Prof. Zbigniew Religa: Intuicja jest lekarzowi potrzebna. A w polityce jest podobnie Szkiełko i oko – Czy ma pan intuicję? – Chyba tak – Jest bardziej potrzebna lekarzowi czy politykowi? – Na pewno lekarzowi jest potrzebna. Chyba przez pierwsze dwadzieścia lat pracy zawodowej podpowiadała mi bardzo dużo. A w polityce jest podobnie. – To intuicja kazała panu powiedzieć do wyborców na stadionie: „Słuchajcie, musimy zrobić wszystko, żeby Górnik był wielki”? – Nie, to się wzięło raczej z poczucia wstydu, że mam mówić o polityce w takim miejscu. Ono nie nadawało się na kampanię. Ludzie tam przyszli oglądać mecz. – To gdzie przydała się panu intuicja polityczna? – Nie zdradzę przykładów, ale czasem ją wykorzystuję (uśmiecha się). – A wykorzystywał ją pan przy diagnozowaniu pacjentów? Można przewidzieć na przykład, kto przeżyje operację? – Tego do końca nigdy nie wiadomo. Czasem zdarzały się cuda. Pacjent, który według mnie musiał umrzeć, przeżywał – i odwrotnie. Jednak w większości wypadków można przewidzieć jego przyszłość. – Po czym to się poznaje? – Ja poznaję po oczach. W nich można wiele zobaczyć. Czy człowiek się poddaje, czy walczy o życie. Jeśli widzę pełną determinację, to ci ludzie przeżywają, niezależnie od tego, jak zły jest ich stan. A gdy pacjent jest zrezygnowany, to nawet jeśli operacja idzie gładko, on czasem z niewiadomych przyczyn umiera. – Nie wierzy pan w cuda. Ale czy jako lekarz nie spotkał się pan z takimi sytuacjami, których nie da się wyjaśnić inaczej niż jako cud właśnie? – Znam trzy przypadki, o których rzeczywiście muszę powiedzieć: cud. Z tym że to cud w cudzysłowie. Pierwszy zdarzył się w Szpitalu Wolskim. Mój ówczesny szef operował bardzo młodego człowieka, który miał ogromny nowotwór w brzuchu. Z powodów technicznych nie można było wyrzucić całego guza z ciała. Zostało kilka wycinków. Pacjentowi dawaliśmy sześć, może osiem miesięcy życia. Proszę sobie wyobrazić, że ten człowiek żyje do dzisiaj. Nie ma żadnych nowotworów, co zostało potwierdzone histologicznie. Ten \”cud\” tłumaczę sobie tak, że po wyrzuceniu guza układ odpornościowy pacjenta się zmobilizował i zwalczył resztki nowotworu. Miałem też dwa razy sytuację, że po operacji kardiochirurgicznej pacjent właściwie już umierał. I nagle, ni stąd, ni zowąd, jego stan zaczynał się poprawiać. Do dziś nie umiem znaleźć logicznego wytłumaczenia. Ale są to po prostu przypadki, których nie umiem wyjaśnić. W cuda jako takie nie wierzę. – Zdarzało się panu modlić nad pacjentem na sali operacyjnej, kiedy było z nim już bardzo źle? – Zdarzało mi się robić różne rzeczy. Chyba też modlić, nie wierząc w skuteczność modlitwy. Ale każda próba pomocy umierającemu pacjentowi, która mogłaby spowodować poprawę jego stanu, jest dobra. – Czy tego typu prośby zostały kiedykolwiek wysłuchane? – Jeśli mam być szczery, nie pamiętam czegoś takiego. – A jak pan interpretuje opowieści ludzi, którzy przeżywali śmierć kliniczną i twierdzili, że widzieli światło, jasny tunel itp.? – Miałem pacjenta, który to właśnie przeżył. Na kardiochirurgii często się zdarza, że chorzy nam „odpływają”, a potem wracają. I on rzeczywiście mówił o tunelu, o świetle na jego końcu. Sądzę, że to efekt jakichś wyładowań w mózgu, pewna reakcja, spowodowana procesem umierania. – A oglądanie własnej śmierci? – Nie, w coś takiego po prostu nie wierzę. pod prąd partii – W prasie PRL pojawiało się dość słynne zdjęcie pana z generałem Wojciechem Jaruzelskim, zrobione podczas ostatniego oficjalnego pochodu pierwszomajowego… – Generała Jaruzelskiego postrzegam zupełnie inaczej niż politycy PiS. – Czyli jak? – Jeśli spojrzymy na wybory generała Jaruzelskiego i jednocześnie uświadomimy sobie, w jakich czasach żyliśmy, jakie były uwarunkowania zewnętrzne, to zobaczymy, że Polska była całkowicie uzależniona od Związku Radzieckiego. Sądzę, że wpływ na decyzję generała o wprowadzeniu stanu wojennego miały wydarzenia pięćdziesiątego szóstego roku na Węgrzech i sześćdziesiątego ósmego w Czechosłowacji. On lepiej niż inni wiedział, że Polska jest całkowicie uzależniona od decyzji zapadających w Moskwie. I dostosował się do tego w swoich działaniach. Oskarżanie go o kierowanie związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym od 27 marca 1980 r. do momentu zawieszenia stanu wojennego uważam za śmieszne i głupie. To jakiś
Tagi:
Jan Osiecki









