To da się zrobić

To da się zrobić

Szukam rozwiązań, które mimo ogromnego długu pozwolą z Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki zrobić perełkę

Prof. Maciej Banach – kardiolog, dyrektor Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi

Co to za opowieść science fiction? Smart hospital, nowe rozwiązania informatyczne, sztuczna inteligencja – wyróżnione w konkursie Złoty Skalpel 2019. Ma to przynieść 20% oszczędności i czas dla pacjenta.
– Mimo ogromnego długu szpitala szukam rozwiązań, które pozwolą z niego zrobić perełkę nie tylko z punktu widzenia pacjentów i lekarzy, ale także z punktu widzenia organizacyjnego. Zawsze zanim podejmę jakiekolwiek decyzje, lubię oprzeć się na danych. One muszą być odpowiednio gromadzone, najlepiej w czasie rzeczywistym, muszą też dotyczyć wszystkich działów szpitala. Smart hospital to bardzo trudny projekt w polskich warunkach, bo nasze szpitale nie są zdigitalizowane. Matka Polka jest już nieźle zdigitalizowana, ale wciąż nie w stopniu zadowalającym. Tu pracuje 500 lekarzy i ponad 1 tys. pielęgniarek plus osoby w działach administracyjnych, technicznych, łącznie ponad 2,2 tys. pracowników. Dlatego tak ważny jest stopień digitalizacji. Wtedy wszystkie wyniki pacjenta są w systemie. Obecnie, kiedy pacjent opuszcza szpital, tracimy go z oczu. Zaledwie jedna czwarta jest leczona w poradniach przyszpitalnych i tylko w przypadku tej grupy możemy kontynuować ocenę stanu zdrowia. Śledząc te dane, mogę na bieżąco monitorować stan obłożenia, właściwe wykonanie kontraktu, przychodowość poszczególnych klinik, koszt pojedynczego pacjenta w danej klinice, politykę lekową, politykę działu sprzedaży usług medycznych – to wszystko musi być w jednym systemie.

Co szef szpitala dzięki temu zyska?
– Na przykład będzie można oszacować, na co chorych pacjentów przybywa w ciągu ostatnich lat, a jakich ubywa. Na tej podstawie mogę zwiększać liczbę łóżek na, powiedzmy, ortopedii, a zmniejszać na alergologii. Decyzje będą wynikać z bezwzględnych danych. Z drugiej strony ich gromadzenie jest związane z elementami inwestycyjnymi, kwestiami zarządzania energią elektryczną i cieplną. Zimą, gdy grzeją kaloryfery, pacjentki otwierają okno, nie pamiętając o zakręceniu kaloryfera, mimo że w domu zakręcają. Tworzone centrum dowodzenia, z udziałem systemów opartych na sztucznej inteligencji, spowoduje, że kaloryfer zakręci się automatycznie. Pokieruje również oświetleniem korytarzy w zależności od pory dnia czy natężenia ruchu. Gdy ten będzie mały, oświetlenie automatycznie się zmniejszy. Zrobię ten trudny projekt, bo chcę pokazać, że jest możliwe coś takiego w takim kolosie jak Matka Polka. Wtedy nikt w Polsce nie powie: nie można tego zrobić.

Niedawno otworzyliście też ultranowoczesną aptekę, 1 tys. m kw. z lekami recepturowymi, cytostatykami, czyli tzw. chemią, którą leczy się raka, pracownią żywienia pozajelitowego. Znowu science fiction.
– Science fiction, biorąc pod uwagę sytuację w Matce Polce i polskiej służbie zdrowia. To było związane z oceną tego, czego potrzebujemy. W 2014 r. zaczęliśmy chemioterapie. W 2017 r. uruchomiliśmy klinikę onkologii klinicznej, teraz z panią profesor Ewą Kalinką bardzo ją rozwijamy z naciskiem na onkologię kobiecą: piersi i narządów rodnych. Jako jedni z niewielu na świecie rozwijamy poza tym onkologię w przebiegu ciąży. Już mamy naprawdę spore doświadczenie. Często lekarze, widząc raka u kobiety w ciąży, rozkładali ręce. Rozwijamy też kardioonkologię. Bo jeśli np. u kobiety w ciąży stosujemy leki, które mogą uszkadzać serce i naczynia, oceniamy, jak one wpływają nie tylko na jej serce, ale i na serce dziecka, czy nie powodują powikłań odległych. A pracownię cytostatyków otworzyliśmy, żeby były jak najszybciej dostępne dla naszego pacjenta i tańsze dla nas, bo wyprodukowane na miejscu. Z kolei na neonatologii i pediatrii jest wiele dzieci z zaburzeniami żywienia. Dlatego stwierdziliśmy, że musi być pracownia żywienia pozajelitowego. Długo czekaliśmy na bardzo skomplikowany sprzęt. Ruszamy ostro i jestem z tego naprawdę dumny. Kierownik apteki, mgr Michał Grzegorczyk, robi świetną robotę.

Ostatnio otworzyliście SOR z lądowiskiem dla helikoptera, z najnowocześniejszym w tej części Europy oddziałem urazowym za 33 mln zł, z czego 5 mln zł poszło na samo wyposażenie.
– Taki SOR musi być w Matce Polce, bo jest to szpital wielospecjalistyczny. Poza tym w Łodzi nie było dotychczas SOR dla dzieci, spełniającego wszystkie wymagane normy, a najcięższe przypadki i tak szły do nas. Przygotowania zaczęliśmy w 2015 r., trzy lata później rozpoczęliśmy ten bardzo trudny projekt, łącznie 6 tys. m kw. z miejscami dojazdowymi. Poprzednie lądowisko było już na tyle zniszczone, że za każdym razem, gdy lądował helikopter, musiała być karetka i straż pożarna. Ogromne zamieszanie, kompletny bezsens. Przecież przylatywały dzieci w bardzo ciężkim stanie, po wypadkach komunikacyjnych, wymagające natychmiastowej interwencji. Liczą się sekundy, a tu procedury się wydłużały. Mimo że jestem tu sześć lat, wciąż widzę w marzeniach, jak ten szpital może docelowo wyglądać. Myślę nie tylko o budynkach, klinikach, ale też o organizacji i ludziach. Cieszę się jak dziecko, bo ta zmiana jest niesamowita.

Chodzi głównie o sprzęt?
– Owszem, mamy najlepszy sprzęt medyczny, również do diagnostyki obrazowej. Ale przede wszystkim miejsce jest przyjazne. Przylatuje mały pacjent z przerażonymi rodzicami, którzy już nie wchodzą do brudnych, przygnębiających pomieszczeń, tylko do pomieszczeń wyglądających bardzo profesjonalnie, co natychmiast buduje zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. Ale te pomieszczenia byłyby niczym bez świetnej kadry. Szef SOR, dr Paweł Ziółkowski, wybitny anestezjolog, powiedział coś, co mnie wzruszyło: pracuję kilkadziesiąt lat w Matce Polce i spełniło się moje marzenie, będę mógł pracować na SOR XXI w., nie będę miał żadnych ograniczeń diagnostycznych ani leczniczych.

Chcecie robić pierwsze na świecie badanie dzieci po COVID-19 pod kątem odległych powikłań.
– Skontaktował się ze mną dr Michał Chudzik ze szpitala im. dr. Biegańskiego w Łodzi, że bada dorosłych po COVID-19. Na razie wiedza o odległych powikłaniach jest niewielka. Wiemy, że COVID-19 może wpłynąć na układ immunologiczny, wywołać zmiany w drogach oddechowych, chorobę Kawasakiego (powoduje stan zapalny naczyń krwionośnych – przyp. red.) czy powikłania sercowo-naczyniowe, takie jak zawał i nadciśnienie tętnicze. Jeśli odkryjemy późne powikłania, rozpoczniemy natychmiastowe leczenie tych dzieci, by nie miały konsekwencji w dorosłym życiu. Mamy już umówionych pierwszych małych pacjentów na wizyty. Liczymy, że obecny rozwój pandemii nie pokrzyżuje nam planów. Dla mnie jako naukowca ważna jest m.in. odpowiedź na pytanie, u których dzieci, biorąc pod uwagę ich wyjściową charakterystykę, jest największe ryzyko wystąpienia odległych powikłań. Wtedy będziemy mogli zadziałać prewencyjnie, by ich uniknąć.

A skoro jesteśmy przy dzieciach i COVID-19, dlaczego dopiero po tylu protestach rodziców otworzył się pan na pobyt matek wcześniaków na oddziale? Udowodniono, że te maluszki bez matczynego dotyku źle się rozwijają.
– Każdego dnia od początku pandemii po uzgodnieniu z lekarzami było nawet kilkadziesiąt wejść matek dziennie. Nadal obowiązuje zakaz odwiedzin w instytucie, co jest szczególnie uzasadnione przy ponad 8 tys. nowych przypadków zakażeń i ponad 100 zgonach dziennie. Proszę pamiętać, że hospitalizujemy najtrudniejsze przypadki noworodków w Polsce, z wieloma chorobami wrodzonymi, współistniejącymi, z niską masą urodzeniową. Wniesienie infekcji mogłoby oznaczać zwiększone ryzyko powikłań, a nawet śmierci tych dzieci, nie mówiąc o tym, że musielibyśmy zamknąć kliniki neonatologii, a te najciężej chore dzieci nie miałyby gdzie być w Polsce leczone. Chciałbym, aby każdy spojrzał na tę sytuację z naszego punktu widzenia. Udostępniliśmy 25 dodatkowych miejsc w internacie.

Robi pan akcję, jak bezpiecznie diagnozować w epidemii COVID-19 pacjentów kardiologicznych.
– Gdy rozpoczęła się pandemia, ludzie przestali się badać i leczyć, nie przychodzili po recepty. Mieliśmy osoby z zapaleniem wsierdzia, mieliśmy chorych, którzy przerywali diagnostykę nowotworową. Pojawiali się po kilku miesiącach, gdy proces choroby sercowo-naczyniowej lub onkologicznej był zaawansowany. Dlatego już pod koniec kwietnia ruszyliśmy z akcją promocyjną: koronawirus koronawirusem, ale diagnozuj się, przychodź do szpitala, bo tu ryzyko zakażenia jest najmniejsze, bo tu wszystkich pacjentów badamy testami molekularnymi, mamy wszystkie możliwe restrykcje, które, odpukać, spowodowały, że w Matce Polce nie było dużego ogniska infekcji. W czerwcu mieliśmy 80-procentowe obłożenie, czyli mniejsze niż normalnie. Wciąż więc jest grupa ludzi, którzy się nie badają.

Często tłumaczy pan, po co nam maseczki.
– Bo jestem przerażony, choć rzadko używam takich słów – mamy społeczeństwo bardzo dziwne, które jest w stanie negować wszystko, powołując się, żeby było śmieszniej, na swoje konstytucyjne prawa. Co tam dane naukowe, skoro ja się nie zgadzam. Takim osobom powtarzam: jeśli idę do banku, nie dyskutuję z pracownikiem, bo się na tym nie znam. W związku z tym polegaj na opinii lekarzy i personelu medycznego, którzy ci mówią: załóż maseczkę, zachowaj dystans fizyczny, dezynfekuj regularnie ręce. To nie boli. Sam nie będziesz źródłem infekcji, grypy czy zwykłego przeziębienia, a co ważniejsze – nie przeniesiesz infekcji na osoby narażone, starsze, z czynnikami ryzyka, w tym twoich najbliższych: rodziców czy dziadków, którzy przez ciebie mogą umrzeć. Pandemia byłaby teraz na zupełnie innym poziomie, gdybyśmy wszyscy przestrzegali jednej złotej zasady: tam, gdzie nie ma możliwości zachowania odpowiedniego dystansu, włóż maseczkę. To niewiele kosztuje. Mówienie o grzybicy płuc i inne tego typu argumenty to bzdura.

Robi pan z Matki Polki szpital perełkę. Gdy obejmował pan fotel dyrektora, był to zapyziały szpitalik z długiem 296 mln zł. Jak to zadłużenie wygląda teraz przy tak dużych inwestycjach?
– Dług nadal z nami jest, tyle że wolniej narasta. Gdy w 2014 r. zostałem dyrektorem, było minus 19 mln zł jako wynik finansowy za rok 2013, obecnie jest 1,2 mln zł na minusie za rok 2019. Dług przekracza obecnie 300 mln zł. To olbrzymi garb, który codziennie nosimy. Prosiłem przedstawicieli rządu o program pilotażowy związany z oddłużeniem. To jednak bardzo trudne; zawsze pada argument: jeśli was oddłużymy, musimy również oddłużyć inne szpitale. Sugerowałem także, aby wziąć pod uwagę wskaźniki finansowe: rentowność, płynność, i na tej podstawie wybrać kilka szpitali, żebyśmy mogli pokazać, że jeśli oddłużymy taki kolos jak Matka Polka, to będziemy mogli funkcjonować jak przedsiębiorstwo i zarabiać na siebie, z rocznymi przychodami nawet na poziomie ok. 20 mln. Z tego przychodu byłbym w stanie wiele rzeczy zrobić sam, bez konieczności zabiegania o środki finansowe z Ministerstwa Zdrowia czy Ministerstwa Nauki.

Skoro tyle rzeczy można zrobić w Matce Polce, to może ma pan pomysł, jak uleczyć chory system służby zdrowia?
– To bardzo trudne pytanie. Każdy minister zdrowia, kiedy jest powoływany, ma swój plan. Po czym wchodzi do ministerstwa, które wygląda jak palący się las. Trzeba próbować gasić, ale też uważać, by ogień się nie rozprzestrzeniał, by się nie poparzyć. Teraz minister Adam Niedzielski 99% energii poświęca na gaszenie pożaru wywołanego pandemią koronawirusa, to w pełni zrozumiałe. Problemem jest znalezienie rozwiązań systemowych, bo jeśli nie zadziałamy systemowo, to nawet takie mikrosukcesy, czy raczej mikroposunięcia, jak w Matce Polce, nie trafią na podatny grunt. Bo jeśli w tym momencie możliwości finansowe np. Ministerstwa Zdrowia nie pozwolą na kontynuację tej inicjatywy, nie będzie ona mogła się rozwijać. Dlatego mam wrażenie, że pierwszym krokiem powinno być wspieranie takich mikroinicjatyw, żeby dawały dobry przykład. Ostatnio jeden ze szpitali wojewódzkich poprosił mnie o podzielenie się doświadczeniami w budowie smart hospital. Chętnie opowiem, jakie są zagrożenia, co można zrobić na pierwszym etapie. Marzy mi się sieć szpitali typu smart. Im ich więcej, tym lepiej, bo wtedy, działając oddolnie, jesteśmy w stanie nasz system ochrony zdrowia stopniowo poprawiać.

Pana biogram robi wrażenie: ogromna cytowalność odnotowana w bazach międzynarodowych, w wieku 32 lat profesura Łódzkiego Uniwersytetu Medycznego, 36 lat – profesura belwederska… Prowadzi pan Fundację na rzecz Rozwoju ICZMP, „Innowacje dla zdrowia” i inne aktywności. Skąd na to wszystko czas, ile pan śpi?
– Czasu nie mam, śpię po cztery godziny na dobę, choć zgodnie z wiedzą medyczną nie jest to zdrowe, podobnie jak spanie powyżej ośmiu godzin na dobę. Jeśli kochamy to, co robimy, spełniamy się w tym, jeśli mamy cele, które sobie stawiamy i realizujemy, to chyba nie potrzeba niczego więcej, żeby zastanawiać się, skąd na to czas i siły. Mam coś w rodzaju ADHD pomysłowego. Budzę się wcześnie rano albo kładę się spać i sen nie przychodzi, bo mam tysiąc pomysłów. Muszę przesiać, które są do zrealizowania teraz, a które później. Moi współpracownicy boją się, jak wracam z urlopu, bo wtedy zaczyna się dla nich koszmar z powodu pomysłów. Dlatego staram się na urlopy nie chodzić, żeby ich nie stresować. Oczywiście to żart, w tym roku nie miałem urlopu ze względu na COVID-19. A tak na serio: innowatorem może być człowiek z pasją. Ja ją w sobie mam, mam też kreatywność i chęć realizowania pomysłów. Wierzę, że za 10-20 lat nic się nie zmieni. Tylko pewne rzeczy prawdopodobnie będę robił wolniej ze względu na wiek. W moim przypadku jest tak, że jeśli mam pomysł, to tylko kwestią czasu jest, kiedy go zrealizuję. Nie ma, że nie mogę. Gdy pracowałem w Ministerstwie Nauki, a potem tu, w Matce Polce, gdy mówiłem o pomyśle współpracownikom, słyszałem jęk: tego się nie da zrobić. To są słowa, których nie akceptuję. I mówię: da się. Drugie zdanie, które mnie doprowadza do szału: ale tu nigdy tak nie było. Wtedy mówię: i właśnie o to chodzi, nigdy tak nie było, a teraz będzie.

Współpracownicy mówią o panu: szybki, zdecydowany, wie, czego chce. Ależ muszą pana nie lubić.
– Oj, bardzo. Pewnie czasem mówią o mnie straszne rzeczy, których wolałbym nie słyszeć. Z drugiej strony wielu z nich potrafi docenić efekt naszej wspólnej pracy. Bo sukces nigdy nie jest tylko mój. Zawsze jest sukcesem nas wszystkich pracujących w Matce Polce czy w moich grupach badawczych. Sam, bez ludzi, z którymi współpracuję, nigdy nie osiągnąłbym tego wszystkiego.

b.igielska@tygodnikprzeglad.pl

Fot. archiwum

Wydanie: 2020, 43/2020

Kategorie: Zdrowie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy