Dlaczego kochamy Amerykę?

Większość Polaków uważa, że dała nam wolność, a może dać także bogactwo Podobno każda miłość jest ślepa. Dlatego, tłumaczą sobie często Europejczycy z zachodniej części kontynentu, trudno rozmawiać o wadach Ameryki z Anglikami, Izraelczykami i… Polakami. Te trzy narody od lat zaliczane są przez administrację w Waszyngtonie do narodów zaprzyjaźnionych. Czyli takich, na które USA mogą liczyć w niemal każdej sytuacji. Widać to także w ostatnich tygodniach, kiedy przez świat przetacza się powszechna debata, jak Ameryka powinna postąpić wobec Iraku rządzonego przez Saddama Husajna. Stanowisko polskich władz, podobnie jak rządu Tony’ego Blaira, jest pryncypialne. Popieramy ewentualną interwencję wojskową przeciwko Bagdadowi. Już zapowiedzieliśmy, że wesprzemy USA w takich działaniach – oczywiście na miarę naszych (mizernych) możliwości. Znamienne, że nawet spora część zwykłych Polaków nie oburza się na taką perspektywę. Wskaźniki poparcia dla operacji wojskowej w Iraku są wymownie wyższe niż w Europie Zachodniej. Także manifestacje antywojenne w polskich miastach wypadają blado w porównaniu z Francją czy Niemcami. Naturalnie nie palimy się jako naród do żadnej wojenki, ale wykazujemy wiele zrozumienia dla racji Ameryki. Ludziom nastawionym antyamerykańsko albo chociaż sceptycznie wobec polityki USA wydaje się to zadziwiające. Prezydent Jacques Chirac zwyczajnie zbeształ publicznie polskich polityków za wspieranie George’a Busha. W Unii Europejskiej powtarzają się ironiczne pytania, czy na pewno chcemy wejść do UE, a nie np. do organizacji NAFTA (grupującej USA, Meksyk i Kanadę). Mówi się o Polsce jako koniu trojańskim USA w Europie. Jesienią 2002 r. przez samą Polskę przetoczyła się prasowa debata zapoczątkowana przez artykuł Zdzisława Najdera zatytułowany „Błąd cielęcego proamerykanizmu”. W dyskusji padały odwołania do Jerzego Giedroycia, Zbigniewa Brzezińskiego i Jürgena Habermasa, wypowiadali się w niej m.in. Krzysztof Teodor Toeplitz, Aleksander Smolar, Jan Nowak-Jeziorański oraz cały tuzin innych publicystów i znawców Ameryki. Z jednej strony, mówiono o „klientelistycznej” postawie Polski wobec USA, z drugiej, atakowano „cielęcy antyamerykanizm”. Jedno wydaje się znamienne. Nawet zajadli przeciwnicy prowaszyngtońskiego kursu polskich władz nie kwestionowali faktu specjalnych więzi, jakie łączą – w warstwie psychologicznej – Polaków z Ameryką. Nie od dziś, ani nawet nie od 12 lat funkcjonowania III Rzeczypospolitej, raczej „od zawsze”, a co najmniej od XX w. Wyraźny wpływ na to miała bez wątpienia wielka Polonia amerykańska, oceniana – według rozmaitych metodologii i przeliczników – na 8-12 mln. Co prawda, mało kto pamięta jeszcze niezmiernie popularną nad Wisłą tuż po II wojnie światowej piosenkę „Ameryka to słynne USA”, podobnie jak tylko część Polaków trzymała w rękach słynne paczki UNRRA z odzieżą i jedzeniem made in USA, ale gdzieś w zbiorowej świadomości Polaków zakorzeniło się mocno przekonanie, że ze strony Amerykanów spotkać nas mogą głównie dobre i bardzo dobre rzeczy. Mimo lat krytycznej wobec USA propagandy w czasach PRL sympatia do Amerykanów zawsze utrzymywała się w Polsce na wysokim poziomie. Znamienne mogą być tutaj wspomnienia Richarda Nixona, który dwukrotnie, w roku 1959 i 1972, odwiedzał nasz kraj. Za pierwszym razem odnotował: „Jechaliśmy z lotniska do hotelu. Przyleciałem do Warszawy zaraz po mojej wizycie w Ameryce Łacińskiej, gdzie leciały w moim kierunku kamienie i jajka. Teraz, jadąc w otwartej limuzynie, widziałem wiwatujące tłumy. W pewnym momencie coś ciężkiego uderzyło w samochód. Myślałem, że to bomba, a okazało się, że to wielki bukiet róż”. W 1972 r., mimo że ówczesne władze zmieniły w ostatniej chwili trasę przejazdu Nixona, powitało amerykańskiego prezydenta ponad milion osób. Nixon zapisał wówczas: „Ludzie tłoczyli się wokół nas, płakali, krzyczeli: Niech żyje Ameryka. Zachowywali się tak, ponieważ kochają Amerykę”. Refleksem miłości do USA był w Polsce także entuzjastyczny stosunek do Johna F. Kennedy’ego, który – jak zauważył kiedyś Zbigniew Brzeziński – był w naszym kraju bardziej kochany niż w Ameryce (gdzie głosowało na niego niewiele ponad 50% wyborców). Znamienne, że już podczas pierwszego sondażu dotyczącego temperatury uczuć, jakie żywiliśmy wobec innych pastw, przeprowadzonego w 1990 r., a więc tuż po zmianie systemu władzy, absolutne rekordy pobiły oczywiście Stany Zjednoczone. Ameryka już wtedy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2003, 2003

Kategorie: Społeczeństwo