Skazani na sojusz?

Skazani na sojusz?

W relacjach między SLD a „borówkami” nastąpiło ocieplenie. Co z niego wyniknie

Epoka lodowcowa minęła. Przyszła delikatna odwilż – tak Marek Borowski, lider Socjaldemokracji Polskiej, ocenia stosunki z Sojuszem Lewicy Demokratycznej.
Wtóruje mu Wojciech Olejniczak, przewodniczący SLD: – Minął czas kiedy patrzyliśmy na siebie wilkiem. Jesteśmy ulepieni z tej samej gliny, ważne są dla nas te same ideały. Sztuczne bariery i personalne animozje trzeba odłożyć na bok – podkreśla szef Sojuszu.
Wszystko wskazuje na to, że w stosunkach głównych sił na lewicy nastąpił zwrot. Za wcześnie jednak by mówić o zasadniczym przełomie. Rany są zbyt świeże, a najlepszym lekarstwem jest czas. Pierwszy krok został jednak zrobiony. Pora na następne. Bo prawica, która – jak wszystko na to wskazuje – będzie w najbliższym czasie rozdawała karty na polskiej scenie politycznej, musi mieć silną lewicową alternatywę.
Kilka dni po wyborach doszło do spotkania Olejniczaka z Borowskim.
I choć lider SdPl podkreśla, że nie było to ukryte spotkanie w piwnicy (do mediów poszedł komunikat), nie chce zdradzić jego szczegółów.
– Rozmawialiśmy prywatnie. Materia jest delikatna i trzeba się poruszać ostrożnie – ucina. – Nie możemy z tym nagłym ociepleniem przesadzić, bo w innym razie lodowiec roztopi się i wywołamy powódź – żartuje Borowski.
Obaj liderzy podkreślają, że spotkań będzie więcej. A sposobem na zacieśnienie współpracy stanie się metoda małych kroków. – Dobra współpraca na górze da pozytywny sygnał w terenie – przekonuje Olejniczak.
A to ważne, bo

kilkumiesięczne skakanie sobie do oczu

nikomu na dobre nie wyszło. W terenie narobiło największych szkód.
A wszystko zaczęło się w marcu ub. roku. To wówczas w ciągu paru dni na lewicy wydarzyło się więcej niż w ciągu kilku lat. Ale powód tego przyspieszenia nie wziął się znikąd. Sondaże były dla SLD bezlitosne. Wyborcy gremialnie odwrócili się od lewicy. 6 marca, podczas konwencji Sojuszu, Leszka Millera zastąpił Krzysztof Janik. Konwencję ustawiła jedna grupa Marka Borowskiego (natychmiast ochrzczona mianem „borówek”). Dziesiątka polityków wystosowała apel: „Dość złudzeń”, wyraźnie sterując w kierunku bądź przejęcia SLD, bądź tworzenia nowej partii. To wokół tez przez nich przedstawionych toczyła się debata. Jedni okrzyknęli ich wewnątrzeseldowską opozycją, drudzy sumieniem Sojuszu, jeszcze inni zaczynem nowej lewicowej partii.
„Borówki” połączyły dwa zasadnicze elementy: krytyczny stosunek do rządów Millera i do eseldowskiego aparatu. Po okresie rozprowadzania wydawało się, że „borówki” wytraciły impet. Tymczasem już 25 marca w nocy Marek Borowski założył Socjaldemokrację, a dzień później, o 12.00, ogłosił jej powstanie.
Jakby tego było mało, jeszcze tego samego dnia, o 19.00, Leszek Miller ogłosił, że 2 maja, po wejściu Polski do Unii, poda się do dymisji.
Tak więc w dzień powstania SdPl zrealizowała jeden ze swoich celów – odejście Leszka Millera. A nawet drugi – zapowiedź zmian w SLD.
Przez kilka następnych miesięcy byliśmy świadkami wojny na lewicy. Nie brakowało wzajemnych żalów, pretensji, a także oskarżeń o zdradę. W zasadzie było to nieuniknione, gdyż obie partie z niemal tym samym programem i odwołujące się do podobnego elektoratu musiały polityczny dyskurs skierować na personalia. I kiedy Borowski twierdził: – SLD jest szyldem skazanym na porażkę, natychmiast odpowiadał mu Janik: – Jest szyldem poobijanym, ale właśnie zabieramy się za jego remont.
I choć Janikowi nie udało się znacząco wyciągnąć notowań Sojuszu, to jednak rozpoczął mozolny remont partii i zapoczątkował jej zwrot w lewo.
Wydawało się również, że jest na dobrej drodze do porozumienia z Borowskim.
Trafił jednak na wewnątrzpartyjną opozycję, która na kongresie postawiła na Józefa Oleksego. Dla Borowskiego był to jednoznaczny sygnał: większość działaczy Sojuszu niczego się nie nauczyła.
Zbliżająca się perspektywa wyborów parlamentarnych niczym strach zajrzała w oczy tym eseldowskim działaczom, którzy jeszcze niedawno popierając Oleksego domagali się utrzymania dotychczasowego stanu rzeczy. W takich okolicznościach w SLD doszło do rewolucji kadrowej. Ster w Sojuszu objął duet trzydziestolatków – Wojciech Olejniczak i Grzegorz Napieralski.
Przyjęto sześć założeń programowych lewicy, a przy układaniu list wyborczych do parlamentu pożegnano się z kilkoma dotychczasowymi twarzami Sojuszu.
W ten sposób SLD zyskał wielki atut w rozmowach z Socjaldemokracją, a mianowicie

„zmieniliśmy się”.

Mimo to nie udało się przed wyborami porozumieć. Borowski uznał, że SdPl wystartuje samodzielnie. Sam też nie zgodził się na wycofanie swojej kandydatury z wyścigu do prezydenckiego fotela i scedowanie głosów swoich wyborców na Włodzimierza Cimoszewicza. W efekcie „borówki” znalazły się poza parlamentem.
– Szkoda, że nie poszliśmy do wyborów razem – mówi Grzegorz Napieralski, sekretarz generalny SLD. – Szkoda tych kilku procent zmarnowanych głosów. Bo choć i tak bylibyśmy w opozycji, to jednak nasza siła byłby znacznie większa.
Marek Borowski podkreśla dziś, że od samego początku nie wykluczał porozumienia z SLD. – Spora część działaczy Sojuszu bardzo długo nie chciała jednak wziąć pod uwagę faktu, że ten rozłam miał rzeczywiste podstawy. I że nie chodziło o stołki czy też o sprawy personalne. My odeszliśmy, bo w tamtym momencie nie widzieliśmy szansy naprawy SLD – twierdzi lider Socjaldemokracji.
Uważa, że początkowe wyciąganie ręki SLD polegające na stwierdzeniach „dajcie spokój” było nieszczere. – Gdybyśmy tym syrenim śpiewom ulegli, w SLD nic by się nie zmieniło. Niewykluczone, że dalej na czele Sojuszu byłby Józef Oleksy.
Paradoksalnie więc nasze odejście spowodowało zmiany. My mieliśmy dobre powody by odejść, część działaczy SLD zaś miała szlachetne powody, by zostać i naprawiać Sojusz od wewnątrz – mówi Borowski.
Jak twierdzi, SLD zmieniało się bardzo gwałtownie. – Dopiero czas pokaże, jakie jest prawdziwe oblicze Sojuszu. Jeśli jednak Olejniczak będzie kontynuował proces zmian, krok po kroku będziemy zbliżali się do porozumienia.
Nowe kierownictwo Sojuszu zdaje sobie sprawę, że weszło na ścieżkę, z której nie ma odwrotu. – Zmiany, w tym również ta pokoleniowa, będą w partii kontynuowane. Ale trzeba do tego spokojnie podchodzić. Pewne kroki zostały już uczynione w czasie układania list wyborczych do parlamentu. Na pewno wiek nie będzie decydującym wyznacznikiem. W SLD potrzebni są również ludzie z doświadczeniem – twierdzi Wojciech Olejniczak.
Część młodych działaczy Sojuszu kąśliwie zauważa, że odświeżenie przydałoby się także u „borówek”.
Obie strony są za to zgodne, że lewica musi kreować nowych liderów.
– Nowoczesnej lewicy nie zbudujemy z dawnymi baronami. Widzę, że w wielu miejscach w terenie ten zwrot w lewo ma charakter koniunkturalny. Ja tym ludziom nie wierzę – mówi Michał Syska, 25-letni wiceprzewodniczący Socjaldemokracji.
Syska dodaje jednak, że sześć zasad ideowych przyjętych przez nowe kierownictwo Sojuszu jest bardzo dobrym punktem wyjścia. – Teraz Olejniczak musi wprowadzać je w życie – dodaje.
Kreatywności od SdPl oczekuje też Wojciech Olejniczak. – Znam wielu młodych ludzi z Socjaldemokracji. Z niektórymi się przyjaźnię. Będę wspierał każdą naszą wspólną inicjatywę. Tak właśnie wyobrażam sobie współpracę. Przecież nie chodzi o to, by liderzy obu partii spotkali się i na papierze podpisali tekst porozumienia.

Nie chodzi o gesty, ale czyny

w postaci wspólnej walki o lewicowe ideały. Walcząc i upominając się o konkretne, często małe sprawy, zbudujemy wspólny front – podkreśla Olejniczak.
Jego zdaniem, Sojusz, jako jedyny reprezentant lewicy w Sejmie, będzie gros swojej aktywności wykorzystywał na Wiejskiej. – W wielu jednak sprawach powinniśmy występować wspólnie. Przykładem jest nasze oświadczenie w sprawie rządu premiera Marcinkiewicza. Mam nadzieję, że kiedy zapoznamy się z exposé szefa nowego rządu, ten scenariusz zostanie powtórzony.
Wspólne wystąpienia, stanowiska czy akcje społeczne są środkiem. Do czego? Co kryje się za słowem współpraca?
– Kształtuje się blok prawicowy, więc dobrze byłoby, aby lewica stworzyła dla niego silną alternatywę. To mógłby być front wykraczający nawet poza szeroko rozumianą lewicę – coś na wzór włoskiego centrolewicowego Drzewa Oliwnego – mówi Marek Borowski.
Nie jest bowiem tajemnicą, że lider Socjaldemokracji już kilka miesięcy temu zerkał w stronę Władysława Frasyniuka i Partii Demokratycznej.
Wojciech Olejniczak ma nadzieję, że działanie programowe i polityczne przyniesie w efekcie wspólne listy SLD i SdPl w wyborach samorządowych i wreszcie parlamentarnych.

 

Wydanie: 2005, 45/2005

Kategorie: Kraj
Tagi: Tomasz Sygut

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy