W tym podarowanym przez epidemię czasie sięgamy po artystyczne dziwadła, bziki, odpryski, ekstrawagancje i osobliwości Epidemia? Wszystko już było! Na przykład w roku 1348 w okolicach Florencji. Jak w tej sytuacji odnalazło się dziesięcioro szlachetnie urodzonych mieszkańców miasta? Po pierwsze – prewencja. Wyjechali więc do pobliskiej winnicy, aby tam przeczekać zarazę. A po drugie – zdecydowali się obrócić przymusowe wygnanie na własną korzyść. Każdy z tej dziesiątki co wieczór opowiadał jakieś zabawne zdarzenie dla rozrywki i ku nauce. A że wygnanie trwało 10 dni, uzbierała się setka pysznych anegdot, które kipią rubasznością, miłością, sprytem i humorem. Tak przynajmniej rzecz przedstawił Giovanni Boccaccio, który sporządził ten zbiorek i zatytułował go „Dekameron” (1353). Tym samym nie tylko podarował ludzkości arcydzieło nowelistyki, nie tylko zaintonował pieśń na cześć życia, które triumfuje nad śmiercią, ale również podsunął nam pomysł na przeczekanie epidemii. Mamy więcej czasu, siedzimy w domu – nie nudźmy się! Sięgnijmy po książki, obejrzyjmy filmy, znajdźmy chwilę dla teatrów radiowych, których nigdy byśmy nie odsłuchali, gdyby nie okazja, jaką stwarza wirus. Skiroławki w Bangkoku Sam sięgam w tym podarowanym przez epidemię czasie po artystyczne dziwadła, bziki, odpryski, ekstrawagancje i osobliwości. Niech wreszcie skończy im się kwarantanna na zakurzonej półce. Żeby pozostać w klimacie frywolnego i nieobyczajnego „Dekameronu”, na pierwszy ogień biorę pokątną literaturę erotyczną. Tyle że klasyczną. Książeczka nosi tytuł „Emmanuelle”, jako autorka na okładce figuruje także Emmanuelle, nazwiskiem Arsan. A to sugeruje, że spisane tu figle wzięte są wprost z jej własnego życia. Co przydaje pikanterii. Poza tym format jest wygodny: książeczka mieści się w tylnej kieszeni dżinsów i w damskiej torebce. U nas do obrotu weszła z początkiem lat 90., a więc 30 lat po francuskim debiucie (1959), i od razu trafiła pod szyld „Erotyczny Biskupin”. Obok innych spóźnionych klasyków, takich jak „Pamiętniki Fanny Hill”, ale też obok rodzimej erotyki w tonacji soft, jak „Raz w roku w Skiroławkach” (1983) Zbigniewa Nienackiego. Jeśli któryś egzemplarz ocalał, to jest zaczytany do imentu – w chwili premiery książkę po prostu wykradano sobie z domu, a żeby pożyczyć, trzeba było się wpisać na listę oczekujących. Całkiem jak z pralką czy meblościanką w tamtej epoce. I to samozaparcie – żeby doczytać się „momentów”, trzeba było wpierw się przedrzeć przez sto stron druku! Te wspomnienia są jednak tak silne, że parę lat temu nadłożyłem sporo drogi, by się zjawić w mazurskim Jerzwałdzie (pierwowzór Skiroławek) i zapalić świeczkę na grobie pana Nienackiego. Tymczasem w „Emmanuelle” kamuflaż pozostaje umowny. Oto francuski dyplomata z żoną w trakcie misji w Bangkoku. Tworzą tzw. małżeństwo otwarte i uprawiają poliamorię, co znaczy, że miewają okazjonalne pożycie na boku, ale za wiedzą i przyzwoleniem małżonka. Z tym że Emmanuelle ląduje w ramionach zarówno męskich, jak i damskich, a mąż jej w tym kibicuje. „Pragnę tylko szczęścia mojej żony”, powtarza jak refren. W poszukiwaniu tego szczęścia żona wypuszcza się na miasto, lecz nie sama. Za przewodnika po labiryntach pożądania obrała sobie finezyjnego geja imieniem Mario, ale i tak kończy się na pośpiesznym współżyciu z przygodnym Azjatą w bramie. Wszystko dla satysfakcji czytelnika, który pomyśli: niby sfery dyplomatyczne, Bangkok i „ą, ę”, a jak ich przyprze, robią to tak jak ja z moją Michelle albo Maryśką. Jeśli kogoś ta książeczka wciągnie bardziej, może sobie obejrzeć wizualizację, ponieważ od roku 1974 na ekranach kin (oczywiście zachodnich) lądowały kolejne, numerowane części przygód owej nadpobudliwej żony dyplomaty. „Emmanuelle” numer 5 nakręcił nasz rodak Walerian Borowczyk, kiedy udał się na emigrację do Francji, wcześniej wyreżyserowawszy także pikantne „Dzieje grzechu”. W pierwszej „Emmanuelle” pokazała się Sylvia Kristel, holenderska modelka, i to ona wprowadziła erotykę do głównego nurtu europejskiego kina. Kolejne „Emmanuelle” były na szczytach frekwencyjnych we Francji przez całe lata 70. Oglądano je nawet chętniej niż filmy z agentem 007. Jedno kino przy Champs-Élysées przez kilka lat na okrągło wyświetlało tylko ten jeden film. Oczywiście głównie dla turystów, którzy uważali, że przygody Emmanuelle są taką samą kwintesencją Paryża jak Luwr, wieża Eiffla czy Łuk Triumfalny. Dochodzenie posunęło się duży krok naprzód Rzadko uprawianą dziś szajbą literacką jest lektura kryminałów z czasów PRL.









