Czy ta partia rośnie w siłę?

Czy ta partia rośnie w siłę?

Trzeba mieć w sobie niewyczerpane pokłady wyrozumiałości, by śledzić programowe zygzaki prezentowane przez SLD Miał być trójskok. Tak zapowiadali to jeszcze rok temu liderzy lewicy – że wybory parlamentarne będą zwieńczeniem pozostałych – samorządowych i prezydenckich. Że jesienią 2011 r. SLD uzyska 18-20% głosów i – jak równy z równym – zawiąże koalicję z Platformą. Właśnie nadchodzi czas weryfikacji tej obietnicy. Jedni mogą, drudzy nie Teoretycznie nie powinno być z tym kłopotu. To nie jest tak, że w czasie światowego kryzysu partie socjaldemokratyczne są w odwrocie. Przeciwnie, w przyszłorocznych wyborach możemy się spodziewać zwycięstwa lewicy w Niemczech i we Francji. Po drugie, ewidentnie widać, że Polacy są już znużeni Platformą i partii Tuska pozostał chyba tylko jeden argument – że jeśli nie oni, to PiS. Po trzecie, elektorat lewicy to w Polsce 20-25% wyborców, a może więcej, i ci wyborcy już dobrze wiedzą, że prawicowe partie chętnie kupią ich głosy, ale nawet palcem nie kiwną, by realizować lewicowe postulaty. Po czwarte, mija gniew wyborców na SLD. Czasy Polski Ludowej już nie budzą wielkich emocji, przeciwnie – wywołują u wielu Polaków pewien sentyment, więc „nieprawe” korzenie SLD mało kogo już gorszą. Dowodem na to są sukcesy wywodzących się z PZPR prezydentów prawicowych miast – Rzeszowa i Łomży. I Ferenc, i Czerniawski (ostatni I sekretarz PZPR w mieście) wygrali prezydentury w wyborach bezpośrednich. Emocji nie budzi również okres 2001-2005, kiedy to SLD z partii, która zdobywa 41% głosów, skurczył się do ugrupowania okołodziesięcioprocentowego. To zwinięcie nie nastąpiło ot tak sobie, to był efekt, delikatnie mówiąc, rozczarowania do rządów SLD oraz „ekscesów” niektórych jego polityków. Ale, zdaje się, po sześciu latach wyborcy ten okres już mniej pamiętają. Skoro więc nic już nie stoi na przeszkodzie, by SLD rósł w siłę, dlaczego nie rośnie? Oczywiście, najprościej tłumaczyć to siłą PO-PiS, czyli taktyką obu największych partii, które ze wzajemnej walki uczyniły główną oś politycznej debaty. Ale przecież to nie jest tak, że wyborcy są głusi i że tej osi nie da się rozbić. I że będzie na zawsze. Na pewno jednak nie da się jej naruszyć, mamląc pod nosem puste hasła, że lewica kontra prawica itd., bo to nic przeciętnemu wyborcy nie mówi. Ba! Można iść dalej i zapytać, co się dzieje. Bo jeżeli wyborcy są znużeni Platformą i nie chcą PiS, to dlaczego lewica nie potrafi do nich wyjść z dobrą ofertą? Zdaje się, że rzecz polega na tym, że SLD tej oferty nie ma, a poza tym nie za bardzo wiadomo, kto mógłby z nią wyjść. Z czym do ludzi? Porozmawiajmy najpierw o ofercie – trzeba mieć w sobie niewyczerpane pokłady wyrozumiałości, by śledzić programowe zygzaki prezentowane przez SLD. Grzegorz Napieralski najpierw przedstawiał się jako polski Zapatero. Co jakiś czas prezentował więc różne nieprzychylne hasła pod adresem Kościoła. Złośliwie komentowano, że Sojuszowi z lewicy zostały już tylko hasła antyklerykalne. Ale to wszystko spełzło na niczym, SLD już dawno się wycofał z pomysłu radykalnej walki z Kościołem i z jego wpływami. Kolejnym pomysłem były twarde hasła lewicowe dotyczące praw pracowniczych. To wyglądało sensownie, szkoda tylko, że liderzy partii nie wyszli w tej sprawie poza ogólniki. Które, nawiasem mówiąc, sprowadzały się do tego, żeby krytykować PO i uśmiechać się do PiS. I jeszcze większa szkoda, że podpisali umowę o współpracy z Business Centre Club. Już nie wiadomo zatem, jaki jest stosunek SLD do spraw kluczowych, dotyczących świata pracy. Podczas mijającej kadencji był moment, kiedy Sojusz mógł zaznaczyć swoje stanowisko, i to bardzo wyraźnie – to był czas wojny minister Fedak z otwartymi funduszami emerytalnymi. Pomysł OFE nawet nie jest liberalny, bo zapewnia funduszom monopol i stały dopływ pieniędzy przyszłych emerytów. Dla lewicowca OFE jest horrendum, jest maszynką od wyciągania pieniędzy z portfeli obywateli i z państwowej kasy i do przekazywania ich bogatym funduszom. Jest anty-Janosikiem. Ale gdy przyszło do walki z OFE w parlamencie, lewica zachowywała się dwuznacznie, zakładając, że większe korzyści przyniesie jej szczypanie rządu niż walka o zasady. Nawet w tak, wydawałoby się, fundamentalnej sprawie jak stosunek do PRL, liderzy Sojuszu zostawiają sobie otwarte furtki. Z jednej strony, bronią tamtego czasu, z drugiej – puszczają oko do widowni, mówiąc, że są młodzi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 40/2011

Kategorie: Kraj