Demokracja, rzecz zbędna

Demokracja, rzecz zbędna

TOPSHOT - Supporters of far-right presidential candidate Jair Bolsonaro, celebrate in front of his house in Rio de Janeiro, Brazil, after he won Brazil's presidential election, on October 28, 2018. - Far-right former army captain Jair Bolsonaro was elected president of Brazil on Sunday, beating leftist opponent Fernando Haddad in a runoff election after a bitter and polarized campaign. Official results gave the controversial president-elect 55.18 percent of the vote with more than 99.7 percent of the ballots counted. (Photo by Mauro Pimentel / AFP)

Skąd u młodych ludzi na całym świecie takie zniechęcenie do systemu demokratycznego i wolnego rynku? Kiedy świat z niepokojem patrzył na wyniki październikowych wyborów prezydenckich w Brazylii, w największym kraju Ameryki Południowej wielu młodych ludzi po raz pierwszy od lat spoglądało w przyszłość z nadzieją. Jednym z nich był Carlos Lucoli, 34-letni informatyk ze stanu Amazonas i aktywista kampanii Jaira Bolsonara. Siedmiokrotny deputowany do brazylijskiego Kongresu, idol prawicy i samozwańczy pogromca establishmentu, który szedł do wyborów pod hasłami ksenofobii, rasizmu i przywrócenia porządku publicznego za wszelką cenę, bez problemów pokonał w drugiej rundzie kandydata lewicy Fernanda Haddada, zostając nowym prezydentem. Dla Lucolego to znak, że najwyższy urząd objął wreszcie człowiek czynu, a nie słów. „Bolsonaro jest silny, nie da się skorumpować. Chce porządku, tak jak większość z nas. I dba o dobre imię służb mundurowych”, powiedział informatyk w wywiadzie dla dziennika „Financial Times”. I dodał: „Przez lata w tym kraju demonizowano nasze wojsko. Mówiono, że gdy wojskowi zasiadali w rządzie, dozbrajali bojówki i mordowali uczciwych ludzi. To nieprawda. Wojsko jest gwarantem naszego bezpieczeństwa i stabilności”. Pytany o płynące z programu Bolsonara zagrożenia dla demokracji i ryzyko powrotu dyktatury, zbył te zarzuty, mówiąc, że media manipulują słowami prezydenta. Carlos Lucoli w fascynacji rządami silnej ręki nie jest odosobniony – ani we własnym kraju, ani poza nim. W Brazylii Bolsonaro do młodych wyborców przemówił najskuteczniej. Według danych tamtejszego instytutu geografii i statystyki IBGE, spośród głosujących na nowego prezydenta aż 60% należy do grupy wiekowej 18-34 lata, a niemal jedna trzecia (31%) ma 24 lata lub mniej. Młodym Brazylijczykom imponuje jego bezpośredniość i atak na poprawność polityczną. Bolsonaro obiecał im nie tylko zmniejszenie bezrobocia, wyższe pensje i niższe podatki, ale również łatwiejszy dostęp do broni palnej czy ochronę przed imigrantami na rynku pracy. Z podobnym programem sukces w najmłodszych grupach elektoratu odniósł Andrés Manuel López Obrador w Meksyku, a wcześniej Rodrigo Duterte na Filipinach czy Sebastian Kurz w Austrii. W tej ostatniej 42% głosów wyborców poniżej 30. roku życia otrzymał w wyborach prezydenckich prawicowy radykał Norbert Hofer. Młodzi szeroko poparli też Marine Le Pen we Francji, gdzie Emmanuel Macron był dla nich jedynie trzecim wyborem. Na całym świecie politycy propagujący rządy na granicy demokracji i autorytaryzmu zyskują coraz większe poparcie wśród milenialsów. Dla tej grupy wiekowej demokracja przestała być istotnym elementem życia codziennego. Dość dokładnie odzwierciedlają to dane statystyczne. Według badania przeprowadzonego przez Yaschę Mounka z Uniwersytetu Harvarda oraz Roberta Stefana Foę z Uniwersytetu w Melbourne tylko nieco ponad 30% Amerykanów urodzonych w 1980 r. lub później uważa za konieczne życie w demokracji. Dla porównania, wynik w grupie obywateli urodzonych w latach 30. wynosił 75%. Aż 24% amerykańskich milenialsów uważa, że demokracja jest dla ich kraju systemem złym albo bardzo złym – to wzrost o prawie połowę w porównaniu z badaniami z roku 1995. Niemal identyczne tendencje można zaobserwować w elektoracie europejskim. Życie w ustroju demokratycznym ma znaczenie fundamentalne jedynie dla 33% najmłodszych głosujących w Holandii i nieco ponad 25% młodych Brytyjczyków. Europejscy milenialsi są nieco bardziej wyrozumiali wobec wpływu demokracji na ich kraj niż amerykańscy rówieśnicy. Zły wpływ przypisuje jej jedynie 10%, choć odsetek ten rośnie, im młodsi są ankietowani. W grupie wiekowej 16-24 lata aż 13% uznaje demokrację za system jednoznacznie negatywny. Młodzi wyborcy stają się coraz bardziej otwarci na inne formy rządów. Według opublikowanego w ubiegłym roku badania niemieckiej fundacji TUI jedynie 52% europejskich milenialsów uważa, że właśnie demokracja jest najlepszym możliwym ustrojem politycznym. Najmniej przekonani o jej skuteczności są młodzi Włosi (45%), Francuzi (42%) i Polacy (42%). Demokracja radzi sobie relatywnie dobrze jedynie w Niemczech (62% pozytywnych odpowiedzi) i, co ciekawe, w Grecji (aż 66%). Perspektywy dla rządów demokratycznych rysują się jednak dużo gorzej za oceanem. Jak wynika z najnowszych danych domów badawczych Gallup i Pew Research Center, prawie połowa amerykańskich milenialsów zgadzała się ze stwierdzeniem, że kraj zyskałby na ustanowieniu „dyktatury

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 51/2018

Kategorie: Świat