Czerwona Armia kontra „żółci”

Czerwona Armia kontra „żółci”

Chaos w Tajlandii zapowiada bezpardonową walkę o władzę w tym turystycznym raju Dziesiątki tysięcy zachodnich turystów utknęły w Tajlandii, gdy protesty opozycji sparaliżowały komunikację lotniczą w całym kraju. Także 300 Polaków nie mogło powrócić z urlopów. Wiele wskazuje na to, że obcokrajowcy powinni unikać tego egzotycznego królestwa przynajmniej w najbliższej przyszłości. Tajlandia to kraina rajskich plaż, szumiących palm, malowniczych gór, przyjaznych ludzi i posągów Buddy. Każdego roku przybywa tu 15 mln turystów, którzy zazwyczaj nie narzekają na brak gotówki. Najlepszym sezonem jest okres Bożego Narodzenia i Nowego Roku, który wielu Europejczyków, Amerykanów, Japończyków pragnie spędzić pod gorącym słońcem kraju Tajów. Ale dochody z turystyki w bieżącym roku drastycznie spadną. Wielu obcokrajowców, przerażonych anarchią i chaosem, odwołuje wcześniejsze rezerwacje. Każdy dzień ostatnich protestów kosztował gospodarkę kraju 85 mln dol. Amara Sriphayuk, główny ekonomista centralnego Banku Tajlandii, szacuje, że jeśli polityczne zawirowania będą trwać także w roku przyszłym, oznaczać to będzie dla sektora turystycznego gigantyczną stratę 4 mld dol. Cała tajska ekonomia może pogrążyć się w głębokim kryzysie. A wiele wskazuje na to, że walka o władzę w Bangkoku daleka jest od rozstrzygnięcia. Blokujący lotniska demonstranci pozornie zatriumfowali. 2 grudnia Trybunał Konstytucyjny rozwiązał Partię Władzy Ludu (PPP) oraz dwa inne ugrupowania tworzące koalicję rządową. Uznano, że kupowały one głosy wyborcze. Ale politycy PPP nie dali za wygraną. Natychmiast utworzyli nowe ugrupowanie pod nazwą Puea Thai (Dla Tajlandii) i zamierzają sformować następny gabinet. Opozycja jednak nie spocznie, dopóki nie przejmie władzy, a ponieważ nie ma szans na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, zamierza zlikwidować tajską demokrację. Opozycja to luźny sojusz biznesmenów, rojalistów, elit miejskich z Bangkoku, skupionych w organizacji Ludowy Sojusz na rzecz Demokracji (PAD), których łączy nienawiść do byłego premiera Thaksina Shinawatry, nazywanego przez niektórych tajskim Juanem Peronem. Thaksin, magnat przemysłu telekomunikacyjnego, swój ogromny majątek potrafił przekuć także na polityczny sukces. Nie chciał być klientem i rzecznikiem tradycyjnego establishmentu ze stolicy. Umiejętnie zdobył poparcie ubogich wieśniaków z północnych i północno-wschodnich prowincji, którzy stanowią większość społeczeństwa 66-milionowego kraju. Jako pierwszy tajski przywódca usiłował zapewnić im opiekę zdrowotną, tanie kredyty, infrastrukturę. Dzięki „wiejskim głosom” Thaksin triumfował w kolejnych wyborach – po raz ostatni w 2006 r. Mandaryni z tradycyjnych elit miejskich uznali szefa rządu za zdrajcę swoich interesów, który przekupuje ciemny lud i tylko dzięki tej korupcji sprawuje rządy. Trzeba podkreślić, że mieszkańcy ogromnego Bangkoku przeważnie pogardzają niepiśmiennymi wieśniakami, uważają ich za niezdolnych do udziału w życiu politycznym. W 2006 r. uformował się PAD i zaczął organizować w Bangkoku antyrządowe demonstracje. Opozycja oskarża Thaksina i jego stronników o zamiar zastąpienia monarchii republiką, co najprawdopodobniej nie jest prawdą. W każdym razie przeciwnicy rządu występują w barwach żółtych – to kolor domu królewskiego. Sędziwy, 81-letni monarcha Bhumipol cieszy się w społeczeństwie wielkim szacunkiem. Opozycjoniści zakładają więc koszulki z napisem „Kocham króla”. Zwolennicy Thaksina ubierają się natomiast na czerwono. Ich T-shirty i czapki często zdobią słowa: Red Army. Uważają się za obrońców demokracji i z pewnością mają ku temu powody. Opozycja zamierza bowiem przeprowadzić „reformę ustrojową”, tak aby tylko 30% miejsc w parlamencie pochodziło z wolnych wyborów, pozostałe 70% – z nominacji. Jeżeli ten cel zostanie osiągnięty, oznaczać to będzie koniec ustroju demokratycznego w kraju Tajów. Wieśniacy z północy, wierni stronnicy Thaksina i rządu, staną się obywatelami drugiej kategorii bez wpływu na polityczne życie państwa. We wrześniu 2006 r. wojskowi przeprowadzili pucz, Thaksin, który akurat był w nowojorskiej siedzibie ONZ, osiedlił się w Londynie. W maju 2007 r. generałowie rozwiązali jego partię o nazwie Thai Rak Thai (Tajowie Kochają Tajów). W grudniu tego samego roku zezwolili na przeprowadzenie wyborów parlamentarnych. Jak było do przewidzenia, zwyciężyła w nich PPP, będąca w praktyce odrodzoną pod inną nazwą Thai Rak Thai. Władzę objął polityczny sprzymierzeniec Thaksina, Samak Sundaravej. Protesty „żółtych” trwały. 26 sierpnia opozycjoniści rozpoczęli okupację siedziby rządu (Government

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 50/2008

Kategorie: Świat