Czeski film w TVP

Czeski film w TVP

W Europie najtęższe głowy debatują, co zrobić, by odzyskać media dla obywatelskiej refleksji Czy telewizja nas ogłupia? Oczywiście, że tak. Neil Postman, nieżyjący już amerykański filozof, medioznawca, w książce „Zabawić się na śmierć” przenikliwie analizuje społeczeństwo czasów telewizji. O ile, podkreśla, słowo pisane, książka, porządkuje informacje i idee, to obecne czasy dokonują czegoś zupełnie przeciwnego. Nasza epoka to „świat rozbitego czasu i rozproszonej uwagi”. Cóż to oznacza? Ano to, że zasypywani jesteśmy każdego dnia górą różnych informacji, z różnych dziedzin, w których przemieszane są rzeczy istotne i błahe. Nie wiadomo, jakie znaczenie mają te informacje, wiadomo tylko, że są „najnowsze”. I że za chwilę zostaną zasypane kolejnymi „najnowszymi”. Wybieranymi na zasadzie takiej, by przyciągnąć uwagę widza. „Zostańcie państwo z nami! Jutro kolejna porcja wiadomości!”, woła rozemocjonowany prezenter telewizyjnego programu informacyjnego, w którym usłyszeliśmy o terrorystach, seksskandalu, próbie malwersacji, morderstwach i wypadku samochodowym. Jutro będzie podobnie – kolejna porcja śmierci i taniej sensacji trafi do widza. Po co? Postman przestrzega – przekaz telewizyjny kieruje się do emocji, a nie do rozumu. Pomieszanie spraw poważnych z rozrywką degraduje sprawy poważne. Już nie wiadomo, co jest dla zabawy, a co na serio. W ten sposób z obywateli, świadomych, rozumnych, debatujących, stajemy się bezwolni. Zabawiają nas, a my klaszczemy. Gorzej – nie potrafimy łączyć informacji w ciągi przyczynowo-skutkowe, trudniej nam abstrakcyjnie myśleć. Postman pisał to w połowie lat 80., pod wpływem obserwacji amerykańskich mediów, w prawie 100% komercyjnych. Dziś jego słowa nabierają aktualności w Polsce. Wystarczy posłuchać którejś z debat na temat mediów. Podczas krakowskiego Kongresu Kultury Polskiej, w panelu poświęconym roli mediów w promowaniu kultury, Jacek Żakowski mówił o ewolucji mediów w kierunku kiczu. I że media rozwijają kulturę „prostactwa, awantury, piekła i chamstwa”. Parę dni wcześniej, podczas konferencji w Sopocie o przyszłości mediów, Tomasz Lis mówił z kolei: „Słyszeliśmy o konieczności digitalizacji mediów, ale w tej chwili w Polsce toczy się ich debilizacja. Za co odpowiadamy wszyscy. Także ja. Rynek sobie sformatował widza. Wykreował na bohatera chama, prostaka i ekshibicjonistę. Media nadążają za takimi upodobaniami widzów”. I dodawał: żyjemy na pustyni intelektualnej. I ostrzeżenia medioznawców, filozofów, i refleksje praktyków wzajemnie się uzupełniają. W Europie najtęższe głowy debatują, co zrobić, by odzyskać media dla obywatelskiej refleksji. Bo demokracja staje się pusta, gdy obywatele decydują nie na podstawie przekonań, świadomego wyboru, własnych przemyśleń, tylko zaczarowani PR-owskimi sztuczkami. Pod wpływem emocji. Wystarczy rzut oka na polityczną scenę, by dojrzeć efekty tego procesu – ekspansję ugrupowań populistycznych, odwołujących się do fobii, najprostszych stereotypów, i kryzys liberałów oraz lewicy – najchętniej odwołujących się do rozumu. Do racjonalnych argumentów. W tej sytuacji w naturalny sposób wzrok pada na media publiczne. Jeszcze kilkanaście lat temu skazywano je na zagładę, na nieuchronną prywatyzację, roztopienie się w świecie komercji. Dziś mało kto już tak mówi, dziś mediom publicznym przypisywana jest coraz ważniejsza rola. Tak jak obywatel ma prawo do czystego powietrza, czystego chodnika, tak ma prawo do czystego, niezaśmieconego kanału informacji i debaty. A w Polsce? W Polsce w ostatnich tygodniach bardzo wiele mówi się o mediach publicznych. Tylko ile to jest warte? Bo nad czym debatujemy – kto z kim zawiązał koalicję? Który zarząd jest prawdziwy? Która ustawa będzie regulowała rynek mediów? Czy za rok, po wyborach prezydenckich, Platforma weźmie w mediach wszystko? W tym nieprzyzwoitym rozgardiaszu szczególnie zabrzmiał głos samego premiera. Który oświadczył, że media publiczne go nie podniecają, bo jeszcze się nie zdarzyło, by wygrał wybory ten, kto je ma. W ten sposób poznaliśmy intelektualne horyzonty Donalda Tuska – zajmuje się sprawami, które go podniecają, a jeśli chodzi o media, patrzy na nie pod kątem tego, czy pomagają wygrać wybory, czy nie. I tyle. Więcej nie trzeba. A żeby powyższa uwaga nie zabrzmiała zbyt zgryźliwie, trzeba dodać, że nic nie wskazuje na to, by polityczni konkurenci lidera PO patrzyli na media inaczej. Mamy więc w sprawie rynku mediów potężny kłopot. Bo skala problemu jest olbrzymia. Bo w tym wszystkim chodzi i o władzę (wybory, wybory!), i o gigantyczne pieniądze (zbliżająca się cyfryzacja to bój o miliardy), i o coś jeszcze ważniejszego –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 39/2009

Kategorie: Kraj