Do awansu jeden krok

Do awansu jeden krok

Jeżeli wygramy z Belgią, jedziemy na mistrzostwa Europy Jeszcze trzech punktów brakuje piłkarskiej reprezentacji Polski, by – niezależnie od wyników innych gier – awansowała do finałów mistrzostw Europy 2008. Te trzy punkty można zdobyć już 17 listopada, pokonując w przedostatniej kolejce Belgię na Stadionie Śląskim. W przypadku potknięcia, cztery dni później trzeba odnieść zwycięstwo w Belgradzie, w kończącym eliminacje meczu z Serbią. Serbia jeszcze walczy o udział w finałach Euro 2008, Belgia już nie. Belgów w obecnych eliminacjach ograliśmy na wyjeździe, podczas gdy z Serbami u siebie zremisowaliśmy. Kibice zatem są zdania, że jeśli mamy awansować, to dzięki pokonaniu Belgii. Szansa na zrobienie decydującego kroku w Chorzowie wydaje się znacznie większa niż w Belgradzie. Cała więc w tej chwili para na mecz z Belgią. Jakie argumenty przemawiają za zwycięstwem biało-czerwonych, a jakie przeciw? Przeciw chyba to, że Belgowie zagrają na luzie, a nasi pod presją. Mówi się o ruchach motywacyjnych ze strony Serbów, którzy przebąkują o oddaniu Belgom części swych premii za awans. Ale to takie gadanie, szum medialny. Za Belgami stoi chęć rewanżu za porażkę z Polską przed rokiem w Brukseli. Nam sytuację utrudnia fakt, że reprezentacyjni napastnicy ostatnio w swych klubach grają mało, a do siatki trafiają tylko od wielkiego dzwonu. Natomiast powodów do optymizmu należy szukać choćby w datującym się od jesieni 1967 r. fragmencie historii polsko-belgijskich bojów. Legia – Belgia 4:2 Wtedy sytuacja była odwrotna niż dzisiaj. W eliminacjach Euro ’68 Belgowie marzyli o wyjściu z grupy kosztem Francuzów, a podejmowali Polaków w Brukseli. Polaków, którzy grali już o nic. Trener Michał Matyas ogłosił skład i wtedy redaktor Jerzy Lechowski zauważył, że Zygfryd Szołtysik i Włodzimierz Lubański z Górnika Zabrze są świetni, ale przez piłkarską Europę doskonale rozszyfrowani. „Może więc, panie Michale – sugerował Lechowski – Szołtysika zostawić w rezerwie, a zaskoczyć gospodarzy świetnie rozumiejącym się duetem Legii Warszawa?! To znaczy do Lucjana Brychczego dodać nieobliczalnego, a znajdującego się w świetnej formie Janusza Żmijewskiego?”… Matyas posłuchał dziennikarza i ten potem mógł obwieścić: Legia – Belgia 4:2. Brychczy raz trafił do siatki, za to „Żmija” ustrzelił hat tricka! Czy mamy teraz takiego asa w rękawie? Może cieniujący po dwukrotnej zmianie klubu Radosław Matusiak? W końcu punkty, jakie poprzedniej jesieni wywalczyliśmy na Serbii (1:1) i Belgii (1:0), to efekt wyłącznie jego celnych strzałów. W każdym razie to my zamknęliśmy Belgom drogę do dalszej fazy Euro ’68 i teraz marzymy, by się nam po 40 latach nie zrewanżowali. Tamten mecz był debiutanckim dla Antoniego Piechniczka w reprezentacji Polski, a potem tenże Piechniczek, już jako selekcjoner, miał obszerną belgijską epopeję. Wprawdzie w 1984 r., na pożegnanie Grzegorza Laty z drużyną narodową, ta pod wodzą Piechniczka uległa Belgii w Warszawie 0:1, a rok później w Brukseli 0:2 w eliminacjach Mundialu ’86, jednak dwa znacznie ważniejsze mecze Piechniczek rozstrzygnął po swojej myśli. Boniek – Belgia 3:0 Najpierw w Barcelonie, na Mundialu ’82. Pamiętne 3:0, otwierające drogę do najlepszej czwórki świata, też zawdzięczaliśmy autorowi hat tricka. Na całym świecie komentowano: Boniek – Belgia 3:0. A potem we wrześniu 1985 r., parę miesięcy po brukselskim 0:2, układ tabeli był taki, że do awansu wystarczał nam remis i takowy (dokładnie 0:0) padł 11 września 1985 r. w meczu Polska – Belgia na Stadionie Śląskim. Niespełna rok później start w meksykańskim mundialu skończyliśmy na 1/8 finału, tymczasem… Belgowie zajęli doskonałe czwarte miejsce. A skąd się tam w ogóle wzięli?! – zapyta mniej zorientowany sympatyk sportu. Otóż wtedy o dodatkowej przepustce z Europy decydował baraż wicemistrzów dwóch grup, konkretnie Belgii i Holandii. Belgowie u siebie wygrali 1:0, ale w rewanżu Holendrzy dość łatwo uzyskali prowadzenie 2:0. Publiczność fetowała awans swych ulubieńców, kiedy w końcówce Belgowie strzelili gola na 2:1. Szok, stadion De Kuijp w Rotterdamie zamarł. Po końcowym gwizdku, dzięki znakomitej pracy kamerzysty, cały świat mógł zobaczyć smutny przemarsz holenderskiego selekcjonera krętymi, długimi korytarzami do szatni. Blady, roztrzęsiony, po prostu strzęp człowieka. A był

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 46/2007

Kategorie: Sport