Czyjaś Ty, Polsko?

Czyjaś Ty, Polsko?

Andrzej Sikorowski fot. Adam Golec (zdjecie z archiwum prywatnego Andrzeja Sikorowskiego, udostepnione bezplatnie)

Tuż po marszu, który 11 listopada przeszedł ulicami Warszawy, z Andrzejem Sikorowskim rozmawia Leszek Konarski Andrzej Sikorowski – (ur. w 1949 r.) piosenkarz, kompozytor i poeta. Od 1977 r. związany z krakowską grupą Pod Budą. Twojej najnowszej piosenki „Czyjaś Ty?” nie ma jeszcze na płytach, a już tysiące ludzi przesyłają sobie przez internet jej słowa. Zadajesz w niej bardzo ważne pytanie. – Tak, to niezwykle istotne pytanie i dlatego wyśpiewuję je na początku moich recitali, otrzymując często brawa, jakie nie następują po znanych przebojach, wielu rodaków zatem identyfikuje się z moją diagnozą patriotyzmu. Bardzo dobre pytanie na stulecie naszej niepodległości. – Nie pisałem jej specjalnie na tę okoliczność, przypadek sprawił, że tak aktualne staje się pytanie postawione w tytule. Nie ma na nie łatwej i jednoznacznej odpowiedzi, wiele osób, grup społecznych, partii politycznych przypisuje sobie prawo własności do ojczyzny, stosując gombrowiczowskie stopniowanie „moja, mojsza, najmojsza”. Było to doskonale widać w Warszawie 11 listopada, w czasie marszu „Dla Ciebie Polsko”, zorganizowanego w rocznicę odzyskania niepodległości. Wszyscy nieśli te same biało-czerwone flagi i wszyscy byli przekonani o swoim wielkim patriotyzmie. Choć Jarosław Kaczyński niósł taką samą szturmówkę jak ci z ONR, Młodzieży Wszechpolskiej czy Obozu Wielkiej Polski, to pomiędzy pochodem obozu władzy a pochodem narodowców setki policjantów utworzyło kilkusetmetrową strefę bezpieczeństwa czy – jak to fachowo nazwała policja – „strefę buforową”. Dlaczego ten marsz, zamiast połączyć, jeszcze bardziej nas podzielił? Ci z przodu uważali, że są ważniejsi i racja jest po ich stronie? I tak samo myśleli ci, którzy szli za nimi? – Polska w jakimś sensie jest każdego mieszkającego tu, nad Wisłą, lub gdzieś w świecie, jeśli tylko czuje się on Polakiem. Ale należy także do Ukraińca czy Wietnamczyka, którzy tu przyjechali, założyli rodziny, pracują, kształcą dzieci i kochają krajobrazy. Każdy ma swoje, indywidualne pojęcie patriotyzmu i trzeba to szanować. Ja na tę sprawę mam trochę szersze spojrzenie – moja żona jest Greczynką, a córka ma męża pół Greka, pół Palestyńczyka. Dla mnie ważne są polski język, literatura, bliskie miejsca, Kraków, tradycje narodowe, także te religijne, choć nie jestem bywalcem świątyń. Nie chcę eksponować swojego patriotyzmu, bo to prywatne, intymne uczucie. Tymczasem co pięć minut każą mi czcić jakieś rocznice, maszerować w pochodach, odsłaniać pomniki, wychwalać nowych bohaterów. Nie chodzisz na tego typu marsze? – Nie chodzę. Odzywa się u mnie metryka. Maszerowałem za komuny z biało-czerwonymi szturmówkami podczas pochodów pierwszomajowych, bo wszyscy musieli na takie pochody chodzić. Dlatego takie marsze pachną mi komuną. Samo wymachiwanie flagą niczego nie oznacza. Całkowicie zgadzam się z Władysławem Frasyniukiem, który trafnie powiedział, że człowiek niosący szturmówkę to tylko facet ze szturmówką, niekoniecznie patriota. Dlaczego nasz prezydent nie powie: nie idźcie na żaden marsz, spędźcie ten dzień z rodziną, w atmosferze miłości, wypijcie piwo, przytulcie się do siebie, ciesząc się wolnością? W wielu miastach były takie radosne imprezy, pikniki wojskowe… – Tylko nie pikniki wojskowe! Jak można siedmiolatkom nakładać hełm na głowę, biało-czerwone opaski na ramię, dawać karabin do ręki i pokazywać w telewizji?! Nigdy z moją wnuczką nie poszedłbym na takie pokazy sprzętu do zabijania. Chciałbym, aby przeszła przez życie bez wystrzałów, gadania o trupach i barykadach. Od lat jesteś kibicem piłkarskim, mimo to w piosence krytykujesz tych z ogolonymi głowami, z sercem bijącym narodowo, którzy chcą cię uczyć miłości do Polski. Ci kibole szli w tym drugim marszu. – Wiele czasu spędziłem na stadionach jako kibic. Ale „kibole”, do których się zwracam w piosence, to banda ksenofobów, mających blade pojęcie na temat Żyda czy Araba, których nie znoszą, bo wiedzą jedynie, że tak trzeba, że tak nakazuje im kibolska religia. Tu kłania się brak edukacji i czarno-białe widzenie rzeczywistości. Albo płyniesz z naszym nurtem, albo jesteś wrogiem. Ze śpiewania hymnu też zrobili bezmyślną zabawę, wywrzaskując go fałszywie przy byle okazji. Ciekawe, ilu wie, kto to ten Czarniecki, który „do Poznania po szwedzkim zaborze…”, lub co to takiego taraban, w który nasi biją. W samo południe 11 listopada cała Polska śpiewała „Jeszcze Polska nie zginęła”. – Hymn jest ważną pieśnią, ale nie należy go trywializować, intonując co chwilę. Takie zachowania wykazują, jak bardzo fasadowy i na pokaz jest nasz

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 47/2018

Kategorie: Wywiady