Czy musimy kupić F-16?

Czy musimy kupić F-16?

Amerykanie mówią, że mają pełen portfel zamówień, więc proponują nam swój samolot wyłącznie „ze względów politycznych” Czy wydawanie 3,5 mld dol. na samoloty dla wojska, kiedy – jak się niektórym wydaje – nie grozi nam żadna wojna, a problemy budżetowe zmuszają do oszczędności w każdej dziedzinie życia, ma sens? Pytanie to powróciło z nową siłą w ubiegłym tygodniu, kiedy odbyło się uroczyste otwarcie kopert z ofertami w przetargu stulecia na myśliwiec wielozadaniowy dla polskiego lotnictwa. W ostatecznej rozgrywce znaleźli się: amerykański koncern Lockheed Martin z maszyną F-16 C/D Block 50/52, francuski Dassault z samolotem Mirage 2000-5 oraz Szwedzi reklamujący samolot Gripen. W ciągu 45 dni, najpóźniej 27 grudnia, rząd powinien ogłosić, jakie samoloty kupuje i za jakie pieniądze. Przeciwników tej transakcji jest ciągle niemało. Mizeria państwowej kasy to tylko jeden z argumentów. Wiele osób pyta też, czy w ogóle takie samoloty są nam potrzebne. W długofalowej strategii NATO polskie lotnictwo traktowane jest uzupełniająco, by nie powiedzieć marginalnie. W wypadku (hipotetycznego) ataku na Polskę i tak bronić polskiego nieba będą głównie myśliwce z Niemiec. Często powtarzany argument, że wstępując do Sojuszu Atlantyckiego zobowiązaliśmy się do wystawienia eskadry samolotów mogących współdziałać z innymi jednostkami natowskiego lotnictwa, też bywa podważany, i to argumentem trudnym do zbicia. Eskadrę dla potrzeb paktu musimy bowiem wystawić niebawem, a nowe samoloty z przetargu wejdą do wyposażenia polskiej armii dopiero od 2006 r. Zdecydowano już zresztą, że w skład takiego lotniczego związku taktycznego wejdą ostatecznie migi 29 z odpowiednim wyposażeniem, kompatybilnym z natowską aparaturą (dziś takimi maszynami dysponuje m.in. niemiecka Bundeswehra). Zwolennicy zakupu nowych maszyn odpowiadają, że i tak nie mamy specjalnego wyboru. Wiceminister obrony, Janusz Zemke, zaznacza, że jeśli decyzja o samolocie nie zostałaby podjęta, to około 2015 r. Polsce zabraknie samolotów bojowych. Za dwa lata mają bowiem być wycofane ze służby ostatnie polskie migi 21, a w 2010 r. skończy się resurs (okres eksploatacji) myśliwców Mig 29. Zmniejszać się będzie liczba eksploatowanych myśliwców Suchoj Su-22. „Oprócz Islandii, Luksemburga i Monako wszystkie państwa europejskie przymierzają się do wymiany sprzętu lotniczego”, przekonywał przy okazji otwarcia kopert z ofertami Zemke. Niektórzy argumentują też, że kraj o naszym potencjale ludności i ambicjach odgrywania ważnej roli w NATO i w Europie, a w dodatku położony w newralgicznej militarnie środkowej części kontynentu, nie może mieć armii szczątkowej, pozbawionej nowoczesnego lotnictwa. Na dodatek, mówi się, zakup nowych samolotów obiecaliśmy jeszcze przed wstąpieniem do NATO i trudno byłoby teraz z takiego zobowiązania się nie wywiązać. Ta ostatnia informacja wielu osób nie dziwi, ale niektóre odrobinę irytuje. Zderza się bowiem z dość powszechnym w środowiskach polityków i ludzi zajmujących się wojskowością przekonaniem, że w gruncie rzeczy wybór samolotu, który będziemy kupować, dokonany został już dość dawno, a będzie nim F-16. Gdyby nie potrzeby amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, z zakupem powietrznej maszyny dla polskiej armii moglibyśmy jeszcze poczekać, narzekają niektórzy. Ile w tym ostatnim stwierdzeniu prawdy, a ile (bardzo polskiej) nadmiernej podejrzliwości? Niektórzy przypominają wypowiedzi amerykańskich ekspertów jeszcze z lat 90., otwarcie mówiących na spotkaniach np. z polskimi dziennikarzami, że Amerykanie liczą, że po wejściu Polski i innych krajów naszego regionu do NATO ich koncerny zbrojeniowe wezmą udział w przezbrajaniu naszego wojska. Z kolei teraz dyrektor Agencji Współpracy Obronnej w Departamencie Obrony USA, gen. broni Tome H. Walters, podczas niedawnej wizyty w Polsce zaznaczał, że rząd amerykański wspiera propozycję Lockheeda Martina, wytwórcy F-16, nie ze względów komercyjnych, bo firmie nie brakuje zamówień, ale „ze względów politycznych i strategiczno-wojskowych”. Minister obrony, Jerzy Szmajdziński, obiecuje cały czas, że do końca przetargu obowiązywać będzie zasada równego traktowania wszystkich jego uczestników, „żeby ci, którzy go nie wygrają, mieli jak najmniej wątpliwości, czy polski rząd postąpił słusznie”. Z drugiej jednak strony, wiceminister gospodarki, Andrzej Szarawarski, ledwo oferty w przetargu na samolot zostały otwarte, już zdążył oświadczyć, że najwyżej ocenia propozycję offsetową (czyli obiecywane inwestycje kapitałowe i finansowe w polską gospodarkę, towarzyszące zakupowi samolotu) Amerykanów, a najniżej – Szwedów.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 46/2002

Kategorie: Kraj