Czekając na Polskę Jacka Kuronia

Czekając na Polskę Jacka Kuronia

Ze wspomnień o Jacku Kuroniu, które ukazały się w drugą rocznicę jego śmierci, najbardziej utkwiła mi w pamięci opowieść Danuty Kuroniowej, o tym, jak Jacek gasił strajk w Hucie Lucchini. Gdy ludzie z huty szli demonstrować pod URM, Jacek patrzył na to z okna swego mieszkania. Z parteru ulicy Mickiewicza. Nie był już ministrem, to już nie była jego sprawa. A była. Stał przy oknie, patrzył na ludzi w znoszonych ubraniach, zmęczonych, przestraszonych, zdesperowanych, i płakał. Potem rzucił się sprawę załatwiać. Ludzie z huty bali się, że nowy właściciel zacznie zwalniać, że stracą pracę, stracą wszystko. Włosi z koncernu Lucchini bali się, że stracą pieniądze, które włożyli w hutę, że nic nie będą mogli z zakładem zrobić. Między załogą i dyrekcją był mur. Kuroń rozmawiał z jednymi i drugimi. Ciągle rozmawiał. Potem, gdy rozmowy znalazły się w impasie, pojechał do Włoch, do właściciela huty, Luigiego Lucchiniego. Jego, legendę antykomunistycznej opozycji, przyjmował na Zachodzie każdy. I Kuroń przekonał Lucchiniego, że nie da się pracować z upokorzonymi ludźmi i upokorzonymi związkami zawodowymi. I Włoch wysłał do każdego pracownika list, zaczynający się od słów: „Jako przełożony powinienem pierwszy wyciągnąć rękę do zgody…”. Oto filozofia Jacka Kuronia w działaniu – dogadujemy się,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2006, 26/2006

Kategorie: Kraj