Sytuacja, w jakiej znalazł się SLD, w krótkiej perspektywie niewiele rozwiązuje, choć w jakimś stopniu wpłynie na wynik walki o władzę w Sojuszu Co zadecydowało o tym, że Wojciech Olejniczak podjął decyzję o zerwaniu koalicji z Demokratami? Media dość dokładnie opisały ostatnie kilkanaście godzin przewodniczącego SLD przed ogłoszeniem jego decyzji o wyjściu z LiD, podały też nazwiska niektórych osób, z którymi się spotykał i konsultował. Wśród nich najpoważniejszą postacią jest Jerzy Szmajdziński. Ale media nie poinformowały o jeszcze jednym ważnym spotkaniu. Otóż, jak się dowiedzieliśmy, zanim Olejniczak podjął decyzję, zapoznał się ze szczegółowymi sondażami, specjalnie na tę okoliczność zamówionymi. – Spotkał się z człowiekiem, który je przeprowadził, i długo je analizowali – mówi nasz informator. – Wynikało z nich, że lewica na pozbyciu się Demokratów nie straci, przeciwnie, da jej to szansę na odbicie się, bo jest duża grupa wyborców, która czeka na lewicowe hasła i postulaty. Ten sondaż umocnił Olejniczaka w przekonaniu, że warto zaryzykować. Za, a nawet przeciw Opowieść o sondażach przybliża nas do tezy, że decyzja Olejniczaka nie była przypadkowa, podjęta ad hoc. Ale nie tłumaczy, dlaczego nastąpiła. Tym bardziej że przewodniczący SLD budował swą pozycję jako architekt LiD, osoba wiążąca nadzieje z tą koalicją. Dlaczego więc z niej zrezygnował? Najłatwiej wytłumaczyć to grą o władzę wewnątrz SLD. 1 czerwca odbędzie się kongres Sojuszu i w ostatnich tygodniach stawało się coraz bardziej jasne, że dojdzie tam do próby walki o przywództwo w partii. I że krytycy Olejniczaka idą na kongres pod hasłem „precz z LiD!”. Co istotne, hasło to zyskiwało wewnątrz Sojuszu coraz więcej zwolenników, stawało się coraz bardziej nośne. Dla poobijanych działaczy stało się nagle magicznym zaklęciem, które ma rozwiązać wszystkie ich problemy. „Precz z LiD!”, wołali zarówno eseldowscy weterani, wywodzący się z PZPR i mentalnie tkwiący w dawnych latach, którzy po prostu nie znosili Demokratów, jak również „precz z LiD!” wołali najmłodsi działacze, eseldowska młodzieżówka, przekonani, że Demokraci blokują lewicowe hasła. Na to nałożyło się jeszcze jedno przekonanie – że Demokraci i SdPl zabrali eseldowcom miejsca w Sejmie. Oczywiście, jest to opinia fałszywa, jeżeli bowiem przyjmiemy, że na listę LiD głosowali tylko i wyłącznie wyborcy eseldowscy (co nie jest prawdą), to jak wytłumaczyć ich wybór, fakt, że woleli, by w Sejmie reprezentował ich na przykład Jan Widacki, a nie jakiś krakowski działacz SLD? Dlaczego zakreślili nazwisko Widackiego, a nie inne? Ale takiej gimnastyki umysłowej nikt w SLD nie robił. Za to rosło, z tygodnia na tydzień, niezadowolenie z koalicji z Demokratami i z Lewicy i Demokratów. I przekonanie, że powrót do SLD w magiczny sposób odmieni sytuację. Olejniczak nie mógł tej fali nie zauważać. Nie mógł też nie zauważać, że na tym haśle budują swój polityczny wehikuł jego krytycy, na przykład Grzegorz Napieralski czy Włodzimierz Czarzasty. Jego decyzję o końcu koalicji można więc określić dwojako – że albo uległ antylidowskiemu skrzydłu, albo jednym ruchem wytrącił krytykom oręż z ręki. Nie mają już magicznego hasła, muszą pokazać coś innego. Nie za bardzo mogą też krytykować Olejniczaka za „miękkość”, bo właśnie postawił on w trudnym położeniu nie tylko Demokratów, ale i Marka Borowskiego, osobę w SLD mało popularną, który z godziny na godzinę przestał odgrywać rolę „spinacza”. Jaka Polska? Dodajmy do tego jeszcze jedno – otóż w ostatnim czasie Demokraci nie ułatwiali życia obrońcom koncepcji LiD. Wybory prowadzili niemrawo, tak jakby wstydzili się koalicji z SLD. W ostatnich tygodniach w wywiadach prasowych mówili, że bliżej im do Platformy niż do SLD. Bronisław Geremek rozpoczął rozmowy z Platformą. W Sejmie, gdy lewica przedstawiała swoje projekty dotyczące aborcji i sprzeciwiała się tarczy antyrakietowej, parę godzin później Demokraci mówili coś zupełnie przeciwnego. A na 14 kwietnia Janusz Onyszkiewicz zwołał konferencję programową Demokratów, podczas której partia miała podkreślić swoje przywiązanie do idei liberalnych. Mieliśmy więc na linii SLD-Demokraci chaos programowy, wzajemne klinczowanie się. Koalicja, która miała poszerzać zasięg oddziaływania obu partii, przeżywała trudne chwile. I jest jeszcze trzeci element, który mógł wpłynąć na decyzję Olejniczaka: Polska się zmienia. Dla młodych, pokolenia otwartego, które czasy PRL pamięta jak przez mgłę (jeśli w ogóle pamięta), kompromisy z lat 90., plakietki z tamtych czasów
Tagi:
Robert Walenciak









