Niemców niepokoi napływ taniej siły roboczej, Francuzi nie chcą dzielić się subwencjami rolnymi, a Hiszpanie dotacjami na rozwój ubogich regionów Dla polskich euroentuzjastów ostatnie dni nie były najlepsze. W tym samym czasie, kiedy na ulicach Warszawy Fundacja im. Roberta Schumana zorganizowała wesoły pochód pod hasłami szybkiej integracji z Unią Europejską, dwaj wybitni politycy, Valery Giscard d’Estaing oraz Helmut Schmidt, opublikowali artykuł, w którym niemal wprost stwierdzili, że jednej, wspólnej dla całego kontynentu Europy szybko nie będzie. Kilka dni później, w tym samym czasie, kiedy Aleksander Kwaśniewski namawiał w Paryżu tamtejszych polityków do przyspieszenia procesu naszego wchodzenia do Europy, źródła unijne w Brukseli ujawniły, że Francuzi (sic!) zablokowali polski marsz do Unii, argumentując, że nasze granice nie spełniają wymogów, jakie członkom UE narzuca tzw. traktat z Schengen. “Może sprawdzić się czarny scenariusz, który mówi, że polityczne przeciągi zatrzasną przed kandydatami do UE furtkę do Europy”, skomentował te doniesienia dziennik “Les Echos”. Nie tylko minione tygodnie wskazują, że liczba eurosceptyków w Europie Zachodniej zaczyna powoli przewyższać liczbę tych, którzy chcą poszerzenia Europy na cały kontynent. Według tzw. Eurobarometru, cyklicznego badania nastrojów wśród mieszkańców Unii Europejskiej, społeczne poparcie dla przyjmowania do UE nowych członków zaczyna spadać. Ostatni sondaż mówi o zaledwie 42% respondentów, którzy chcą większej zjednoczonej Europy. Europejczycy, okazuje się, dość powszechnie są gotowi zgodzić się ewentualnie na dołączenie do ich grona Szwajcarów i Norwegów (ponad 70% poparcia), ale już nasz kraj nie jest widziany równie łaskawym okiem. Polska z 43-procentowym wskaźnikiem aprobaty zajmuje piąte miejsce w rankingu “najbardziej pożądanych Europejczyków”, także po Malcie i Węgrzech. Badania Eurobarometru wykazały też, że mieszkańcy Unii boją się, również w odniesieniu do Polski, ewentualnej utraty stanowisk pracy, które mieliby zabrać tańsi przybysze z państw dopiero wstępujących do UE, a także wzrostu przemytu narkotyków i rozwoju zorganizowanej przestępczości, wreszcie pogorszenia się sytuacji unijnych rolników w razie pojawienia się konkurencji ze strony takich krajów jak właśnie Polska. Krytyczne oceny mieszkańców Unii, zwłaszcza w Austrii, Niemczech, Belgii i Francji, na temat polskiego akcesu do Europy wykorzystują politycy. W roku 2000 kilkakrotnie skakał wysoko poziom adrenaliny u naszych entuzjastów UE, m.in. po wypowiedziach tak prominentnych postaci jak komisarz Unii ds. poszerzenia, Guether Verheugen, czy szef Komisji Europejskiej, Romano Prodi. Obaj publicznie stwierdzili, że członkostwo Polski w zjednoczonej Europie może zostać opóźnione z powodu lęków przed Polską i generalnie procesem rozszerzenia, obserwowanych w zachodniej części Europy. Refleksy takich nastrojów pojawiają się w bardzo różnych momentach i sytuacjach. Oto np. podczas wspomnianych tu już majowych Dni Europejskich w Warszawie na jednym z seminariów na temat integracji niemiecki panelista zwrócił się do Polaków z następującą uwagą: “My na naszą kulturę prawną pracowaliśmy ponad 700 lat. Dlaczego zatem wydaje się wam, że w ciągu kilku lat zdołacie się dostosować do naszych standardów?”. Część ekspertów sugeruje, że należy traktować te argumenty przede wszystkim jako zasłonę dymną, mającą ukryć wewnętrzne unijne problemy. “Europa przestraszyła się swojej ubiegłorocznej decyzji z Helsinek w sprawie zaproszenia do negocjacji członkowskich dodatkowych sześciu państw (m.in. Litwy i Rumunii – przyp. MG), co sprawiło, że kolejka do Unii obejmuje już prawie tuzin krajów”, napisał w związku z tym londyński “Financial Times”. W efekcie Komisja w Brukseli nadepnęła na hamulec, blokując wszystkim wejście do Unii Europejskiej. Rozterki pogłębiają spory co do wewnętrznej reformy UE, gorsze rezultaty wspólnej waluty euro, niepewność co do ostatecznego kształtu struktur decyzyjnych Unii i skuteczności ich działania w rozciągniętej na dwadzieścia kilka państw Europie, tłumaczą często unijni politycy. W gruncie rzeczy to jednak tylko połowa prawdy. Eurokraci w nieformalnych rozmowach dodają, że sama Polska jest dla Unii dodatkowym problemem. Chodzi nie tylko o nasze zapóźnienia w realizacji unijnych zaleceń , ale także o… wielkość naszego kraju. Europa nie ukrywa, że małą Maltę, a także najwyżej średniej wielkości Węgry lub Czechy machina unijna łatwiej przełknie i zabsorbuje niż 40-milionowe państwo z całym bagażem
Tagi:
Mirosław Głogowski









