Analfabeci uczuć

Polacy nie potrafią wyrażać tego, co czują

W jednej z „Rozmów w toku” Ewy Drzyzgi wystąpił chłopak, który dostał wyrok za brutalne pobicie własnego ojca. Wystąpił także znienawidzony przez niego ojciec, który wyznał, że cały dorobek życia poświęcił dla syna. Jednak na pytanie prowadzącej: „Czy kiedykolwiek powiedział pan synowi, że go kocha?”, spojrzał zdumiony. „Przecież to wiadomo”. Okazało się, że nigdy ze sobą nie rozmawiali.
Mijamy się z najbliższymi: spotykamy w sypialni na szybki seks lub w kuchni na szybką kolację. Udając, że trzymamy rękę na pulsie, pośpiesznie wymieniamy informacje i biegniemy dalej. Nie wiemy, co nęka partnera, co u dzieci. Zamiast rozmowy dla uspokojenia sumienia wystarczy nam znajomość faktów – jaki stopień z klasówki, jak poszło zebranie, co słychać u przyjaciółki. Nakarmieni danymi czujemy się uspokojeni. Tymczasem więzi międzyludzkich nie można traktować tak samo jak wieczornych wiadomości. To, co robimy sobie i innym, zamienia nas w emocjonalnych analfabetów. Spychając „na później” emocje, uczucia i głębokie rozmowy, oduczamy się normalnych ludzkich kontaktów, zastępując je zdawkowymi mailami i SMS-ami.
Na co dzień często brak nam motywacji do autentycznego, głębszego życia. Kultura wyrażania emocji jest bardzo wymagająca. Zwykle zatrzymujemy się na poziomie zewnętrznym, zmysłowym. – Brakuje nam nieraz woli i świadomości docierania do głębszych pokładów ludzkiego życia – uważa o. Józef Augustyn, jezuita, autor książki „Świat naszych uczuć”. – To sprawia, że lekceważymy zarówno własne, jak i cudze życie wewnętrzne, a wraz z nim nasze i cudze emocje.
Egoizm, zdaniem o. Augustyna, to konsekwencja powierzchownego życia. A wraz z powierzchownym życiem przychodzi też powierzchowne traktowanie uczuć.

Gadał dziad do obrazu

Pan X zmęczony po pracy zasiada do stołu i mówi: „Miałem ciężki dzień…”. Żona na to: „Rura nam przecieka w łazience”. Niezrażony małżonek ciągnie swój wątek: „Mam dosyć czasem tej roboty…”. Pani X: „Obiecałeś już w zeszłym tygodniu, że coś z tym zrobisz! No, ale ty w ogóle mnie nie słuchasz”.
Prof. Zbigniew Nęcki, kierownik katedry psychologii stosunków międzyludzkich Uniwersytetu Jagiellońskiego, ma nawet specjalne określenie na rozmowy małżeńskie: monologi w diadzie. Partnerzy mówią o swoich sprawach, nie zwracając uwagi na to, co mówi druga osoba, w rezultacie zamiast dialogu powstają dwa monologi. Nie ma w naszej kulturze miejsca dla słuchacza, a więc na prawdziwą rozmowę. Brak umiejętności wyrażania emocji jest wyrazem pewnej kultury. Jesteśmy złaknieni zainteresowania swoją osobą, ale nie umiemy odwzajemnić uwagi. Chwilowy rozkwit głębokich rozmów przypadł w Polsce na czasy wojny i PRL. Jednak współczesne Polaków rozmowy istnieją głównie w audycjach dla nocnych Marków lub jako talk-show, bo w życiu codziennym, po pierwsze, szkoda nam czasu, a po drugie, nie potrafimy już rozmawiać o ważnych sprawach. Wolimy cudze wzruszenia, bo własnych często nie umiemy doświadczyć. Z badań IPSOS Demoskop wynika, że co piąta osoba oglądająca talk-show Ewy Drzyzgi płacze ze wzruszenia. Dr Joanna Heidtman, psycholog występująca w tym programie, wyjaśnia: – Ludzie patrzą na ten program jak na przedstawienie, bo fascynuje ich postać prowadzącej. Ona potrafi rozmawiać, słuchać i zadawać pytania, a ten talent jest czymś wyjątkowym dla widzów.
Ewa Drzyzga w jednym z czatów internetowych ujęła to tak: „Gdybym nie była wrażliwa na problemy gości, którzy występują w „Rozmowach…”, to ten program nie miałby w ogóle sensu”.

Słowa, które ranią, i słowa, które leczą

Ludziom brakuje wiedzy o tym, jak ze sobą rozmawiać o rzeczach istotnych. Internet, fetyszyzowany jako supermedium komunikacji, jest tego najlepszym przykładem – słabsi i mniej wygadani zostają wyśmiani i „wyczyszczeni” z list dyskusyjnych. Także widoczny we wszystkich serialach imperatyw rozmawiania, który powoli wchodzi w naszą rzeczywistość, wcale nie oznacza ani umiejętności wyrażania własnych emocji, ani poszanowania cudzych. – Tylko minimalny procent społeczeństwa dostrzega potrzebę uczenia się komunikacji i bierze udział w treningach inteligencji emocjonalnej, neurolingwistycznego programowania czy negocjacji – uważa dr Joanna Heidtman. – Jeszcze mniej osób nabyte na biznesowych szkoleniach umiejętności przekłada na życie pozazawodowe.
Dr Mirosława Huflejt-Łukasik z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego i Polskiego Instytutu Neurolingwistycznego Programowania mówi, że nie wszyscy mogą nauczyć się komunikowania: – W swojej karierze zawodowej spotkałam już osoby, które nie zdołały ukończyć kursu NLP. Nie były w stanie pojąć tego, że inni mają odmienne pomysły na rzeczywistość.
Jednak taka totalna bariera i brak zainteresowania drugim człowiekiem są bardzo rzadkie. Zazwyczaj mamy umiejętność rozmawiania, lecz nie potrafimy jej uruchomić. W sytuacjach kryzysowych, gdy porusza się trudne tematy, zwykle nie potrafimy sobie poradzić z nawałem gwałtownych emocji i… przeistaczamy się w szakala.
Język szakala i język żyrafy to pomysł Marshalla Rosenberga, który dzieli rozmówców na agresywnych, nieczułych dla innych i tych, którzy potrafią swoje potrzeby wyrazić w taki sposób, by nie ranić partnera rozmowy. Niestety, zwykle jesteśmy szakalami – zamiast rzeczowo porozmawiać o tym, co nas boli, walimy na oślep furią, przekreślając szanse na porozumienie. Dzieje się tak dlatego, że zaklęci w kulturze zakazów i tabu nie potrafimy ani kontrolować, ani analizować swoich prawdziwych stanów emocjonalnych. Mówiąc krótko – nie wiemy, co czujemy. – To, że nie umiemy zlokalizować naszych prawdziwych problemów, że często psychoterapia pokazuje, że problem leży zupełnie gdzie indziej, niż myślał pacjent, jest standardem – mówi psycholog Iwona Jurkiewicz-Lewandowska. – Ostatnio bardzo często zgłaszają się osoby będące „symbolem sukcesu”, które cierpią na poczucie pustki. Zwykle poczucie jałowości własnego życia wiąże się nie z tym, co dzieje się dziś, lecz z zaszczepionym w domu rodzinnym modelem życia, pragnień, których nie da się zrealizować w rzeczywistości.
Rodzina nie gada, tylko biega

Do programu Ewy Drzyzgi zgłosiła się kiedyś matka pięcioletniej dziewczynki molestowanej seksualnie. Rok przed traumatycznym wydarzeniem córeczka pochwaliła się mamie: „A ja wiem, skąd się biorą dzieci!”. Matka nie zapytała jednak wtedy, skąd córka ma taką wiedzę. Rok później ten sam „nauczyciel” sterroryzował i zmusił dziewczynkę, by dotykała jego genitaliów. Gdyby matka zdecydowała się wcześniej na rozmowę z dzieckiem, pewnie nie doszłoby do tragedii. Socjologiczne zwierciadło ukazuje nieciekawy obraz polskiego domu. Z badań „Pritt i Rodzina 2002” wynika, że prawie 80% Polaków uważa, iż spędzamy z dziećmi coraz mniej czasu. 65% zrzuca winę na zbyt absorbującą pracę. Czy przyczyną nieumiejętności rozmawiania o uczuciach jest zabieganie? – To raczej objaw niż przyczyna – twierdzi o. Józef Augustyn. – Jesteśmy zabiegani w sposób neurotyczny, na zasadzie biegania w kółko, z niepokoju.
Gdybyśmy się zatrzymali, nie wiedzielibyśmy, co ze sobą począć. Dr Joanna Heidtman: – Kiedy uda nam się wygospodarować czas, natychmiast zabijamy go, idąc do centrum handlowego, sięgając po gazetę. Nie ma w nas odruchu nawiązywania rozmowy, kontaktów. 55% rodziców w badaniu „Pritt i Rodzina” przyznaje, że nie mają pomysłów na spędzanie czasu z dzieckiem. Aż 60% z nich zwykle w czasie wolnym po prostu ogląda z dziećmi telewizję. Ponad połowa rodziców uważa, że czas wolny najlepiej organizuje sobie samo dziecko. Kiedyś więzi rodzinne ratowały babcie, zajmujące się wnukami na emeryturze. Dzisiaj w dużych miastach babcie się wyemancypowały – chcą albo muszą pracować tak samo jak ich dzieci, więc najmłodszym pozostaje telewizja, komputer i klucz na szyi.
Zygmunt Freud dowodził, że dzieci przywiązują się do rodziców z przyczyn czysto materialnych, nazywając to objaśnienie kredensową teorią przywiązania. Wychodzi na to, że w Polsce dosyć popularne jest takie stawianie dzieci w roli konsumentów. A jeśli nie wyłącznie konsumentów, to na pewno nie partnerów wieczornych rozmów. We wspomnianych już badaniach drugą co do popularności formą kontaktu rodziców z pociechami są wspólne zakupy. Wspólna zabawa wymieniana jest dopiero na szóstym miejscu. Również według danych CBOS z 2002 r., najwięcej czasu w rozmowach dorosłych z dziećmi zajmują potrzeby materialne. Tego rodzaju rozmowy toczą się co najmniej kilka razy w tygodniu w większości rodzin mających dzieci młodsze niż 16 lat. Niewielkie zainteresowanie rodziców życiem wewnętrznym swoich dzieci, ich marzeniami i kłopotami potwierdzają badania CBOS. Zaledwie 28% rodziców rozmawia z dziećmi, i to zwykle jedynie na temat szkoły i kolegów. Znajoma psychoterapeutka opowiada: – Zdarzają mi się i takie przypadki, że wypisuję rodzicom na kartce tematy do rozmów z dziećmi. Nie mają pojęcia, o czym z nimi rozmawiać…
Zresztą młodzież po 15. roku życia niechętnie dzieli się swoimi tajemnicami. Do rzadkości należą rodziny, w których dziecko przychodzi z prośbą: „Mamo, tato, porozmawiajcie ze mną”. W co piątym domu (21%), w którym jest młodzież w wieku 16-19 lat, o osobistych sprawach dziecka rozmawia się sporadycznie, a co dziesiąty ankietowany stwierdził, że na takie tematy nie rozmawia się w ogóle. Podobnie czas spędzają także małżeństwa. Małżonkowie amerykańscy poświęcają 17 minut tygodniowo na rozmowę, przy czym większość czasu zajmuje problematyka wspólnego gospodarstwa domowego. Polacy plasują się, według szacunków lingwisty prof. Zbigniewa Nęckiego, tuż obok Amerykanów. Tymczasem z amerykańskich badań wynika, że chłód konwersacyjny powoduje połowę rozstań i rozwodów. Małżonkowie nie umieją ze sobą porozmawiać o poważnych problemach. Dr Joanna Heidtman pewnego dnia otrzymała dwa niezależnie wysłane maile z prośbą o pomoc; jeden list pochodził od męża, a drugi od jego żony: – Ludzie chcą się porozumieć, lecz nie wiedzą, jak usunąć tę blokadę przed okazaniem uczuć.
Jak to ujmuje prof. socjologii Małgorzata Szpakowska, znaleźć partnera do wspólnego prania jest o niebo łatwiej niż partnera do wspólnej rozmowy.

„Wstydliwe” uczucia

Aleksytymia to zaburzenie nazywane potocznie „brakiem słów dla uczuć”, leczone terapeutycznie. Zdaniem prof. Anny Matczak z Uniwersytetu Warszawskiego, to, co potocznie określamy jako analfabetyzm emocjonalny, jest cechą nabytą i ma swoje źródło w wychowaniu. Jedna sprawa to brak rozmów w domu i obserwacja rodziców, którzy sami nie potrafią uporać się z emocjami. Jednak to nie wszystko. Dzieci nie mają problemów z wypowiadaniem swoich uczuć – o ile zostają do tego zaproszone. Nie tyle werbalnie, ile przede wszystkim życzliwą atmosferą i bezwarunkową akceptacją. Tymczasem rodzicielską akceptację uzależnia się od zachowania dziecka oraz od jakości uczuć, jakie dziecko przeżywa. – Te pożądane przez rodziców: sympatię i radość, nagradza się – twierdzi o. Augustyn – a niepożądane: gniew i zazdrość, są karane.
Zatem już w dzieciństwie uczymy się, o których uczuciach wolno, a o których nie wolno mówić. Potem w życiu dorosłym czujemy się winni, iż doświadczamy „zakazanych” emocji. – Tymczasem same emocje nie powinny podlegać ocenie społecznej i moralnej; to decyzje człowieka i jego zachowania pod wpływem emocji podlegają ocenie – mówi o. Józef Augustyn. Iwona Jurkiewicz-Lewandowska również uważa, że to, iż rzadko okazujemy uczucia, wynika m.in. ze wstydu wpajanego nam za pomocą wzorców kulturowych: – Kobiety operują szerszym wachlarzem „dozwolonych” emocji. Kultura pozwala im „bezkarnie” okazać smutek lub bezradność.
Przyczyn braku umiejętności otwartego rozmawiania o emocjach o. Augustyn szuka również w innych obszarach polskiej kultury – pozostałościach systemu komunistycznego. – Otwarta deklaracja uczuć, na przykład niechęci do władzy, była w pewnym okresie bardzo niebezpieczna; kilka negatywnych słów o komunizmie czy o jakimś przywódcy kosztowało nieraz 20 lat życia w łagrze. Kiedy upadł komunizm w Czechach, niektórzy rodzice dowiadywali się, że ich syn jest księdzem bądź zakonnikiem już od wielu lat. Synowie obawiali się powiedzieć o tym swoim rodzicom.
Zdaniem jezuity, w krajach postkomunistycznych wciąż istnieje lęk przed szczerym wyrażaniem własnych opinii i odczuć.

Gdzie chowają się uczucia?

Każdy człowiek przeżywa wiele negatywnych emocji, z którymi musi coś zrobić. Z psychoanalitycznego punktu widzenia agresja, nienawiść czy złość są tak samo naturalnym składnikiem naszej psychicznej konstrukcji jak popęd seksualny. Nie są z natury złe. Jednak o ile na początku XX w. tematem tabu w naszej kulturze był seks, to pod jego koniec anatemą obłożono agresję. Wybitny psychiatra, prof. Antoni Kępiński, uważał, że ludzkim postępowaniem kierują dwa główne prawa biologiczne: zachowania gatunku i zachowania własnego życia. Do realizacji pierwszego niezbędny jest popęd seksualny, do drugiego – agresja. O życiu seksualnym młody człowiek może się sporo dowiedzieć. Na temat agresji dziecko zwykle słyszy tyle, że nie należy się złościć. Tymczasem, gdy kultura raz zasznuruje nam usta, skazuje nas na nieumiejętność obchodzenia się ze wszystkimi uczuciami, także tymi pochwalanymi przez społeczeństwo. Theodore Rubin, autor „Księgi gniewu” – poradnika, jak uporać się z gniewem – ujmuje to tak: „Człowiek może odczuwać albo wszystkie swoje uczucia, albo kompletnie nic. Nie można wybrać, jakich uczuć będzie się doznawało, a jakich nie. Nie da się zachować jednego uczucia bez pozostałych. Zaneguj gniew, a musisz też zanegować miłość”. Silne negatywne uczucia gniewu, buntu, nienawiści, których człowiek nie kontroluje, przekształcają się w siłę destrukcyjną. Możemy być „spokojni” tylko do pewnego czasu. Jest to spokój na beczce prochu. O. Józef Augustyn dodaje: – Nie ma uczuć niewypowiedzianych. Chodzi jedynie o to, w jakiej formie je wypowiadamy – świadomie, refleksyjnie budując relacje z innymi, czy też bez kontroli, chaotycznie, raniąc siebie i innych.

Uczuciowa kanalizacja

Tendencja do zaprzeczania istnieniu niepożądanych emocji oraz czynienie z nich tabu to ważne czynniki odpowiedzialne za narastanie fizycznej i emocjonalnej przemocy w naszym społeczeństwie. Dojrzałą, choć na pozór niepoważną metodą radzenia sobie z agresją jest walka Japończyków na poduszki – w ten sposób dają oni upust złości w domowym zaciszu. Jednak w naszej kulturze dominującą postawą wobec uaktywniających się agresywnych uczuć jest ich tłumienie. Niewyrażony i nieuświadomiony gniew jest przetrawiany na dnie duszy. Gdy eksploduje, może doprowadzić do aktów przemocy. Uśpione frustracje i emocje zamieniają się w narkomanię, alkoholizm lub nawet raka. Iwona Jurkiewicz-Lewandowska: – Płeć męska dużo rzadziej eksponuje uczucia słabości na zewnątrz. To jednak nie oznacza wcale, że takich uczuć nie ma. Przekaz mówiący „Chłopaki nie płaczą” owocuje jedynie tym, że chłopaki nie płaczą na zewnątrz. Robią to niejako do środka, dusząc niedozwolone uczucia wewnątrz siebie. Chowanie emocji do wewnątrz, brak umiejętności kanalizowania ich to właśnie przyczyna tego, że mężczyźni statystycznie częściej mają wrzody czy zawał.
Chłopaki nie płaczą, a dziewczyny nie krzyczą. To, co nie wykrzyczane, przemienia się w złośliwości, ciche dni, plotkowanie, subtelny sabotaż. Czasami niedozwolone emocje bywają maskowane innymi – lękiem, poczuciem winy, depresją, nadopiekuńczością. Ale uczucia te są zafałszowane, a cena, jaką za to płacimy, wysoka. Bo oprócz agresji i wrzodów analfabetów uwięzionych w uczuciowej klatce najbardziej dotyka poczucie osamotnienia.

Samotność
Według o. Józefa Augustyna, najsilniejszą motywacją, by nauczyć się wyrażać uczucia, jest miłość. – Często ludzie uczą się wypowiadania swoich uczuć dopiero pod wpływem zakochania, w klimacie miłości.
Jednak w życiu zwykle bywa tak, że kto nie nauczył się zarządzać uczuciami, ten nie umie nawiązywać i utrzymywać więzi z innymi, a uczucie miłości pozostaje dla niego abstrakcją. Małżeństwo Harlow badało znaczenie bliskości uczuciowej na małpach. Osierocone, pozbawione kontaktów emocjonalnych małpki w życiu dorosłym brutalnie odtrącają własne dzieci. Nie potrafią budować żadnych uczuciowych kontaktów w małpim społeczeństwie. Badania na ludziach pokazują, że człowiek jako istota społeczna potrzebuje nie tylko kontaktów towarzyskich, ale przede wszystkim bliskości. Dla niemowląt dotyk jest pieszczotą nie tylko ciała, ale i duszy. Często dotykane i przytulane dzieci, takie, do których opiekunowie dużo mówią, są większe, bardziej odporne i szybciej się rozwijają. W latach 70. amerykański socjolog Lytt I. Gardner badał rodziny charakteryzujące się chłodem uczuciowym, w których brakowało więzi emocjonalnych. Okazało się, że dzieci z takich rodzin cierpią na tzw. skarlenie psychospołeczne – rodzaj analfabetyzmu emocjonalnego. Te objawy powracają nieuchronnie, gdy dzieci wracają z ośrodków opiekuńczych do domów. Osoby mające problemy z zarządzaniem własnymi emocjami i spychające swoje uczucia do podziemia stają się utrapieniem dla innych. Bo, co ciekawe, zwykle właśnie ci ludzie, którzy otwarcie lekceważą świat uczuć, de facto w życiu kierują się wyłącznie uczuciami: złością, strachem, zawiścią.

Co z nami będzie?

Dr Huflejt-Łukasik uważa, że w życiu codziennym bardzo pomocne mogą być warsztaty z zakresu komunikowania: – Uczą technik pracy z emocjami. A kiedy materia emocji staje się bliższa, często odkrywamy coś, czego dotąd nie zauważaliśmy w codziennych kontaktach.
Jak choćby drugiego człowieka, bo choć wydaje się zrozumiałe, że odbiorcą naszych komunikatów jest inna osoba, często wcale nie zastanawiamy się nad tym, że ona tak jak my przeżywa emocje. Zdaniem Andrzeja Samsona, komentującego wyniki badań „Pritt i Rodzina” rodzice są świadomi tego, że sąsiadowanie z dzieckiem w rodzinie i tym samym mieszkaniu to nie to samo, co spędzanie z nim czasu. Jeszcze bardziej świadome wydają się ich dzieci – 72% chciałoby spędzać z mamą i tatą więcej czasu. Zdaniem psychoterapeuty, godzina dziennie spędzona z rodzicem na zabawie, rozmowie czy wspólnej pracy zupełnie wystarczy dziecku mającemu 7-11 lat. 12- i 13-latkom wystarczy poświęcić jeszcze mniej czasu.
Zamiast tego uczymy się budowania relacji na wirtualnych, sztucznych przykładach seriali i kolorowych pisemek. Być może, dlatego tak wielu ekspertów określa naszą kulturę jako nieautentyczną. – W kulturze nieautentyczności demonstrujemy nie to, co naprawdę czujemy, lecz to, co wypada. Interesowanie się biednymi jest dzisiaj w modzie, więc wielu znanych ludzi pyszni się swoją poprawną postawą wobec biedaków. Nie ma to jednak nic wspólnego z prawdziwą empatią – mówi prof. Kazimierz Pospiszyl, autor książki „Psychopatia”. – Tymczasem prawdziwa empatia i wrażliwość są coraz rzadsze.
Już dziadek Fromm pisał, że w naszej kulturze wszystko jest na sprzedaż, włącznie z subtelnymi uczuciami. Lecz wrażliwość, którą sprzedajemy innym, to tylko sztuczna poza. Prof. Pospiszyl: – W kulturze goniącej za sensacją poszukujemy coraz mocniejszych bodźców. Takie zachowanie łączy się w automatyczny sposób z powierzchownością, pewnego rodzaju znieczulicą, otępieniem na słabsze doznania.
Tacy psychologowie jak Robert Hariman i Richard Meyer uważają, że spłycanie uczuć to wiodący kierunek cywilizacyjny. Nie oni jedni prezentują radykalną wizję przyszłego „społeczeństwa psychopatów” – w pogoni za bodźcami odpadną osoby wyposażone w empatię i uczucia. Wrażliwcy, zneurotyzowani i zakompleksieni znajdą się na marginesie i usuną z wyścigu prokreacyjnego, a ich miejsce zajmą pozbawieni głębszych uczuć psychopaci, którym alfabet uczuć jest zupełnie obcy.


Czy Polacy są gorsi od innych?
Doktor Edmund Biernacki, XIX-wieczny patolog i klinicysta (jako pierwszy zaobserwował zjawisko przyspieszonego opadania krwinek nazwane od jego nazwiska odczynem Biernackiego – OB), był także twórcą typów charakterologicznych. Wymyślony przez niego typ polskiego charakteru: scirtotynik, dziś jest uważany raczej za wzór myślenia intuicyjnego niż za teorię naukową. „Scirtotynik to typ bardzo emocjonalny, żywy, w swoich odczuciach jednak płytki i zmienny” – w ten sposób Edmund Biernacki opisywał polską naturę. Psycholog i psychoterapeuta Andrzej Samson nie zgadza się z tezą o emocjonalnym analfabetyzmie Polaków: – Polacy to gaduły i ludzie towarzyscy. Rozmawiają o sprawach uczuć i emocji na swoim poziomie. Mimo to na zapas powtarzamy za innymi, że zbyt mało u nas rozmów o uczuciach. Tymczasem jesteśmy w rozmowie dużo lepsi niż Amerykanie, którzy poza tematami zawodowymi nie wiedzą, o czym jeszcze można porozmawiać.
Zdaniem psycholog Iwony Jurkiewicz-Lewandowskiej, nie da się przełożyć wrażliwości słuchania oraz odczuwania cudzych i własnych stanów emocjonalnych ani na narodowość, ani na wykształcenie. Analfabetyzm emocjonalny łączy się według niej raczej z empatią i emocjonalną inteligencją: – Okazywanie lub nieokazywanie uczuć jest przypisane do indywidualnych osób. Jeśliby generalizować, to my, Polacy należymy do narodów raczej wylewnych, biesiadujących, towarzyskich. Tyle że towarzyskość nie jest równoważna z umiejętnością wyrażania emocji. Zdolność wyrażania smutku, zadowolenia itp. to już zdolności indywidualne.Analfabetyzm emocjonalny ma takie źródła jak każdy inny – jeśli społeczeństwo nie uczy się czytać lub pisać, też tego nie umie. Ojciec Józef Augustyn, autor książki „Świat naszych uczuć”: – Nie umiemy mówić o uczuciach, ponieważ się tego nie uczymy. Wypowiadania i okazywania uczuć można jednak nauczyć się również, będąc osobą dorosłą. Tyle że – podobnie jak z uczeniem się języka – wymaga to więcej pracy.


O czym się nie mówi
Prawie co piąty badany przez CBOS ocenia, że w jego rodzinie nie podejmuje się problematyki wiary ani religii. Polskie rodziny nie rozmawiają także wcale o seksie i sprawach płci ani o wydarzeniach politycznych. Co ciekawe, z rzadka podejmuje się takie tematy jak osobiste sprawy dorosłych, sytuacja materialna oraz historia rodziny. Rodzi się zatem pytanie: o czym rozmawiają polskie rodziny?

 

Wydanie: 2003, 30/2003

Kategorie: Społeczeństwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy