarańcze. – Zobacz, pani, nie muszę kupować – mówi Edward rozpromieniony. Kiedyś pracował na tej giełdzie jako ochroniarz, ale ze względu na wiek stracił posadę. Teraz ma 78 lat, jest na emeryturze. Od trzech lat pojawia się tu ze swoim wózkiem kilka razy w tygodniu. Wszyscy pracownicy hurtowni i ochroniarze go znają. I lubią. Dlatego przywołują, kiedy mają coś, co może mu się przydać.

– Pyta pani, czy nie jest mi głupio? Na początku wstydziłem się. Ale teraz… Co mam udawać, że jestem jakiś rabadziu? – wzrusza ramionami. Niby ma tę emeryturę, żona też, ale to niewielkie pieniądze. Na dodatek syn nie ma pracy. Mieszka z rodzicami, więc muszą się zatroszczyć, żeby miał co zjeść. Z emerytur nie daliby rady. Stąd te wycieczki na giełdę. – Tu wszystko można dostać, to po co mam kupować? – przekonuje Edward. – Ja nie robię z tego problemu, że biorę jedzenie z kontenera. Bo podchodzę do życia realnie, a nie bujam w obłokach. Jak mam – to dobrze, jak nie mam – też dobrze. Staram się mieć, ale nie zawsze wychodzi.

Pojawia się mężczyzna z rowerem. – Znam go z widzenia, od lat go tu spotykam, bo też przyjeżdża po jedzenie – mówi Edward. Przywołuje tamtego. Tadeusz jest związany z giełdą na Okęciu od lat 80. Nie, nie zawsze był kontenerowcem. – Kiedyś miałem 15 ha ziemi pod Chrzanowem i sad, hodowałem 80 kur, przyjeżdżałem tu sprzedawać swoje produkty: kapustę, czereśnie, jajka… – wspomina. Ale potem ziemię sprzedał. Dziś ma 60 lat, nigdzie nie jest zatrudniony, od czasu do czasu złapie jakąś fuchę. Żona pracuje jako sprzątaczka, wychodzi z domu o dziewiątej rano, wraca przed północą. Dostaje miesięcznie 1,2 tys. zł. – Mało? A co pani myśli, że za sprzątanie chcą więcej płacić? – pyta retorycznie Tadeusz. Dlatego przyjeżdża na giełdę, żeby podreperować domowy budżet. Ale część zdobyczy rozdaje. Ma pod opieką kilka osób, które są w jeszcze gorszej sytuacji niż on, m.in. staruszkę, która wychowuje wnuczkę. Czasem dostanie od nich parę groszy, czasem nie. Nie szkodzi.

Bogusław wygląda na mieszczucha, który wybrał się na przejażdżkę rowerową. Przystojny, o wysportowanej sylwetce. Czapka z daszkiem, okulary słoneczne. Ale Edward mówi, że to kolejny amator żywności z kontenerów. Bogusław potwierdza, że wybrał się na giełdę w celach nie rekreacyjnych, tylko bytowych. Na razie nic nie udało mu się zdobyć.

– Edziu, chleb weźmiesz? – rozlega się. – Nie, wziąłem wczoraj. Dziękuję – odpowiada Edward. Ale pytanie jest sygnałem, że pojawiły się nowe produkty. Bo to wygląda tak: kiedy po ósmej na giełdzie zjawiają się właściciele sklepów spożywczych, przywożą pieczywo, którego nie udało się sprzedać poprzedniego dnia, i gotowe kanapki, które przeterminowały się kilka godzin wcześniej. A kiedy przyjeżdżają transporty z zakładów drobiarskich, pojawiają się skórki kurczaków.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2015, 26/2015

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy