Brodząc po pas w wodzie Gangesu, mężczyźni przecedzają wiklinowymi koszami popioły. Szukają biżuterii spalonych zmarłych Marcin Osman Korespondencja z Indii Dla jednych odrażający i budzący strach, dla drugich uduchowieni, obdarzeni nadludzkimi mocami, łącznicy z boskim absolutem. Cudotwórcy czy hochsztaplerzy? Święci czy grzeszni? Skromni pątnicy czy sprytni biznesmeni? Kim obecnie są sadhu – hinduscy demoniczni mnisi, wędrowni asceci? Czy zarabiają na ludzkiej niewiedzy i bogobojności, a może są bezgranicznie oddani Bogu? Na ile współczesna cywilizacja i świat pełen pokus zmieniły prastare zasady? Ponad dwa miesiące podróżowałem w ślad za sadhu po Indiach, Nepalu i Sri Lance. Szukałem ich w lasach i jaskiniach najwyższych gór na Ziemi. Jeździłem od świątyni do świątyni. Obserwowałem kilka wielkich świąt. * Baba Nagnat już jako chłopak czuł potrzebę duchowego życia. Wyrzekł się dobrodziejstw świata materialnego, małżeństwa, stałej pracy. Normalny ludzki byt go nie interesował, był mu obcy. Opuścił rodzinę i poświęcił się Bogu. Został sadhu. Asceza, medytacja, modlitwa, ćwiczenia jogi wypełniają teraz każdy dzień. Czuje duchową więź z hinduskimi bóstwami. Nie każdy sadhu ma jednak wystarczająco silną wolę, by wyzwolić się od ziemskich pokus. Ulegają, jak to ludzie. Początkowo Nagnat jak każdy wędrował pomiędzy świętymi miejscami. Tych w kraju barwnej i starej religii nie brakuje. Dotarł do świętego miasta Hindusów Waranasi. Od pięciu lat mieszka w niewielkiej, jednoizbowej świątyni. W środku na kamiennej posadzce tlą się dwa ogniska. Są święte, nie wolno wrzucać tam nieczystości. Trzeba się pilnować, bo można tym obrazić duchy. Wokół ognia tkwią udekorowane zwiędłymi girlandami trójzęby – trisule. To jeden z najważniejszych hinduskich znaków religijnych. Odpowiednik katolickiego krzyża. Na osmalonych od sadzy ścianach wiszą pożółkłe przedstawienia Sziwy. Pan śmierci, zniszczenia, ale i odrodzenia ma błękitną skórę, szyję oplatają mu węże i ciężkie paciorki. Z głowy o poskręcanych włosach tryska Ganges. Bóstwo okryte jest skórą tygrysa. Wizerunek Sziwy jest kluczem do zrozumienia wyglądu ascetów. Są jego żywą kopią. Tuż przed świątynią na brzegu Gangesu od rana do późnych godzin nocnych palą się stosy kremacyjne. Bywa, że w tym samym momencie zwęgleniu ulega 12 ciał. Hindusi wierzą, że w ten sposób dusza bezpiecznie uwalnia się z ciała i pomijając cykl bolesnej reinkarnacji, łączy się z Bogiem. Nieopodal, brodząc po pas w wodzie, mężczyźni przecedzają wiklinowymi koszami popioły. Szukają biżuterii spalonych zmarłych. Nagnat polubił to miejsce od razu. Czuje tu obecność boskiej siły i uwalniane z pękniętych czaszek dusze. Cały dzień siedzi na stercie mat i koców, wciśnięty pomiędzy ognisko a ścianę. Oszczędza energię. Długo pości. Bez jedzenia chce wytrzymać 483 dni. To nie tylko rodzaj długotrwałej medytacji, ale i jego osobisty protest. Sprzeciwia się zanieczyszczaniu Gangesu, umiłowanej świętej rzeki. Długie dredy opadają na wychudzony tors. Cały jego strój to przepaska biodrowa. Przywykł do niewygód. Gdy wiatr zmienia kierunek, wnętrze świątyni wypełnia się gryzącym dymem. Trudno znieść odór palonych ciał. Co chwila wierni odwiedzają świątynię. Za błogosławieństwo, zaznaczenie na czole kreski z popiołu zostawiają Nagnatowi drobne pieniądze. Należna opłata za bycie bliżej Boga. Nagnat nie posiada wiele, oprócz dwóch telefonów komórkowych ma kolekcję czterech ludzkich czaszek. Służą do obrzędów. Dzwoni czasem do lokalnych gazet, relacjonować przebieg swojego protestu. Niegdyś skromni i wycofani z życia społecznego, dziś asceci zabiegają o popularność. W czasie porannego spaceru wzdłuż Gangesu w Waranasi dostaję zaskakującą propozycję. Wody rzeki słyną z mocy oczyszczania z grzechów. Już od trzech tysiącleci miliony pielgrzymów przyjeżdżają tu zanurzyć się w zbawczej toni. Pielgrzymi przyciągają ciekawych egzotyki turystów z całego świata. Na tych z kolei czekają tłumy różnej maści przewodników i naganiaczy. Jeden z nich proponuje mi fotografowanie ascety kanibala. Za równowartość 67 zł mogę uwiecznić specjalistę od czarnej magii – aghori sadhu. To mroczny odłam ascetów czerpiących moce z łamania zasad i tabu. Znani są z jedzenia ludzkiego mięsa pochodzącego ze stosów kremacyjnych, picia wina z czaszek, nocowania na cmentarzach. Budzą strach i odrazę. Potrafią ponoć rzucić na bliźniego urok. Pomimo
Tagi:
Marcin Osman









