Nie miał predyspozycji i kwalifikacji dyktatora. Wolał „patronować” i osłaniać przesuwanie się władzy w kierunku rządu przed zawiścią i intrygami aparatu partyjnego Śmierć prominentnego polityka to nie najlepsza okazja do poważnej analizy jego dokonań. Majestat śmierci narzuca inny język i inną konwencję, zwłaszcza jeśli się zmarłego dobrze znało i przez lata współpracowało się z nim. Powiem tylko, że po wielu trudnych przejściach miał pod koniec życia Edward Gierek powód do satysfakcji. W kilku badaniach opinii, w tym w najsolidniejszym z ostatnio prowadzonych, ludzie średniego i starszego pokolenia zapamiętali dekadę, kiedy stał na czele PZPR, jako najpomyślniejszą w ich życiu. Aczkolwiek tego typu sondaży nie wolno zbyt dosłownie i jednoznacznie interpretować, powód do satysfakcji był. Zastanówmy się zatem nad tą dekadą, nad czasami, które Antoni Czubiński w swej najnowszej historii Polski XX w. nazywa „rządami Gierka-Jaroszewicza”, chyba trafnie. Początek i koniec tego okresu kryje jeszcze trochę tajemnic. Okoliczności – zwłaszcza „pałacowe” – upadku Gomułki nie są do końca jasne. Ostatnio toczyła się na ten temat żywa dyskusja wywołana przez gen. Czesława Kiszczaka. Również odejściu Gierka w 1980 r. towarzyszyły przeróżne intrygi, gry i manipulacje koterii, ich oddziaływanie na zachowania mas itp. Historycy będą mieli jeszcze sporo z tym zajęcia. Ale nie są to sprawy najważniejsze. Zmiany ekip w systemach autorytarnych są najtrudniejszym etapem procesu politycznego, nawet w demokratycznych sprawiają kłopoty. Istota rzeczy, to znaczy główne cechy dekady lat 70., rysują się dziś, z pewnej już perspektywy, dość wyraziście. Była to ostatnia, częściowo skuteczna próba modernizacji polskiego „realnego socjalizmu”, uzyskania dynamiki gospodarczej i umocowania społecznego. Miała głównie technokratyczny charakter i takież zaplecze społeczne. W gospodarce oznaczała szansę na wykorzystanie światowej koniunktury (petrodolary i tani kredyt) dla technicznej modernizacji przemysłu, budownictwa oraz konsumpcji. Wieś indywidualna, chłopska została uwolniona od ciężaru dostaw obowiązkowych i ożywiona inwestycyjnie. Ruszyła druga po wojnie fala urbanizacyjnej migracji ze wsi do miast, porównywalna z tą z lat 1949-60. Poszerzyło się znacznie pole inicjatywy, a także możliwości zarobkowych kadr gospodarczych. Łatwo oczywiście wskazać liczne pomyłki w decyzjach inwestycyjnych, wzrost zadłużenia zagranicznego itp. zjawiska, częściowo nieuniknione w gospodarce nakazowej i arbitralnie sterowanej, a częściowo spowodowane załamaniem koniunktury zewnętrznej w połowie okresu. Warto wszak pamiętać, że dochody ze sprzedaży owego deprecjonowanego propagandowo „złomu” ratują chwiejne budżety III RP już od dziesięciolecia. A sporo przecież najzwyczajniej roztrwoniono. W polityce wewnętrznej były to czasy liberalizacji, choć nie demokratyzacji. Uchylona lub rozluźniona została kontrola państwa nad wieloma dziedzinami “pozapolitycznymi”, społecznej i intelektualnej aktywności, można było swobodniej bogacić się, jeździć za granicę, uprawiać twórczość kulturalną i naukową. Monopol i sfera zainteresowania władz coraz wyraźniej skupiały się na sferze życia bezpośrednio politycznego. Ówczesna opozycja polityczna, zarówno orientacji antykomunistycznej, jak i „rewizjonistycznej”, liberalizacji nie ceniła. Ją interesowała przede wszystkim walka o partycypację polityczną. W pierwszym pięcioleciu pozostawała jednak słaba i praktycznie niezagrożona represjami. Inaczej Kościół, z liberalizacji korzystał chętnie i szczodrze. W rezultacie stosunki na linii państwo-Kościół polepszyły się do tego stopnia, że w 1978 r. kardynał Wyszyński upominał wiernych, aby hymn kościelny kończyli słowami „Ojczyźnie wolnej pobłogosław Panie!”. W sumie zrobiono niemały krok w kierunku detotalizacji systemu, kontynuując przełom otwarty przez Gomułkę w 1956 r. W polityce zagranicznej w zamian za koncesje gospodarcze realizowano otwarcie na Zachód (m.in. zgoda na masową emigrację do RFN), opłacane wobec ZSRR wiernopoddańczymi gestami (Order Virtuti Militari dla Breżniewa, poprawki do konstytucji). Nie przypadkiem długo jeszcze po upadku Gierka jego zachodni partnerzy, zwłaszcza Helmut Schmidt i Valéry Giscard d’Estaing, nie kryli swej doń sympatii. Breżniew odwrotnie, czuł się zawiedziony, liczył na co innego, w konsekwencji chętnie pobłogosławił zmianie. Za parę miesięcy miał również dość Kani. W ogóle wszyscy polscy pierwsi sekretarze KC PZPR z wyjątkiem Bieruta okazali się dla Kremla rozczarowaniem, większym lub mniejszym. Sformowanie się gierkowskiej ekipy zakończyło istotną zmianę rządzącej formacji, zapoczątkowaną jeszcze za Gomułki. Definitywnie zeszła ze sceny starokomunistyczna, kapepowska formacja, ideowa,
Tagi:
Andrzej Werblan