Czystka w polskim MSZ

Czystka w polskim MSZ

Odwołano 10 ambasadorów, po MSZ krąży lista z 40 nazwiskami osób do odwołania. I to podobno nie koniec W poniedziałek, 2 stycznia, polskie MSZ wydało oficjalny komunikat: „Uznajemy za głęboko niesłuszne, aby funkcje ambasadorów RP pełniły osoby związane w przeszłości ze służbami i aparatem partyjnym PZPR. Straciły one zaufanie władz RP odpowiedzialnych za kształtowanie polityki zagranicznej”. Tak oto do języka polskiej dyplomacji powrócił język z czasów zamierzchłych, sprzed kilkudziesięciu lat. „Rewolucje kadrowe najlepiej przeprowadza się na początku kadencji”, komentował rzecznik MSZ, Paweł Dobrowolski. I zapowiadał, że dzień później przedstawi nazwiska odwołanych ambasadorów. Tymczasem dzień później już był inny. „Nie mamy zwyczaju dyskutować o personaliach przy powołaniu ambasadorów, nie dyskutujemy przy odwołaniu”, odpowiadał. Zmieniała się też liczba wycofywanych do kraju szefów placówek – najpierw mówiono o 17 ambasadorach, potem o 10. „To czystka i zemsta”, komentowali Jerzy Szmajdziński i Marek Siwiec. „To porządki w dyplomacji”, odpowiadali politycy prawicy. „W cywilizacji zachodniej funkcjonariusze służb specjalnych i pracownicy aparatu partyjnego z minionej epoki nie powinni pełnić obowiązków ambasadorów”, dodawał premier Marcinkiewicz. O dziesiątce odwołanych, o krążących po MSZ listach ambasadorów i konsulów do odstrzału rozmawialiśmy z kilkunastoma dyplomatami. Obecnie pracującymi w centrali MSZ, ambasadorami na placówkach, tymi odwołanymi i tymi, którzy (na razie) nie dostali zapowiedzi, że będą musieli wrócić do Warszawy, a także byłymi pracownikami MSZ. Pytaliśmy ich, z jakiego klucza trafiało się na listę do odstrzału, o co chodzi w tej całej akcji, kto był jej motorem i wykonawcą, jaki jest jej cel i jakie będą konsekwencje. Depesze przyszły przed północą Ambasador X o tym, że znalazł się na liście do odstrzału, dowiedział się jeszcze w starym roku. „Depeszę, w której minister informował mnie, że mam być na placówce do końca marca, dostałem 31 grudnia – mówi. – Przed sylwestrem. Żeby zepsuć mi Nowy Rok. Czy byłem tym zaskoczony? I tak, i nie. Oczywiście, taka masowa czystka to skandal, tego w Polsce jeszcze nigdy nie było. Z drugiej strony wiem przecież, jacy ludzie przejęli MSZ i czego można się po nich spodziewać…Teraz mam inny kłopot – w korpusie zostałem przyjęty bardzo dobrze, mam swoje kontakty i zastanawiam się, co teraz robić. W polskich gazetach opisano mnie jako osobę, która utraciła zaufanie kierownictwa państwa, która nic nie znaczy, która była funkcjonariuszem tajnych służb. Jak teraz mogą się czuć moi rozmówcy, znajomi, partnerzy w negocjacjach? Kim dla nich jestem? Co sobie myślą o kraju, z którego przyjechałem?”. Ambasador X nie mówi tego wprost, ale sposób, w jaki został odwołany, to dla niego i innych zdymisjonowanych w takich warunkach dyplomatów to faktyczna śmierć cywilna. Jego kolega, szef innej placówki, ambasador Y, określa to bardziej impulsywnie. „Panie redaktorze – woła w słuchawkę telefonu. – Rzecznik MSZ, pan Dobrowolski, powiedział, że nie ma problemu, wrócimy przecież do kraju wiosną, przez ten czas MSZ znajdzie następców. A jak on sobie wyobraża naszą pracę przez najbliższe trzy miesiące? Że będę pił whisky, jak pan Dobrowolski, więc szybko ten czas minie? Przez ten czas praca ambasady będzie w dużym stopniu sparaliżowana”. Ale jest i druga strona medalu. Polska to członek Unii Europejskiej, kraj stabilny, więc wszelkie gwałtowne ruchy w tak konserwatywnej strukturze, jaką jest dyplomacja, odbierane są jak najgorzej. I budzą irytację. Nie da się znaleźć merytorycznego uzasadnienia dla hurtowej wymiany ambasadorów. Tym bardziej że większość, może poza Januszem Mrowcem z Algieru, to dyplomaci bardzo kompetentni, mający autorytet w środowisku. A zarzut, że kiedyś pracowali dla służb specjalnych, jest odbierany jako dyplomatyczny nietakt. W świecie zachodnim, o którym opowiadał premier Marcinkiewicz, wyraźnie zdradzając brak kompetencji w tej sprawie, współpraca ze służbami specjalnymi własnego państwa nie jest wstydem; nie dziwi nikogo, że ktoś raz pracuje w dyplomacji, a innym razem na przykład w wywiadzie. Wszystko bowiem sprowadza się do jednego: pracuję dla państwa. Dlatego nie dziwiło nikogo, że jeden z niedawnych ambasadorów Wielkiej Brytanii w Polsce wcześniej pracował w służbach specjalnych, podobnie zresztą jak jeden z byłych ambasadorów Francji. „Taki zarzut można było formułować w roku 1990 – mówi jeden

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2006, 2006

Kategorie: Kraj